Leżałem na łóżku od kilku minut, próbując przypomnieć sobie wszystko, co się działo. Koncert, fanów, krzyk, ból... Ostatnie co pamiętam, to upadek. Czułem, jakby coś rozrywało mi klatkę piersiową od środka. Nie mogłem złapać oddechu, albo tylko mi się tak wydawało.
- Widzę, że już się Pan obudził - moje rozmyślenia przerwał mi jakiś lekarz, wchodząc do pomieszczenia z plikiem kartek - Jak się Pan czuje?
- Chyba... Chyba dobrze - mruknąłem niepewnie - Co się stało... Gdzie jestem?
- W szpitalu w Los Angeles - spojrzałem na niego wielkimi oczami - Przetransportowano Pana helikopterem w nocy, gdyż znaleziono dla dawcę.
- Dawcę?
- Przeszedł Pan już przeszczep serca. To uratowało Panu życie - odparł, a ja podniosłem kołdrę po czym spojrzałem na swoją lewą pierś, na której widniała ogromna szrama i szwy - Znieczulenie jeszcze trzyma, dlatego Pan nic nie poczuł. Wkrótce leki przestaną działać, jeśli ból będzie nie do zniesienia proszę wołać pielęgniarkę.
- Kiedy będę mógł wyjść?
- W szpitalu musi Pan zostać co najmniej dwa tygodnie, jeśli nie będzie żadnych powikłań.
- Po co aż tyle? - mruknąłem zrezygnowany, czując jak mój głos jest słaby.
- Musi Pan uzmysłowić sobie, że zdrowienie jest procesem, który wymaga wielu miesięcy, wiąże się z przystosowaniem, jakby od nowa do życia z przeszczepionym sercem i nauczenia się życia w nowych warunkach. Musimy zobaczyć i kontrolować pracę nowego serca, przeszczepy nie zawsze się przyjmują. Potem czeka Pana rehabilitacja i stała kontrola lekarska przez co najmniej rok.
- Jasne - burknąłem odwracając głowę stronę okna.
Lekarz wyszedł już bez słowa, zostawiając mnie samego. A więc przeszedłem operację? Znaleźli dawcę? W ostatniej chwili? W głowie miałem niemały mętlik. Przecież miało się wszystko udać... Obiecałem to Michelle, obiecałem jej, że mi się uda. Jak ona musi się teraz czuć? Co o mnie myśli? Schowałem twarz w dłonie wzdychając głęboko. Chciało mi się płakać. Płakać jak małe, bezbronne dziecko. Co ja najlepszego zrobiłem? Naraziłem je obie na tyle strachu, cierpienia... Jak ja im teraz spojrzę w oczy?
Czułem się winny temu wszystkiemu, mimo iż przecież to wszystko robiłem dla mojej rodziny. Zawiodłem ich, siebie, fanów, wszystkich. Zawiodłem każdego, a co najgorsze naraziłem moją rodzinę wiedząc, jak ta decyzja ich niszczy. Co by było, gdyby nie znalazł się dawca? Jak wielką cenę by musiała zapłacić moja rodzina za moje błędy?
Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk małych stópek. Od razu rozpoznałem ten charakterystyczny chód, a gdy zobaczyłem, że drzwi do pokoju się otwierają, moje oczy zaszły łzami.
- Tatusiu! - Eva na mój widok od razu się zerwała i wskoczyła na łóżku, rzucając mi się w ramiona.
Poczułem jak zahacza delikatnie o ranę na piersi, jednak nawet to nie było w stanie odebrać mi tej chwili. Zamknąłem córkę szczelnie w ramionach, po czym zacząłem całować ją po włosach, policzkach, czole i nosku. Wszędzie gdzie się dało.
- Przepraszam Cię kochanie - szepnąłem chowając twarz w jej szyję - Przepraszam...
- Tak strasznie się bałam o Ciebie. Nie zostawiaj mnie więcej, dobrze?
- Nigdzie się już nie wybieram - docisnąłem ją do siebie jeszcze mocniej - Już nigdy Cię nie zostawię i nie sprawię, abyś musiała przeze mnie płakać, obiecuję.
- Kocham Cię tatusiu - szepnęła mi do ucha po czym spojrzała na mnie - Czemu płaczesz? Nie płacz.
- To ze szczęścia - uniosłem lekko kąciki ust, po czym mój wzrok zatrzymał się na wejściu, gdzie stała oparta o drzwi Nat, przyglądając nam się ze smutnym uśmiechem - A Ty czemu tam stoisz? Wejdź.
