wtorek, 28 czerwca 2016

Rozdział 12


Dobra, dzisiaj za dużo do biadolenia nie mam, poza tym,
 że ostatnio mam mało czasu i jakoś brak chęci na pisanie O.o
Wgl zakochałam się w Damonie z Pamiętników Wampirów, 
tak Mike zdradzam Cię chwilowo xD
Stąd też filmik na górze xD
Ogólnie kocham wszelkie czarne charakterki. Czy tylko ja lubię takich aroganckich, szarmanckich, wkurwiających i pewnych siebie facetów?XD
No nic, to ja zapraszam na wkruwiającego Michaela kontra Miśka xD
Oceniajcie!<3

~~~~~

Miłości się nie dostaje - nawet nie zawsze się ją wybiera. Miłość się znajduje, jak skarb, jak talizman, jak czterolistną koniczynę. Gdy patrzę na moją córkę, często myślę, jak to dobrze, że można kochać więcej niż jedną osobę naraz i jak różne są tej miłości piętra i poziomy. Ale trudno jest o tej miłości opowiadać - czasem po prostu się do niej przyznać. Łatwo pamiętać o zmarłych, trudniej o żywych - zbyt często się zmieniają i nie zawsze są tacy, jakimi chcemy ich widzieć. Ale dobrze jest czasem powiedzieć "dziękuję". I nie wiadomo, czy im, czy nam bardziej tego potrzeba. Mówiąc wprost: czasami jesteśmy na siebie skazani.
Stałem przed lustrem wiążąc włosy w niską kitkę. Poranne słońce wdzierało się już oknami do budynku, co tylko podsycało mój i tak świetny humor. Ze świadomością, że moja rodzina leci tam ze mną, wszystko nabrało całkiem innej barwy. Nie spodziewałem się, że Michelle zmieni zdanie w ostatniej chwili. Jeszcze wczoraj rano zarzekała się, że jej decyzja jest nieodwołalna. Miłość jest jednak jeszcze bardziej skomplikowana, niż mogłoby się to człowiekowi wydawać.
- Tato, no proszę! - wbiegła na korytarz Eva, susząc mi głowę od godziny z tym samym - Zgódź się.
- Powiedziałem nie, nie możemy go zabrać - rzuciłem zniecierpliwiony już tym tematem - Gotowa? Za piętnaście minut wychodzimy, samolot już na nas czeka.
- Jestem gotowa - burknęła obrażona - Ale czemu Lucky nie może z nami jechać?
- Kochanie, posłuchaj - ukucnąłem przed nią, biorąc jej małe rączki w swoje i pocałowałem delikatnie - Lucky zostanie z Isą, ona się nim zaopiekuje, nic mu nie będzie. To tylko kilka dni, hm?
- Ty nas nie chciałeś zostawiać na kilka dni, ja też nie chcę go zostawiać.
- Eva, to co innego - westchnąłem, nie wiedząc już jak jej to wytłumaczyć - Lucky by się bał lecieć samolotem, czyż nie? Pieski lepiej się czują na ziemi. Po co mamy go stresować? Będzie czekał tutaj na Ciebie w domku. Tam źle by się czuł w hotelu, mając cały Neverland dla siebie.
- Yhy - mruknęła z rezygnacją, na co pocałowałem ją w policzek.
- Gotowi? - nagle obok nas pojawiła się Michelle.
Zlustrowałem ją wzrokiem stając na nogi. Czarne, wysokie buty idealnie podkreślały długie nogi, zaś sukienka opinała się uwydatniając jej najbardziej kobiecie miejsca. Zagryzłem zalotnie wargę, zatrzymując wzrok na jej wlepionych we mnie oczach. 
- Coś nie tak? - spytała spoglądając po sobie niepewnie, po czym znów nasze oczy się spotkały - Mike?
- Po prostu znów będę musiał Cię pilnować, aby nikt nie zawiesił oka na Tobie zbyt długo - mruknąłem podchodząc do niej i cmokając krótko.
- Miałam się ubrać w worek na śmieci?
- Przynajmniej byłbym o niebo spokojniejszy - zaśmiała się na te słowa, po czym wyminęła mnie i podeszła co córki.
