niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział 19

Dobra, łapajcie kolejne wypociny.
Ogólnie to jestem cholernie zła. Mam wrażenie, że te notki są tak beznadziejne, 
że aż czasem zastanawiam się czy to publikować.
Chyba ta presja czasu, aby wyrobić się przed wyjazdem z napisaniem do przodu sprawia, że notki tracą bardzo na jakości, a akurat koniec tej serii chciałam, aby wyszedł rewelacyjnie.
Mam wrażenie że wszystko szybko się dzieje, jest chaotycznie i niedokładnie...
Cóż, jak widać nie zawsze mamy to czego chcemy.
Dzisiaj będzie sporo z perspektywy Miśki, no ale akcja tego wymagała. 
Tak lepiej mi się pisało. Niedługo będzie za to o wiele więcej Michasia.
Do końca pozostały jeszcze ze 2/3 notki + epilog.
Epilog na pewno dodam będąc w Grecji już, ale najpierw muszę zdążyć napisać to wszystko przed wylotem, czyli mam czas do środy w zasadzie xD
Pozdrawiam i zapraszam na koniec do oceny oczywiście!:)

~~~~~

Często powtarzałem i wciąż powtarzam, że nie ma czegoś takiego jak "wieczne szczęście", ale wiem, że są ludzie, którzy myślą inaczej, albo chociaż podobnie. Przeważnie są to ludzie, którzy tego szczęścia w życiu zaznali bardzo mało. Ludzie, którzy mają tak zwanego przysłowiowego pecha. Chcąc za wszelką cenę pecha opuścić i wykopać ze swojego życia usilnie szukają tych niewyobrażalnych pokładów radości i endorfin. Niestety często wybierają nie tę drogę, co trzeba. Sromotne porażki w poszukiwaniach spychają owych nieszczęśników na dno, gdzie czarna dziura pochłania resztki nadziei. Życie przestaje mieć wtedy znaczenie, a upragnione szczęście odchodzi w niepamięć. Mijają dni, miesiące, czasami lata i taki człowiek zupełnie przestaje dostrzegać... A szkoda, bo czasami wystarczy tylko otworzyć oczy. Rozejrzeć się. Poczuć. Przyswoić. Odetchnąć. Zrozumieć. Szczęście to chwila. Każdy drobny moment, w którym się uśmiechasz, w którym czujesz, że coś Ci wyszło, że się udało. Że żyjesz! Wystarczy usłyszeć, że ktoś Tobie bliski głośno się uśmiecha albo nawet piszczy z radości. Czasami jedno słowo świadczy o tym jak bardzo jesteś dla kogoś ważny, np: synku, tato, kochanie, skarbie. W takich chwilach należy pomyśleć o naszym szczęściu. Pomyśleć o tym, że mamy je na wyciągnięcie ręki, bardzo blisko i wcale nie musimy szukać bo ono jest w nas. To my musimy wiedzieć, co sprawia nam radość.
Mimo iż koncert miał się odbyć dopiero wieczorem, od samego rana wszystko działo się jakby na szóstym biegu. Telefonów nie było końca, do tego nie mogłem przestać myśleć o Michelle, która była tak nieobecna wzorkiem i duszą, że aż i mnie bolało serce. Szykowałem się powoli do wyjścia. Q czekał już na mnie na dole przy recepcji, zaś Frank wyjechał po Nat na lotnisko.
- Michelle? - wszedłem niepewnie do sypialni, widząc jak układa rzeczy w walizce - Ej, czemu pakujesz te rzeczy? Przecież wieczorem po koncercie zostajemy tutaj jeszcze.
- O ile wszystko pójdzie zgodnie z planem - spojrzała na mnie pustym wzrokiem, na co przełknąłem ślinę i podszedłem do niej przytulając do siebie mocno.
- Nic się nie wydarzy, proszę... Nie panikuj zawczasu. Nie będę mógł się skupić na scenie, myśląc ciągle jak bardzo to przeżywasz.
- Idź już lepiej bo się spóźnisz - mruknęła, wciskając mi do rąk jedną z moich satynowych masek - Widzimy się wieczorem na miejscu, tak?