- Jak się czujesz Królu? - usiadła na krzesełku obok łóżka - To chyba nie był Twój najlepszy z koncertów, co?
- Nie przypominaj mi nawet - przetarłem twarz dłońmi - Gdzie jest Michelle? Muszę z nią porozmawiać...
Nat spojrzała na mnie wielkimi oczami, jakby się czegoś bała. Spuściła wzrok, wbijając go w swoje dłonie.
- Nie wiem, Mike - odparła w końcu podnosząc na mnie wzrok - Posłuchaj... Zabiorę Evę do siebie na czas, aż nie wydobrzejesz. Szpital to nie jest miejsce dla dziecka.
- Ale ja chcę zostać z tatusiem - zaprotestowała od razu moja córka, znów tonąc w moich objęciach - Zostanę z nim.
- Ciocia ma rację kochanie - odparłem zakładając jej kosmyk włosków za ucho - Ale... To gdzie jest Michelle, przecież ona powinna zająć się Evą - znów spojrzałem na przyjaciółkę, która uciekała wzrokiem - Nat, powiesz mi w końcu co się dzieje?
- David gdy przyjdzie to wszystko Ci wyjaśni. Michelle jego poprosiła o to, więc zostawię to na jego głowie, ja nie jestem w stanie - odparła wstając gwałtownie z miejsca, jednak zdążyłem zobaczyć łzy w jej oczach.
- David? A co on ma do rzeczy? - zmarszczyłem brwi, snując setki scenariuszy - Zostawiła mnie, prawda? Wróciła do niego?
- Michael jak możesz do cholery! - wrzasnęła - Ona Cię kochała, nigdy by Cię nie zostawiła dla kogoś innego.
- To dlaczego wszyscy mnie okłamujecie? - szepnąłem łamiącym się głosem.
- To przez aniołki - rzuciła cichutko Eva, a ja spojrzałem na nią przerażony - Aniołki ją chciały zabrać.
- Nie... Coś Ci się musiało pomylić skarbie - ująłem jej malutką twarz w dłonie - Mamusi na pewno nic nie jest, prawda Nat? - znów spojrzałem na przyjaciółkę, która tym razem miała całą twarz mokrą od łez.
Jej przerażony wzrok i milczenie sprawiło, że wszystko we mnie chciało krzyczeć.
- Eva, idziemy - rzuciła do mojej córki - Będziemy dzwonić codziennie do tatusia - pokiwała niechętnie główką po czym znów przytuliła się do mnie mocno, całując jednocześnie w policzek.
- Kocham Cię - szepnęła, na co odparłem jej tym samym.
Gdy zniknęła za ścianą pokoju krzyknąłem jeszcze za przyjaciółką, która w ostatniej chwili odwróciła się w moją stronę.
- Proszę... Powiedz mi gdzie ona jest. Nie zniosę niewiedzy, nie zniosę.
- Kazała tylko przekazać, byś się o nią nie martwił.
- Czyli mnie zostawiła, tak? - szepnąłem nie mogąc uwierzyć, że byłaby w stanie zrobić mi to kolejny raz.
Nat pokręciła tylko głową, jakby chciała uniknąć odpowiedzi, po czym po prostu uciekła. Opadłem na poduszki wybuchając płaczem. Nie mogła... Nie mogła mi tego zrobić. Obiecała, że już nigdy mnie nie opuści. Już raz mnie zostawiła, wiedziała jak cierpiałem. Mówiła przecież, że żałuje... Mówiła że nigdy więcej nie pozwoli, aby nas coś rozłączyło. Zarzekała się, że będziemy razem aż do śmierci. Dlaczego więc znów mnie zraniła? Dlaczego znów odeszła? Dlaczego zostawiła mnie samego teraz, gdy tak bardzo jej potrzebuję?
Kiedy człowiek ma złamane serce boli wszędzie. Nie mamy pojęcia, który kawałek serca jest naruszony. To tak jak z talerzami; wiele maleńkich szczelinek tworzy jedno ogromne pęknięcie. Moje serce mimo iż zostało wymienione na nowe, bolało jak jeszcze nigdy wcześniej. Znów ukryłem twarz w dłoniach powtarzając ciągle: 'Nie zrobiła tego. Nie zrobiła tego. Nie zrobiła tego.'
Sam nie wiem kiedy mój płacz przemienił się w krzyk. Chciałem stąd wyjść, chciałem ją znaleźć, chciałem usłyszeć to od niej. Nagle urządzenia zaczęły wydawać z siebie różne dziwne odgłosy, a w ciągu sekundy na sali znalazł się lekarz z kilkoma pielęgniarkami. Wciąż płakałem i krzyczałem, prosiłem ich wszystkich aby ją przyprowadzili, aby mi pomogli.