- Pożegnałaś się już z Luckym? -  spytała wiedząc, jak Eva przeżywa to krótkie rozstanie z psiakiem - To chodź, pożegnamy się z nim razem, hm?
Na te słowa na twarz Evy od razu wpełzł mały, lecz szczery uśmiech. Biegiem ruszyła do schodów prowadzących na parter, a moja ukochana ostatni raz spojrzała na mnie, unosząc również kąciki ust.
Odprowadziłem je wzrokiem, aż zniknęły za ścianą. Ponownie spojrzałem w lustro, widząc w nim ten sam widok co kilka chwil temu. Uśmiechnąłem się do swojego odbicia, poprawiając ostatni raz kołnierzyk od koszuli. Tak, teraz już będzie tylko lepiej.


Ta miłość jest aż przerażająca. Przewodnią myślą mego życia jest właśnie on. Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałbym z nim po prostu nic wspólnego, Czyż to nie straszne? Pozwolić byś komuś dla siebie wszystkim?
Na lotnisku panował istny chaos. Zamieszanie wokół wyjazdu Michaela było tak wielkie, jakby co najmniej miał być zaraz koronowany na króla świata. Setki ludzi wiwatowało jego imię, machając zdjęciami, płytami i wszystkim co się dało, prosząc o chociaż jeden jego podpis. Mike po złożeniu kilku autografów wziął Evę na ręce i przeszliśmy w obstawie ochrony pod schody prowadzące do wnętrza samolotu. Ten mały szogun oczywiście znów nie chciał założyć maski, mimo iż Michael całą drogę w limuzynie jej tłumaczył, że to tylko na trasę z auta do samolotu.
- Uparciuch - mruknął Mike już w środku maszyny, stawiając naszą córkę na podłogę - Jak wylądujemy w NY zakładasz maskę, albo zostawię Cię w tym samolocie.
- Yhy, już widzę jak mnie zostawisz - rzuciła rozglądając się w około.
- A żebyś wiedziała, że Cię zostawię.
- Za bardzo mnie kochasz - odpowiedziała z uśmiechem, na co Michael już nie miał pretekstu, aby się odgryźć.
Widząc ich razem roześmianych, czy nawet dogryzających sobie czułam się najszczęśliwszą osobą na ziemi. Wiem, że nie ma czegoś takiego jak idealna rodzina, jednak ja patrząc na nich dwoje, nie potrafię doszukać się ani jednej wady.
- Ey, wszystko gra? - podszedł do mnie delikatnie przyciągając w pasie do siebie - Michelle?
- Tak, tylko głowa mnie trochę boli.
- Poczekaj - ucałował mnie w skroń i ruszył korytarzem w tylko jemu znanym kierunku.
Zrezygnowana usiadłam na foteliku obok córki, która była już zapatrzona na widok za szybą, mimo iż dalej staliśmy twardo na ziemi.
- Mamusiu, a czemu oni nie mogą sobie po prostu pójść? Nie chcę nosić masek, to niech oni sobie idą - wskazała paluszkiem na ciągle krzyczący tłum fanów.
Objęłam ją tylko ramieniem, na co automatycznie wtuliła się w mój bok. Ucałowałam ją we włoski, zastanawiając się co teraz siedzi w tej jej małej główce. Dla dzieci wszystko jest proste. W końcu skoro jest bieda, to czemu nie dodrukować pieniążków, aby biedy nie było? Czasem sama bym chciała wrócić do tych czasów, gdy wszystko widziałam z tej perspektywy.
- Proszę - nawet nie wiem kiedy Mike zjawił się obok nas. Podał mi małą, białą tabletkę i kubek z letnią wodą - Powinno pomóc.
- Dziękuję - szepnęłam znów wtulając się w włoski Evy - Kiedy startujemy?
- Za pięć minut. Czekamy jeszcze na Franka. Dzwonił, że był jakiś wypadek i jest straszny korek.
- A Quincy?
- Jest już z resztą ekipy na miejscu od kilku godzin. Musiał dopiąć wszystko na ostatni guzik, znasz go. Jak wylądujemy to pojedziemy do hotelu, ale na wieczór muszę być na próbie.