- T... Tak - szepnąłem niepewnie - Frank powinien być niedługo z Natalia. Jeśli będziecie potrzebować czegokolwiek jest on do waszej dyspozycji. 
- Nie bój się, poradzimy sobie - stanęła na palcach i cmoknęła mnie krótko - Uciekaj, bo potem Q będzie mi głowę suszył, że znów przeze mnie się spóźniasz.
- Niech sobie gada, jak będę miał ochotę to będę się spóźniać - tym razem to ja ją pocałowałem, jednak o wiele dłużej i głębiej, jakbym chciał wziąć coś na zapas, gdyż znów nie będę jej widział kilka godzin - A gdzie ten Skrzat mój?
- Męczy chyba jeszcze drugie śniadanie - uniosła lekko kąciki ust - Uważaj na siebie.
- Zawsze uważam - ostatni raz ją pocałowałem przelotnie i wyszedłem z sypialni, kierując się jeszcze szybkim krokiem do kuchni - A ty do jutra będziesz to jeść? - zaśmiałem się i zaszedłem ją od tyłu, całując we włoski - Wychodzę już, zostaniesz z mamusią, a Ciocia Nat zaraz powinna być.
- Ale wieczorem się zobaczymy? - spojrzała na mnie z nadzieją w oczkach.
- Oczywiście. Muszę jechać aby dopiąć wszystko na ostatni guzik, ale wieczorem przed koncertem jeszcze się zobaczymy, obiecuję - cmoknąłem ją w policzek i ruszyłem do wyjścia, gdzie rzuciłem jeszcze w progu do córki - Tylko grzeczna bądź!
I już mnie nie było. Zawiązałem w pośpiechu swoją maskę i zbiegłem ze schodów, prawie potykając się o własne nogi. Nie chciałem zawalić niczego w ostatniej chwili, a od koncertu dzieliło nas zaledwie kilka godzin.
- No nareszcie! - krzyknął Quincy, mierząc mnie wzrokiem - Już miałem osobiście się tam po Ciebie udać. 
- Nie narzekaj, chodź jak tak Ci się spieszy - ruszyliśmy do wyjścia, które jak mogłem się domyśleć było już oblegane przez fanów i reporterów.
Gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz w obstawie ochrony rozległ się dziki krzyk. Machałem do swoich fanów, w głębi serca ciesząc się, że ich widzę, że są tutaj ze mną i we mnie wierzą. Droga do limuzyny wydawała się być dziesięć razy dłuższa niż była w rzeczywistości. Gdy w końcu znaleźliśmy się w środku pojazdu odetchnąłem z ulgą, zdejmując z głowy swój kapelusz.
- Gotów na swoją wielką chwilę? - rzucił Q rozkładając się na skórzanej kanapie.
- Wielką chwilę? To tylko koncert. Zrobię to co zawsze i będzie po sprawie. 
- W takim razie rób to co zawsze i tak trzymaj - poklepał mnie po ramieniu, a ja poczułem dziwne wibracje w lewej piersi.
Nic nie odpowiedziałem, starając się uspokoić oddech, który nagle zaczął mi ciążyć. Przymknąłem oczy, aż poczułem jak wszystko wraca do normy. To tylko koncert. Jeden koncert. Robiłem to setki razy, uda się. Musi się udać. Nie ma innej możliwości.


Miałam w zwyczaju zakopywać gdzieś głęboko to, co mnie dręczyło. Nie wiem, czy myślałam, że tego już nie ma? W takim razie dlaczego wciąż nie spałam po nocach?
Od kiedy drzwi za Michaelem się zamknęły, czułam ścisk w żołądku. Czułam jakby jakaś część mnie chciała siłą go zatrzymać w domu i wypominała mi, że będę żałować, że tego nie zrobiłam. Ale co ja tak naprawdę mogłam? Najgorsza jest chyba ta cholerna bezsilność, gdy po prostu wiesz, że coś się wydarzy, a nie możesz tego w żaden sposób zatrzymać. Nie masz szansy nawet spróbować, nie dostajesz jej.