- Proszę się uspokoić, cholera! Sonia, przynieś coś uspokajającego i to szybko. Zrobi sobie zaraz krzywdę - warknął, przytrzymując mnie, gdy ja próbowałem się im wyrwać.
Każde nowe cierpienie ma taką właściwość, że budzi wszelkie dawne cierpienia, które mieliśmy za zupełnie minione, a one drzemały jedynie. Dusza podobnie jak ciało ma rany, które nigdy się nie zabliźniają, nigdy nie są na tyle zamknięte, by nowy cios nie był w stanie ich otworzyć. U mnie teraz otworzyły się wszystkie rany, jakie mi niegdyś zadała. I zrobiła to ponownie, ponownie mnie zniszczyła, nie mając znów odwagi by spojrzeć mi w oczy.
Moim jedynym ratunkiem był lek, który w końcu zaczął działać. Poczułem, jak moje ciało się uspokaja mimo wewnętrznej walki i rozpaczy. Moje łzy przestały płynąć, gdyż oczy odmawiały posłuszeństwa. W końcu zasnąłem.
Przychodzi czas w życiu człowieka, kiedy musi zmierzyć się z czymś tak strasznym, po czym czuje, że nigdy nie będzie taki sam. Tak jakby coś mrocznego opadło, kradnąc każdą drobinę szczęścia, którą kiedykolwiek czułeś, i jedyne, do czego jesteś zdolny, to patrzeć i czuć, wiedząc, że bez względu na to, co w życiu zrobiłeś, nigdy nie będziesz w stanie tego odzyskać.
Czas pozwala jedynie nauczyć się najpierw przetrwać, a potem żyć z tymi ranami. Ale każdego ranka, natychmiast po otwarciu oczu czuje się te rany. I zawsze, do ostatniej chwili życia będzie się czuło obecną nieobecność ukochanej osoby. Od niej można uciekać, ale nie można uciec.
Mijały kolejne dni. Mimo iż wszystkie wyniki były dobre i wszystko wskazywało na to, że przeszczep się przyjął, nie potrafiłem się cieszyć tym wszystkim. Samotność mnie wykańczała, do tego kolejny raz złamane serce nie potrafiło się podnieść. Rozmawiałem z Evą przez telefon kilka razy dziennie. Wydzwaniała co chwila, jakby chciała mieć pewność, że wszystko ze mną w porządku. Chciałem mieć ją teraz przy sobie, jednak Natalia miała rację, że całe dnie spędzone w szpitalu nie byłyby dla niej dobre, tym bardziej, że musiała wrócić do lekcji z Andreą, dlatego też kazałem Nat wprowadzić się na ten czas do Neverlandu.
- Hej Mike - do pokoju wszedł Frank z butelką mojego ulubionego soku pomarańczowego - Jak mnie znów złapią z tym napojem to po głowie dostanę, wiesz, że masz teraz zalecaną dietę.
- Daj już spokój - mruknąłem opadając na poduszkę - Dziękuję... Gdyby nie Ty zwariowałbym tutaj - tak, Frank był jedyną osobą, która mnie odwiedzała.
- Sam wszystkich wyganiasz. Janet, Quincego, nawet Taylor i własną matkę.
- Po prostu nie chcę z nikim rozmawiać - warknąłem - Nie chcę litości, nie chcę aby ludzie się nade mną użalali.
- Po prostu się martwią, a to jest różnica.
- Nie chodzi o nich, tylko o mnie - szepnąłem spokojniej - Frank... Ja po prostu nie daję sobie z tym rady. Nie potrafię... Minęło tyle dni. Myślałem, myślałem że chociaż przyjdzie zobaczyć jak się czuję, pożegnać, cokolwiek. Ona mnie zostawiła Frank, po tym wszystkim odeszła bez słowa.
- Nie myślałeś... Nie myślałeś, że może coś się wydarzyło?
- To znaczy? - zmarszczyłem brwi.
- Zauważ, że przyjaciele Cię unikają. I Nat, i Max powtarzają Ci w kółko, że David Ci wszystko wytłumaczy.
- Ale nie było go, rozumiesz? David ma wszystko w dupie, a oni mi nie chcą powiedzieć prawdy.
- Może po prostu boją się? Nie wiedzą jak to zrobić i czekają aż sam się dowiesz?