- Już dzisiaj? - nie kryłam zdziwienia - Nawet po nocach muszą Cię ciągać?
- Wiesz, że zostało mało czasu.
- A będę mogła pojechać z Tobą tatusiu? - wypaliła nagle Eva, spoglądając na ojca z nadzieją w oczkach - Mogę?
- Jutro kochanie, dzisiaj zostaniesz już z mamusią w hotelu, skończę bardzo późno w nocy, a Ty musisz się wyspać - pochylił się i ucałował ją we włoski, jednak nawet to nie zmieniło jej naburmuszonej minki.
Chyba nauczyła się już, że kłótnie z Michaelem są często bezcelowe, więc odwróciła się obrażona, znów zatrzymując wzrok w obrazie za szybą.
- Jestem! - na pokład wpadł Frank niczym huragan - Wybaczcie, ten korek nie miał końca. Mi.. Michelle? Eva? - spojrzał na mnie, po czym zawiesił zdziwiony wzrok na dziewczynce - Ale... Mówiłeś Mike...? - spojrzał na mojego ukochanego pytająco.
- Zaszła mała zmiana planów - odparł, ściskając moją dłoń delikatnie, posyłając jeden z tych swoich niesamowitych uśmiechów - A teraz siadaj i lecimy, bo do jutra tam nie dotrzemy.
- Tak jest Królu - zasalutował z uśmiechem, po czym zajął miejsce na fotelu.
Pomogłam Evie zapiąć pasy, po czym zawiesiłam swój wzrok w ukochanym, który wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Myślał o czymś, coś zaprzątało jego głowę, byłam tego pewna. To zabawne, jak wiele jesteśmy wyczytać z ludzkich oczu.



Jesteśmy bardzo skomplikowanym gatunkiem. Mówimy tak wiele rzeczy, czasami próbując okłamywać nawet siebie samych. Robimy to coraz częściej, może nawet już nieświadomie. Mamy tyle powodów do trosk, zmartwień, że nauczyliśmy się niektóre z nich kamuflować, ukrywać gdzieś pomiędzy ,,nie chce o tym teraz myśleć" a ,,przecież to nic takiego". Staramy się odkładać tyle spraw na później, bo teraz na to nie pora. Czekamy na lepszy czas, jak na słońce po deszczu, a jak już wyjdzie - zasuwamy roletą rażące promyki słońca.
Mimo iż Michelle dla wielu wyglądała jak okaz zdrowia, czuję jak tracę ją z dnia na dzień. Ukrywa to, jednak widzę, jak nasilające się bóle głowy nie pozwalają jej spać po nocach. Jak traci na wadze, a jej apetyt maleje z każdym kolejnym posiłkiem. Czuję się bezsilny, czuję się cholernie bezsilny i to mnie dobija chyba najbardziej. Ilekroć poruszałem temat jej leczenia, upierała się, że nawet siłą ją do szpitala nie zaciągnę. Nawet nie wiem, ile razy miałem ochotę naprawdę ją wsadzić w auto na siłę i zawieźć tam, choćbym miał ją przywiązać do szpitalnego łóżka.
- Księżniczko, wstajemy - ucałowałem w główkę moją córeczkę, która całą drogę z lotniska do hotelu przespała - Jesteśmy na miejscu.
- Chcę spać... - mruknęła wtulając się w moją rękę.
- Pośpisz w hotelu skarbie.
Widząc jej brak reakcji na moje słowa, uśmiechnąłem się tylko i wysiadając wziąłem ją na rączki tuląc do siebie mocno. Spojrzałem na ukochaną, która również wygramoliła się z pojazdu z tym samym nieobecnym wzrokiem, jaki jej towarzyszy od rana.
- Wciąż boli? Tabletka nic nie pomogła? - podszedłem do niej, jedną ręką trzymając śpiącą Evę, a drugą pogładziłem kobietę po policzku, patrząc prosto w oczy - Mam wezwać...?
- Żadnych lekarzy. Jest dobrze, zaraz mi przejdzie. 
- Od rana widzę, że coś Ci dolega, proszę nie okłamuj mnie w tej sprawie - szepnąłem z troską całując ją w czoło - Chodźmy już. Odpoczniecie w hotelu.