- Mamusiu? - Eva stała w drzwiach do sypialni, gdzie właśnie odkładałam na podłogę spakowaną walizkę - Nie dam rady zjeść całego, nie mogę już.
- Dobrze, chodź tu do mnie - usiadłam na skraju łóżka, klepiąc miejsce obok siebie, gdzie po chwili znalazła się moja mała piękność - Chciałabym Ci opowiedzieć pewną bajkę.
- A o czym?
- Ooo... O gąsieniczkach i o tym, że świat do którego zabierają nas aniołki jest bardzo piękny.
- A co to ma wspólnego z gąsieniczkami? - spytała zaciekawiona, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Raz pewna wróżka poleciała do pięknego ogrodu. Siedziała tak sobie na kamieniu, obserwując wszystkie kwiatki i roślinki w nim żyjące. Nagle zobaczyła rodzinę gąsienic. No więc ta rodzina bardzo martwiła się o jedną z nich. Mówili wróżce, że ostatnio w ogóle przestała jeść, chciałaby tylko cały czas leżeć w jednym miejscu i że nie wiedzą co z nią będzie. Z daleka widać było, że są bardzo smutne. W końcu pokazały wróżce miejsce gdzie przyczepiony do gałązki był nieruchomy, zszarzały i wysuszony kokon. "Ona umarła. Tylko tyle z niej zostało", mówiły i płakały. Wróżka jednak wiedziała, że to nie była prawda. Bo tak to w życiu zawsze jest i będzie. Każda gąsienica, gdy przyjdzie na nią czas zatrzymuje się i zamiera całkowicie. Dla wszystkich pozostałych ona wydaje się umierać, ale tak na prawdę to ona właśnie wtedy się rodzi. W tym czasie w jej środku zachodzi wspaniała przemiana i tworzy się nowe życie. To jest moment, w którym powolna i żarłoczna larwa zmienia się w pięknego i wolnego motyla. I gdy jest on już w pełni utworzony wychodzi wreszcie na wolność i ulatuje. Pozostaje tylko przyczepiony gdzieś do liścia wysuszony, pusty kokon. A on dołącza wtedy do innych motyli, które urodziły się wcześniej – jego rodziców i dziadków. Oni tam na niego czekali i cieszą się, że wreszcie mogą się spotkać. Wszystkie gąsienice to czeka i nie jest to dla nich koniec, ale raczej… wyzwolenie. Gdy tłumaczyła to smutnym gąsienicom to nie od razu się z tym pogodziły. Bo nawet jeżeli wiemy, że śmierć gąsienicy i narodziny motyla to część naszego życia, to smutno nam, że naszych najbliższych przez jakiś czas przy nas nie będzie. Pocieszyły się dopiero gdy zrozumiały, że wszystkie je to czeka i że wszystkie się w końcu razem spotkają. I to tutaj, w tym pięknym ogrodzie.
- Czyli... Czyli nawet jeśli aniołki Cię zabiorą to się kiedyś zobaczymy? Tak jak gąsieniczki w ogrodzie pośród motylków?
- Właśnie tak - pogłaskałam ją po policzku - Obiecujesz, że zawsze będziesz dla mnie taka dzielna? I dla tatusia?
- Obiecuję - uśmiechnęła się, po czym przytuliła do mnie mocno.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Nie musiałam się długo domyślać, kogo już tutaj przywiało. Eva zerwała się z miejsca krzycząc donośne: 'Ciocia!', ja zaś ruszyłam za nią wolnym krokiem, ciesząc się w duchu, że w końcu moja przyjaciółka tutaj dotarła.
- Jestem! - usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi i ten tak dobrze mi znany głos - Moja mała księżniczka się za ciocią stęskniła? Zobacz co Ci przywiozłam - stanęłam na korytarzu oparta o ścianę, przyglądając się jak Nat grzebie coś w torbie, po czym daje mojej córce.
- Dziękuję! - rzuciła się kobiecie na szyję, po czym odwróciła w moją stronę machając pluszowym króliczkiem - Zobacz mamusiu - podbiegła do mnie uśmiechając się szeroko - Mogę iść się pobawić?