- Co masz na myśli? - spojrzałem na niego niepewnie - Wiesz coś?
- A wyglądam, jakbym wiedział? - zaśmiał się - Spokojnie, dzisiaj już wychodzisz, więc liczę, że humor Ci się poprawi od pobytu w domu.
- Dzisiaj? - nie mogłem uwierzyć - Skąd wiesz?
- Rozmawiałem z Twoim lekarzem prowadzących przed chwilą. Mówił, że wyniki z wczoraj masz idealne i nie ma sensu już dłużej Cię trzymać. Minęło już ponad dwa tygodnie, ile byś chciał tutaj leżeć? - znów się zaśmiał - Szpital Ci nie służy zresztą. Poza tym, masz chyba zagadkę miłosną do rozwiązania.
- Zagadkę? Nie ma co zgadywać. Odeszła, po tym wszystkim znów mnie olała i miała kompletnie w dupie to co czuję - prychnąłem pod nosem czując, jak szklą mi się oczy.
- Nawet nie masz pojęcia ile jej zawdzięczasz - usłyszałem ten znajomy, męski głos.
Odwróciliśmy się z Frankiem w stronę drzwi, gdzie stał David z dziwnym, smutnym uśmiechem. Otworzyłem szerzej oczy, jakbym niemal zobaczył ducha. A więc przyszedł...
- Jeśli wam przeszkadzam to mogę zaczekać - wskazał palcem na korytarz, na co Frank gwałtownie wstał z krzesła.
- Nie ma potrzeby. Wpadłem do Michaela tylko na chwilę i tak miałem się już zbierać - spojrzał na mnie - Dzwoniłem już do ochrony w Neverlandzie i przyjadą po Ciebie o czwartej. Sam chciałem Cię odwieźć, ale mam pełne łapy roboty znów. Dasz sobie radę? Wpadnę jutro do Neverlandu sprawdzić, jak się czujesz.
- Dzięki - uniosłem lekko kąciki ust - Trzymaj się - Frank również się do mnie uśmiechnął, po czym wyszedł z pomieszczenia, zostawiając nas z Davidem samych.
Mężczyzna wszedł głębiej, po czym usiadł obok mojego łóżka, nie spuszczając ze mnie wzroku. Myśl, że wie gdzie jest teraz moja żona była dla mnie zarazem odpowiedzią na wszystkie pytania, jednak jednocześnie ciosem, że to on wie więcej ode mnie.
- Podobno wiesz, gdzie jest Michelle? - odezwałem się w końcu, nie mogąc znieść tej ciszy.
- Podobno - odparł spuszczając wzrok - Nat Ci powiedziała cokolwiek? Musiała o mnie wspominać, skoro byłem na liście osób, które wpuszczają tutaj Twoi goryle - znów nasze spojrzenia się spotkały - Co dokładniej mówiła Ci Nat?
- Nic, co mogłoby mi wyjaśnić dlaczego Michelle kolejny raz odeszła - warknąłem - Masz coś konkretnego do powiedzenia, czy nie?
- Myślę, że Michelle sama Ci wszystko wyjaśni - odparł wyjmując z kieszeni białą kopertę - Kilka dni temu poprosiła mnie, abym wręczył Ci to w dniu wypisu. Ona chyba po prostu wiedziała, jak to się skończy.
- I od kilku dni planowała mnie zostawić? - prychnąłem pod nosem - Robi się coraz ciekawiej. Ciekawe, czy pomyślała wtedy chociaż o Evie...
- Przestań gadać głupoty, bo nie maja one nic wspólnego z prawdą - syknął wyraźnie zdenerwowany moimi słowami - Michelle kochała Cię ponad własne życie. Nigdy by Cię nie skrzywdziła w taki sposób. Próbowała Cię odciągnąć od pomysłu koncertu, jednak byłeś mądrzejszy od wszystkich jak zawsze.
- Skoro mnie nie zostawiła, gdzie teraz jest?
- Tutaj znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania - podał mi kopertę, którą niepewnie wziąłem do rąk - Prosiła, abym dał Ci ją w dzień wypisu. Dotrzymuję słowa.
- Tylko na list ją było stać? Nie może mi tego powiedzieć osobiście?
- Nim ją znienawidzisz za nieobecność, przeczytaj po prostu to co jest w środku - warknął - Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ona, kto potrafiłby tak kochać. Szczęściem jej było również, że trafiła na kogoś takiego jak Ty. Kogoś kto równie mocno ją pokochał. Masz prawo czuć się porzucony, Mike. Nie jestem w stanie powiedzieć jak cierpię i jak bardzo mi przykro... Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować, wiesz gdzie mnie szukać. Nie oczekuję, że staniemy się przyjaciółmi, po prostu wiedz, że jestem po Twojej stronie - odparł wstając z krzesła - A teraz wybacz, ale nie chcę być przy tym, gdy będziesz to czytał. Nie jestem w stanie przeżywać tego kolejny raz, po prostu nie mogę.
- Czego przeżywać? - zmarszczyłem brwi czując, że coś jest mocno nie tak - David?
- Trzymaj się Michael. Dbaj o siebie i Evę - i wyszedł, po prostu.
Spojrzałem na kopertę czując jak wali mi serce. Co tam jest? Co jest tak potworne, że nikt nie był w stanie mi tego powiedzieć słowami? Mimo iż jeszcze jej nie otworzyłem, pierwsze łzy spłynęły mi po policzku. Bałem się zawartości. Bałem się, że prawda będzie jeszcze boleśniejsza. W końcu ostrożnie rozdarłem zapieczętowanie i wyjąłem ze środka kartkę. Od razu rozpoznałem to pismo, nie dało się go pomylić z żadnym innym. Oparłem się wyżej o poduszkę i ze łzami w oczach zacząłem czytać.
Moja miłość do Ciebie jest tak wielka, wzniosła, że nie umiem tego wyrazić słowami.
Jeśli to czytasz to znaczy, że żyjesz – a to znaczy, że Twój Bóg dał kolejną szansę,
o którą tak prosiłam.
Widać taka była jego wola, a ja tę wolę spełniłam. Nie chcę, abyś miał mi to za złe,
ani doktorowi Stewartowi, gdyż to była moja decyzja.
Nie bałam się śmierci, wiedziałam, że umieram powoli każdego dnia, a mój oddech z każdym dniem robił się coraz płytszy, aby powoli zamilknąć. Strata rodziców jest straszna i nie wybaczyłabym sobie, gdyby Eva straciła nas oboje. Nie mogłam pozwolić, aby przeżyła ten sam koszmar co ja.
Teraz masz szansę nadrobić z naszą córką te wszystkie lata, które Ci odebrałam.
Oddałam Ci coś, co i tak od zawsze należało tylko i wyłącznie do Ciebie – swoje serce.
Dbaj o nie i okazuj innym tak jak to robiłeś ze swoim. Proszę Cię, abyś nie płakał, abyś nie cierpiał tylko żył dalej dla nas – dla naszej cudownej córeczki.
Od teraz ma tylko Ciebie, musisz być jej ojcem i matką w jednym.
Nawet teraz, w trakcie pisania tego listu, boję się, że zaraz usłyszę piosenkę, która mi o Tobie przypomni. I oto ona rozbrzmiewa, pomimo że włączyć się mogło dziesięć innych. I mimo że nie wykonałam ostatecznego ruchu, nie przecięłam jeszcze tej cienkiej linii łączącej nas, czuję wstrząs po usłyszeniu tych nut. Cicho, z pozoru niewinnie wkradających się do mojego serca, przedzierając się przez gąszcze okurzonych wspomnień, dokładnie je odkurzając, wybudzając ze snu ospałe zapisy naszych rozmów, przywracając do życia tamte chwile nieziemskich rozkoszy, pokazując łańcuchy, którymi oplecione były nasze ciała.
Zawsze miałam i mam Cię za Anioła, który zstąpił, by mnie ratować. By udowodnić mi, że wszystko jest możliwe, że nie wolno się poddawać, że... Że jestem po prostu człowiekiem.
Chciałabym, abyś znów się zakochał, był szczęśliwy i znalazł kogoś, kto pokocha i Ciebie i Evę tak samo jak ja was kochałam. Kogoś, z kim stworzysz dla naszej malutkiej prawdziwą rodzinę, dasz rodzeństwo o jakim ja zawsze marzyłam… Tak, aby Eva już nigdy nie została sama.
Pamiętaj, że mimo iż mnie nie ma ciałem, to zawsze będę z wami. Będę z Tobą sercem, które bije cały czas w Twojej piersi, które bije dla Ciebie, dla Evy.
Brzmi to zapewne trochę jak fragment niskobudżetowego filmu romantycznego , szkoda tylko ze zakończenie będzie inne. Tym bardziej bezsensowną wydaje się moja rozterka – po co tyle czasu Cię uszczęśliwiałam, by teraz stworzyć to, czego tak bardzo się bałeś. W najczarniejszych godzinach, w najkoszmarniejszych snach zdawałeś sobie sprawę, że tak może być – a z drugiej strony byłeś przekonany, że tak nie zrobię. Na podstawie moich słodkich słów stworzyłeś sobie iluzję, którą żyłeś.