- Jasne, zmykaj. Tylko pamiętaj, że za dwie godziny powoli szykujemy się do wyjścia.
- Dobrze - rzuciła przelotnie i już jej nie było.
- Jedna zabawka, a zbywa dziecko na ile czasu - zaśmiała się Nat podchodząc do mnie i mocno przytulając - Jak się czujesz?
- Źle? Fatalnie? Sama nie wiem aż jak to opisać.
- Ej, zobaczysz że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- Łatwo się mówi - mruknęłam wchodząc do kuchni - Chcesz coś do picia?
- Kawę - odparła rozglądając wokół - Kurde, niezły ten apartament.
- Tak, Mike go uwielbia. Zawsze go wynajmuje gdy jest w NY.
- O której mamy być na miejscu?
- Frank będzie po nas przed piątą. Chcę jeszcze zobaczyć się z Michaelem przed koncertem.
- Masz się w co ubrać?
- To znaczy? - spojrzałam na nią niepewnie - No... Normalnie...
- Ej, idziesz jako żona Króla Popu na jego wielkie wydarzenie. Nie chcesz chyba pójść w spodniach i wyciągniętej bluzce?
- Nie zabrałam ze sobą nic w ten...
- Dlatego masz mnie! - przerwała mi zrywając się z miejsca i wyjmując coś ze swojej torby - Tak myślałam, że nie zabrałaś nic odpowiedniego więc wzięłam ją ze sobą. Kupiłam ostatnio na spotkanie biznesowe, ale okazało się w domu, że jest na mnie przyciasna. Ostatnio sporo schudłaś, myślę, że na Ciebie będzie idealna - odparła podając mi złożoną sukienkę - No idź się przebrać!
Nie miałam innego wyjścia jak się zgodzić. Swoją drogą Nat miała rację, chociażbym nie wiem jak uważała, te hieny z prasy będą wszędzie, a teraz nosiłam jego nazwisko.
- Więc jak? - wyszłam do niej przebrana, obracając się wokół własnej osi - Nie odsłania zbyt wiele?
- Założysz żakiet na ramiona i będzie idealnie! - klasnęła w dłonie uśmiechając się szeroko - Mike jak Cię zobaczy, to nie będzie się na śpiewaniu mógł skupić.
- Proszę, nie mówmy o koncercie - opadłam na kanapę - Nie chcę... Nie mogę... - oczy zaszły mi momentalnie łzami.
Nie minęła chwila, jak poczułam jak Nat siada obok mnie i mocno przytula. Oparłam się o nią przymykając oczy. Tak strasznie się bałam. Co jeśli mi się nie uda? Co jeśli nie zdążę mu pomóc? A co jeśli się uda... Co mnie czeka po drugiej stronie? Wzorem Alberta Einsteina nie potrafię wyobrazić sobie boga, który nagradza i karze istoty przez siebie stworzone, lub boga obdarzonego wolną wolą na podobieństwo nas samych. Nie mogę również ani też nie chcę sobie wyobrazić, że człowiek trwa dalej po fizycznej śmierci. Nadzieje tą pozostawiam ludziom słabego ducha, którzy żywią ją ze strachu lub niedorzecznego egoizmu.



Ci, którzy pragną usunąć strach przed śmier­cią drogą sztucznych ro­zumo­wań, mylą się głębo­ko, gdyż jest ab­so­lutną niemożli­wością wyeli­mino­wanie or­ga­niczne­go lęku przez ab­strak­cyjne kon­struk­cje. Jest ab­so­lut­nie niemożli­we, by ten, kto se­rio roz­waża prob­lem śmier­ci, nie czuł przed nią lęku. Na­wet tych, co wierzą w nieśmier­telność, pro­wadzi ku te­mu przeświad­cze­niu również lęk przed śmier­cią. Jest w tej wie­rze bo­les­ny wy­siłek człowieka, aby oca­lić – na­wet bez ab­so­lut­nej pew­ności – świat war­tości, w którym żył i do które­go wniósł swą ce­giełkę, aby wyp­rzeć ni­cość z doczes­ności i uwie­cznić to, co uni­wer­salne.