Być może mnie teraz nienawidzisz za to, że po raz kolejny Cię zostawiam. Masz do tego pełne prawo, jednak mimo iż mnie nienawidzisz to tak samo mocno mnie kochasz – a to najpiękniejsze co mogłeś mi dać.
Na zakończenie... Właściwie to nie ma zakończenia. Boję się zakończenia. Chcę trwać nieświadomie w tym, być posłuszną ofiarą, chciałabym nadal przykrywać to wszystko zasłoną iluzji.
Nie zmarnuj mojego serca, zrób w nim miejsce dla kogoś nowego, kogoś kto wypełni pustkę, jaką stworzyłam. Przepraszam za te odebrane 6 lat, za których spędzenie u Twojego boku oddałabym teraz wszystko.
Kiedyś wszyscy zatańczymy tam wysoko z aniołami.
Moja Billie Jean upomniała się już tam o mnie, więc nie martw się: jestem w dobrych rękach. Rodzice również się mną zaopiekują, jestem tego pewna.
Na swoje usprawiedliwienie pozwolę sobie powiedzieć: że nie słowa, lecz czyny są dowodem miłości. Czy więc mój czyn, jest dostatecznym dowodem, jak bardzo Cię kochałam?
' I oraz że Cię nie opuszczę - aż do śmierci.'
Michelle Evans Jackson
Po ostatnich słowach zgniotłem kartkę i rzuciłem nią o ścianę wybuchając niekontrolowanym płaczem.
Nie... To nie może być prawda, nie może... Nie zrobiłaby tego, nie zrobiła.
Automatycznie złapałem się ręką w miejscu serca, dopiero chyba zdając sobie sprawę z tego, co się stało. Posądzałem ją o zdradę tej miłości, gdy ona oddała za mnie swoje życie. Mój płacz w końcu zmienił się w histerię. Chciałem umrzeć, chciałem iść do niej i powiedzieć ostatni raz, jak bardzo ją kocham. Ostatni raz pocałować, przytulić i zasnąć u jej boku.
Ile czasu musi upłynąć, zanim zapomnę o cieple jej dłoni na moim ciele? O zapachu jej skóry? Kiedy umilknie melodia jej głosu, którą słyszę zawsze, nawet teraz gdy nic nie mówi? Teraz jedyne co mi pozostało to zebrać te wspomnienia, te doznania, zgromadzić jak zapasy na zimę.
Wiedziałem już, że takie rzeczy, i gorsze jeszcze, zdarzają się codziennie. Powiedziałbym nawet, że brałem je pod uwagę. Michelle mnie niegdyś ostrzegała - i ostrzegałem sam siebie, że nie należy liczyć na szczęście ziemskie. Obiecano nam nawet cierpienie. To była część programu. Powiedziano nam: "Błogosławieni, którzy płaczą", i pogodziłem się z tym. Nie spotkało mnie nic, na co nie byłbym przygotowany. Oczywiście to co innego, kiedy coś wydarza się nam samym, a nie innym, i naprawdę, a nie w wyobraźni. Tak. Ale czy dla rozsądnego człowieka to taka wielka różnica? Nie. I nie byłoby różnicą dla kogoś, kto wierzyłby naprawdę i naprawdę przejmował się smutkiem innych ludzi. Sprawa jest bardzo prosta. Mój dom runął. Całe moje życie. Wiara, która "brała te rzeczy pod uwagę", nie była wiarą, lecz chyba zwykłą wyobraźnią. Branie pod uwagę nie było prawdziwym współczuciem. Gdybym naprawdę, jak mi się zdawało, przejmował się nieszczęściami świata, nie byłbym tak przytłoczony własnym cierpieniem. Cierpieniem, którego nie mogłem udźwignąć.
Wyszedłem z limuzyny, rozglądając się wokół siebie. Nawet Neverland nie był dla mnie taki sam jak kiedyś. Kwiaty wydawały się stracić kolor, drzewa przestały szumieć, nawet ptaki umilkły. Wszystko odeszło razem z nią.
Wszedłem do środka zdejmując z siebie kapelusz, maskę i okulary. Musiałem mocno się zakryć, aby nie było widać moich zapłakanych oczu, w których ciągle gromadziły się to nowe łzy. Przeszedłem korytarz w milczeniu, czując w środku pustkę. Nawet płakać nie miałem już siły. Wszystko wydawało mi się teraz stracić jakikolwiek sens.
- Mike? - odwróciłem się w stronę salonu, gdzie w progu stała Nat - Boże... - szepnęła i już po chwili znalazła się w moich ramionach, a w zasadzie to ja w jej. Znów nie wytrzymałem. Mimo wewnętrznej walki znów wszystko we mnie pękło i rozpłakałem się jak dziecko. Nat głaskała mnie po włosach, po czym pocałowała w skroń.
- Eva śpi. Chodź do salonu - szepnęła, na co kiwnąłem tylko głową.
Potrzebowałem teraz czyjejś bliskości. Potrzebowałem po prostu kogoś kto mnie przytuli i skłamie, że wszystko będzie dobrze. Bałem się tej samotności, po prostu się bałem.
- Nie powiedziałaś mi - odparłem z wyrzutem siadając obok niej na kanapie, a w zasadzie to niemal kładąc się na jej kolanach - Nie powiedziałaś mi. Kazałaś myśleć, że nas porzuciła.
- Nie byłam w stanie Ci tego powiedzieć Mike, zrozum - szepnęła łamiącym się głosem - Sama nie mogłam sobie z tym poradzić, poza tym spotkałam się z Davidem i powiedział, że Michelle prosiła jego, aby Ci powiedział o wszystkim.
- Dał mi to - wyjąłem z kieszeni marynarki zgnieciony list - Nie mogę na to patrzeć, a z drugiej strony nie jestem w stanie się tego pozbyć.
Wzięła do rąk list, po czym przeczytała jego treść zalewając się łzami na nowo. Wtuliłem się w nią czując, jak wszystko we mnie ponownie krzyczy, pęka i drze się na milion kawałeczków.
- Gdy David mi powiedział... Poszłam do doktora Stewarta.
- Nie daruję mu tego - warknąłem - Nie daruję, że zgodził się aby...
- Mike, posłuchaj do końca - przerwała mi - Michelle przyszła do niego od razu gdy znaleźliście się w LA. Odmówił jej mimo, że wcześniej obiecał pomóc. Nie chciał tego zrobić.
- Więc dlaczego...
- Ona nie wytrzymała tego - mruknęła gładząc mnie po głowie - Myśl, że Cię straci po prostu ją przerosła. Próbowali ją uratować, jednak jej mózg poddawał się. Zupełnie jakby naprawdę coś wyżej chciało, aby ta historia zakończyła się w ten sposób.
- Nie poradzę sobie bez niej - szepnąłem - Nie dam rady żyć z myślą, że ona...
- Masz Evę, mnie, Maxa, przyjaciół, rodzinę... Masz nas wszystkich i nigdy nie będziesz sam. Twoja córka Cię potrzebuje. Nie zawiedź jej - spojrzałem na nią, po czym podniosłem się do pozycji siedzącej.
- To moja wina...
- Mike nawet się nie waż teraz obwiniać - spojrzała na mnie karcąco - Nikt z nas nie miał na to wpływu.
- Gdyby nie ten koncert... Gdybym się nie zgodził na to wszystko, żyłaby - ukryłem twarz w dłoniach - Gdyby nie moje pojebane pomysły, Michelle by była z nami.
- To była jej decyzja. Poza tym, jej mózg poddał się sam w tej chwili, nikt z nas nie miał na to wpływu. To nie jest Twoja wina i nie waż się nawet tak mówić, bo w końcu naprawdę w to uwierzysz, a to Cię zniszczy jeszcze bardziej.
- Dziękuję Ci Nat, za wszystko - szepnąłem wtulając się w nią ponownie - Tak strasznie się boję...
- Od tego są przyjaciele - odparła przez łzy - Ja... Ja będę się zbierać. Jest już ciemno.
- Zostań, nie musisz dzisiaj wracać do domu.
- Mike, siedzę tutaj od dwóch tygodni, pora wrócić do siebie i zmierzyć się z tym wszystkim. Każdemu z nas jej brakuje, każdy musi to przeżyć na swój sposób. Poza tym, chcę zajechać jeszcze do Maxa. Gdy dowiedział się to rzucił słuchawkę i tyle było z rozmowy. Muszę zobaczyć jak się trzyma.
- Jasne, rozumiem - próbowałem zdobyć się na fałszywy uśmiech, ale chyba niezbyt mi to wyszło - Uważaj na siebie.
- Przyjadę jutro sprawdzić jak się trzymacie. Jakbyś czegoś potrzebował, dzwoń w każdej chwili.