Przemierzałyśmy we trójkę jeden z korytarzy, idąc w ślad za Frankiem. Czułam jak trzęsą mi się ręce, a serce bije nierównomiernie. Ludzie których mijaliśmy dziwnie spoglądali, zapewne znając mnie, ale widząc na oczy pierwszy raz w życiu. Czyż to nie śmieszne? Ktoś wie kim jesteś, a nigdy nie miał okazji spojrzeć Ci w oczy.
- Mike jest tutaj, w garderobie. Za piętnaście minut wchodzi, więc nie zajmijcie mu za dużo czasu, hm? - Frank spojrzał po nas.
- O nic się nie bój - rzuciłam, po czym weszłyśmy przez wskazane drzwi.
Gdy odwrócił się na obrotowym fotelu w naszą stronę, mimowolnie się uśmiechnęłam. Wyglądał cudownie. Jego oczy błyszczały niczym dwa brylanty, a energia  była wyczuwalna na kilometr.
- No w końcu - odparł, gdy Eva rzuciła się mu w ramiona uwieszając na szyi - Tęskniłaś Skrzacie?
- Bardzo - mruknęła całując go w policzek - A długo będziesz tam musiał śpiewać?
- Nawet nie zauważysz kiedy skończę, hm? - uśmiechnął się, po czym spojrzał na mnie - Eva, kochanie pójdziesz z ciocią Nat na chwilę? Frank pokaże wam inne miejsca. Chciałbym zostać na chwilę z mamusią.
- Dobrze - pokiwała entuzjastycznie głową, po czym wyleciała do stojącej w wejściu Natali.
Przyjaciółka posłała mi porozumiewawcze spojrzenie i zniknęła z moją córką za ścianą. Spojrzałam w końcu w stronę ukochanego, który nie wiem nawet kiedy się przemieścił, ale był tuż przede mną.
- Pięknie wyglądasz - mruknął przytulając mnie do siebie.
- Powiedziałabym to samo, ale dzisiaj to chyba ty masz więcej makijażu ode mnie - zaśmialiśmy się - Mike... Ja...
- Cii... Wiem - przyłożył mi palec do ust - Wynagrodzę Ci te wszystkie nerwy, każdą wylaną łzę, obiecuję.
- Nie chcę abyś mi cokolwiek wynagradzał. Po prostu zejdź z tej sceny o własnych siłach, tylko o to Cię proszę.
- Kocham Cię - szepnął, po czym pocałował mnie.
Pogłębiłam pocałunek, czując jak trzęsą mi się nogi. A jeśli to ostatni raz, gdy jest mi dane dotykać jego warg? Te wszystkie złe emocje nie pozwalały mi racjonalnie myśleć. Miałam wrażenie, jakbym się z nim żegnała. Wplotłam palce w jego włosy, przywierając do niego jeszcze mocniej. Wszystko we mnie zdawało się krzyczeć, płakać i popadać w histerię. Tak bardzo pragnęłam zatrzymać go tutaj przy sobie.
- Michelle... - szepnął, gdy w końcu pozwoliłam mu się odsunąć - Ej, płaczesz? - dopiero zdałam sobie sprawę, że moje oczy są mokre. Chciałam się odwrócić, ale mi to uniemożliwił - Proszę, przestań...
- Obiecaj mi, że tutaj wrócisz. Obiecaj mi, że zejdziesz z tej cholernej sceny i zajmiesz się mną i Evą. Obiecaj mi, że Twoje serce wytrzyma, a po koncercie znajdzie się jakiś dawca i będziesz przy nas. Obiecaj mi, proszę.
- Obiecuję - szepnął, po czym delikatnie musnął moje wargi - Obiecuję...
- Mike! Za pięć minut wchodzisz! Pospiesz się klocku! - warknął Q przez drzwi, po czym zniknął równie szybko jak się pojawił.
- Muszę...
- Wiem, idź - otarłam łzy i zdobyłam się na fałszywy, wymuszony uśmiech - Nie zatrzymuję cię już.
- Michelle...
- Powiedziałam idź - popchnęłam go w stronę drzwi - Twoi fani już na Ciebie czekają. Nie zawiedź ich.
- Kocham Cię - mruknął ostatni raz całując mnie w policzek i zniknął za drzwiami.
Zostałam sama w garderobie, słysząc jedynie głuchy krzyk ludzi przenikający przez ściany budynku. A więc poszedł... Nie ma go. Zostałam tylko ja z jego obietnicą. Obietnicą, która mogła się nie wypełnić. W takich momentach umysł nawala i przestaje myśleć. Zamiast tego zaczyna czuć. Uparty, gnębiący potwór zżera powoli naszą pewność siebie, nawet poczucie obowiązku, aż nie zostaje nam nic poza paniką, przy której już nie sposób się skupić na utrzymujących nas w ruchu drobiazgach. Czujemy już tylko smak kredy i popiołu, a oczy widzą jedynie szarość z rzadka urozmaicaną dźgnięciami owej paniki.
Gdy w końcu uspokoiłam cisnące mi się do oczy łzy wyszłam z pomieszczenia, kierując się za dźwiękiem muzyki i głosem, jego głosem. 'A więc już zaczął', pomyślałam. W końcu dotarłam zza kulisy. Byli tam wszyscy: Frank, Quincy, Natalia, Eva oraz cała masa innych ludzi. Podeszłam do przyjaciółki, która na mój widok uniosła lekko kąciki ust. Moja córka była tak zapatrzona w jeden punkt, że chyba nawet mnie nie zauważyła. Spojrzałam w tym samym kierunku i wtedy ujrzałam go. Zza odsłoniętej lekko bocznej kurtyny widać było większość sceny. Biegał, skakał, tańczył, śpiewał i latał po scenie, jak gdyby nigdy żadna choroba go nie dotknęła. Uśmiechnęłam się na ten widok, na widok jego radości i energii. Gdy zdałam sobie sprawę jak to wszystko łudząco przypomina mój sen w samolocie, uśmiech szybko zszedł mi z twarzy. Spojrzałam na Franka i Q, ale oni również byli zajęci przyglądaniem się Michaelowi, oraz wydawaniu poleceń innym ludziom, zapewne tancerzom, którzy mieli wejść na scenę w odpowiednim momencie.
Mijała kolejna piosenka. Myśl, że jest już bliżej jak dalej końca tej męczarni jako jedyna mnie pocieszała. Poczułam nagle wibracje w kieszeni marynarki. Wyjęłam komórkę, spoglądając zdziwiona na wyświetlacz.
- Tak Doktorze? - mruknęłam odchodząc gdzieś na ubocze, aby usłyszeć cokolwiek w słuchawce przy takiej głośności muzyki - Słucham?
- Mamy serce dla Michaela - rzucił nagle, a ja myślałam, że zemdleję - Jest dawca, Michelle...
- Nie wierzę... - oparłam się o ścianę, czując jak moje ciało się trzęsie - Nie mogę uwierzyć...
- Tylko jest jednej problem.
- Słucham? - odparłam niepewnie.
- Pacjent przeszedł dopiero operację. Serce muszą zabezpieczyć i wysłać helikopterem. Nie będzie wcześniej niż za 13 godzin...
- Ile?! - niemal krzyknęłam - Ale przecież... A co jeśli koncert...?
- Musi wytrzymać ten koncert. Jeśli wszystko będzie w porządku, z samego rana wracajcie do LA.
- A jeśli coś się stanie?
- Michelle, serca nie można teleportować. Dawca jest z niemal drugiego końca świata, to i tak cud, że przy takiej kolejce się udało.
- Doktorze, ja... - urwałam, słysząc jak radosny krzyk fanów zmienia się głos rozpaczy.
Telefon momentalnie wypadł mi rąk, a oczy zaszły niekontrolowanymi łzami. Słyszałam to już, słyszałam ten dźwięk w moim śnie. Poczułam momentalnie potworny ból, jakby coś we mnie pękało. Wszystkie kręgi, stawy dłoni, kolana, biodra. Miałam wrażenie, że  zamieniam się w kupkę kości na podłodze i nikt oprócz mnie o tym nie wie. Ileż cierpienia jeszcze będę musiała znieść? Ileż razy może się złamać jedno serce?