Odprowadziłem kobietę do drzwi, gdzie odprowadzałem jeszcze wzrokiem jej odjeżdżający samochód. Wróciłem do środka znów czując pustkę, czarną dziurę, która pochłaniała mnie od środka. Dom wydawał się być pusty jak jeszcze nigdy. Nawet Isabella gdzieś zniknęła.
Wróciłem do salonu, przyglądając się dokładnie wszystkiemu. Spojrzałem na sofę, na której tyle razy razem siedzieliśmy, potem na kominek i dywan, gdzie kochaliśmy się jak para nastolatków. Zawróciłem do kuchni, gdzie przed oczami miałem scenę jak siedzi na blacie, a ja pierwszy raz wahałem się, czy ją pocałować. Lub nasze robienie pizzy i bitwę na jedzenie, wybuch mąki i pocałunek nakryty przez Lisę. Wszystkie wspomnienia wróciły. Wszystkie dobre i złe chwile z naszego życia, które razem tworzyły historię jakiej nigdy nie zapomnę.
Zrobiłem poranną rutynę i w piżamie w końcu udałem się do pokoiku mojej dziewczynki. Eva ku mojemu zdziwieniu nie spała, a siedziała na łóżeczku gładząc pluszowego króliczka.
- Można? - spytałem zaglądając do środka.
- Tatuś! - wystrzeliła z łóżka w moim kierunku z wielkim uśmiechem - W końcu jesteś.
- Jestem i już nigdzie się nie wybieram - pocałowałem ją we włoski - Czemu nie śpisz?
- Nie mogę zasnąć. Mogę... Mogę spać dzisiaj z Tobą? Proszę...
- Oczywiście - uśmiechnąłem się w końcu szczerze, po czym oboje weszliśmy do jej łóżeczka pod kołdrę.
Nie minęła chwila, jak wtuliła się mnie z całych sił. Złożyłem drobny pocałunek na jej czole, po czym zacząłem gładzić jej brązowe włoski i nucić melodię do ucha. Nie wiem skąd ona się wzięła w mojej głowie, po prostu śpiewałem to, co podpowiadało mi serce.
- Tatusiu... Myślisz, że mamusi jest tam dobrze? - wyrwała nagle, na co poczułem kolejny ścisk w brzuchu - Jest szczęśliwa?
- Na pewno - spojrzałem w jej brązowe oczka - Musisz coś wiedzieć kochanie... - zacząłem niepewnie, odsłaniając lekko skrawek koszuli na lewej piersi - Wiesz co to jest? - pokazałem palcem na dużą szramę.
- Dostałeś nowe serduszko - odparła bez zastanowienia - Bo Twoje było bardzo słabe.
- Gdy aniołki zabierały mamusię, ona postanowiła że...
- Oddała Ci serduszko - przerwała mi, na co spojrzałem na nią przerażonym wzrokiem - Mówiła mi na koncercie, że uratują Cię z aniołkami. Ja też bym Ci swoje oddała - szepnęła, na co ponownie ją przytuliłem czując jak kolejny raz tego dnia po twarzy spływają mi łzy.
- Bardzo Cię kocham skrzaciku.
- Ja Ciebie też tatusiu. Mamusię również, a teraz, kiedy masz jej serduszko to tak jakby ciągle z nami żyła, prawda? - pokręciłem twierdząco głową, czując jak wszystko we mnie się poddaje, nie mogłem tego znieść - Nie płacz, proszę - szepnęła całując mnie w policzek - Mamusia mówiła, że nie możemy płakać. Ona tutaj jest, zobacz - położyła mi rękę na piersi - Bije, prawda? Czyli jest tutaj. Zawsze będzie z nami w tym miejscu.
Nie mogąc się zdobyć na jakąkolwiek odpowiedź po prosu ją przytuliłem i milczałem. Płakałem w poduszkę tak, aby jej nie obudzić. Eva była jedyną osobą, jedynym bodźcem, dla którego chciałem walczyć.
Najtrudniej jest pożegnać kogoś bliskiego, kto odchodzi na zawsze. Żegna się go bowiem wielokrotnie każdego dnia - dotykając jego rzeczy, czując jego zapach na ubraniach. Nie wiem, co będzie dalej... Nie wiem jak długo będzie jeszcze trwało to pożegnanie.
***
Komentarz = to motywuje!
~~~~~
"Jeśli śmierć bliskich czegoś nas uczy, to przede wszystkim tego,
że na świecie nie liczy się nic poza miłością."