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

“Trzeba się wypłakać, od tego mamy noce, 
by być słabym i tworzyć, bądź płakać. 
Dostaliśmy w posiadanie noc, by być ludźmi, 
którymi nie jesteśmy za dnia.”

~ Piotr Tokarz

3 komentarze:

  1. O jaaa. xO No ta końcówka to rzeczywiście trochę kulawo wyszła, ale poza tym to rozdział i tak świetny. xD Pytanie tylko teraz, czy będą czekać na to serducho czy Miśka od razu wprowadzi swój plan w życie? Bo o co sie umawiała z doktorkiem to chyba już każdy wie. xD
    No nic, pozdrawiam i czekam na następny. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejo! Wróciłam i jestem zwartavi gotowa do czytania.
    Tyle się ostatnio tego narodziło, więc jedziemy z tym koksem.
    Nie fajnie jest. Jest bardzo niefajnie. Twierdzisz, że jest to chaotyczne, a ja bym się kłóciła. Nie odczuwam, że akcja dzieje się zbyt szybko. Moim zdaniem jest ideolo. Uwierz raz czytałam takie jedno fanfic, w którym akcja naprawdę zapingalała.
    Smutno mi, że zbliża się koniec historii. Zżyłam się z nią i to będzie trochę chore jak nagle będzie epilog i BUM koniec, ale kiedyś musi to nastąpić by zacząć zupełnie coś nowego.
    Chyba każdy wie jak skończy się ta cała sytuacja. Z tym dawcą to też było tak nagle. Nie ma, nie ma, a tu nagle jest, ale j tak trzeba czekać na transport. To jest nie fair.
    Szkoda mi Evci, że musi patrzeć na to wszystko. Bajka o gąsienicach puściła wszystkie hamulce i się po prostu poryczałam jak bóbr, co się rzadko zdarza. Mam tylko nadzieję, że po tym wszystkim on znajdzie szczęście na ziemi wraz z córką, a ona szczęście tam po drugiej stronie. Chociaż tęsknota zawsze pozostanie. Widzisz co ze mną robisz? Na sentymenty mi się wzięło.
    Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na następny. Chociaż wolałabym aby to nie nastąpiło. Jednak to nie jest możliwe.
    Weny życzę i pozdrawiam, a ja lecę dalej ;***

    OdpowiedzUsuń
  3. Dotarłam! Ohh a ty znowu marudzisz! W sumie ja też zawsze marudzę więc nie będę marudzić na Twoje marudzenie.
    Musiałaś skończyć w takim momencie?! Zostawiłaś nas w takim cholernym momencie, z takim cholernym znakiem zapytania. Szczerze? Powiem to, tak będę okropna - gdyby jednak wypaliło to z tym dawcą popsuło by to wizje całego opowiadania. Podobnie miałam u siebie z HCW i wszyscy mi szeptali na ucho, że "nie uśmiercaj jej", a ja postawiłam na swoim i mimo wszystko tego nie żałuje. Jednak sądzę iż to wszystko nie wypali. Michaelowi serce potrzebne jest raz, dwa, trzy, a te 13 godzin to za dużo.
    Notka wyszła świetnie. Chociaż dziś pierwszy raz chyba coś podważę. Wiara w życie po życiu czy też po śmierci nie jest egoizmem. Wiara w raj, czyściec lub piekło jest elementem wiary (chyba nie muszę mówić dlaczego). I jako osoba, która wierzy w Boga mogę z czystym sercem powiedzieć, że nie boje się śmierci, tak samo jak ludzie, którzy poznali dobrze Boga i mu zaufali. I to nie jest oznaka słabego ducha, a wręcz przeciwnie. Jeśli źle zrozumiałam przesłankę, no cóż miałam prawo odebrać to w taki, a nie inny sposób.
    Oczywiście czekam na dalszy ciąg! Życzę masy weny! Trzymaj się! <3

    OdpowiedzUsuń