- Musisz dziś jechać? - spytała, gdy ruszyliśmy w obstawie ochrony w stronę wejścia do hotelu - Chociaż dzisiaj...
- Czekają już na mnie. Frank pojechał od razu na miejsce, ja przyjechałem najpierw tutaj tylko ze względu na was.
- Skoro jesteśmy takim ciężarem, mogłeś nas nie zabierać - warknęła, na co przewróciłem oczami, jednocześnie jeszcze mocniej obejmując śpiącą w moich ramionach córkę.
- Proszę, nie zaczynaj. Nie chcę się kłócić. Potrzebuję was, ale jestem tutaj głównie przez pracę. Dzisiaj odpoczniecie, a jutro po śniadaniu pojedziemy razem na kolejne próby.
- Od rana? Wykończysz się, proszę...
- Nic mi nie będzie - szepnąłem posyłając jej ostatni uśmiech, gdyż wchodziliśmy już do środka budynku.
Na szczęście tłumy fanów były tylko na lotnisku. Hotel zadbał, aby moje zatrzymanie się w nim zostało jak najlepiej zatajone, przynajmniej w dzień mojego przyjazdu do NY.
Apartament znajdował się na najwyższym piętrze, a w zasadzie to zajmował całe to piętro. Uwielbiałem ten hotel i zawsze witając na wschodzie naszego pięknego kraju, wracałem w to samo miejsce. Uwielbiałem to połączenie czerni z bielą, oraz widok jaki się rozciągał z okna, które było na całą długość ściany salonu. Michelle rozglądała się na wszystkie strony, zaś ja udałem się do mniejszej z dwóch sypialni, gdzie na łóżku ułożyłem śpiącą Evę. Zdjąłem jej sweterek i buciki, po czym nakryłem porządnie kołdrą. Poruszyła się nieznacznie, na co ucałowałem ją we włoski i wyszedłem z pokoju, zostawiając uchylone drzwi.
- To musiało kosztować fortunę - szepnęła, gdy dołączyłem do niej w kuchni - Nie musiałeś...
- Zauważ, że miałyście przecież wcale ze mną nie jechać. Wziąłem ten apartament już wcześniej, po prostu go lubię - mruknąłem przytulając kobietę od tyłu - Jakbyś czegoś potrzebowała, za drzwiami będzie ktoś z ochrony.
- Nic nam nie będzie - odwróciła się i cmoknęła mnie krótko, po czym podeszła do swojej torebki wyjmując z niej małe, dobrze mi znane opakowanie.
- Nie podoba mi się to, że je bierzesz - skwitowałem opierając się plecami o wyspę kuchenną - Są inne sposoby.
- Tak? Wolisz prezerwatywę, czy całkowity celibat? - odgryzła się, biorąc jednocześnie tabletkę do buzi i popijając wodą - Wiesz, że nie mogę zajść już w ciążę. Nie miałabym szans na donoszenie tego dziecka.
- Dlaczego dajesz sobie tak mało czasu? - rzuciłem z bólem wyczuwalnym w głosie.
- Nie daję, takie są Mike realia, więc proszę, nie zaczynaj. Poza tym, w czym są złe te tabletki? Nasłuchałeś się głupot od ludzi, którzy nie mają o tym pojęcia. Zapytaj jakiegokolwiek ginekologa, kogokolwiek z wykształceniem medycznym w tej dziedzinie, a każdy Ci odpowie, że nie ma to jakiegokolwiek wpływu na zdrowie kobiety. Ludzie chrzanią głupoty, a potem się biorą bajki o tym, że po tabletkach są problemy z zajściem w ciążę czy zdrowiem dziecka.
- Już dobrze, uspokój się - podszedłem do niej, przytulając delikatnie do siebie - Po prostu się martwię. Ale jeśli to faktycznie nie ma wpływu na Twoje zdrowie, to przepraszam. Panikuję już chyba i we wszystkim widzę zagrożenie dla Ciebie. Na pewno nie chcesz, abym wezwał lekarza?
- Uspokój się, proszę - szepnęła całując mnie delikatnie w usta.
- A gdy Ty panikujesz, przed każdą moją próbą?
- To co innego. Ty masz się oszczędzać, masz czekać na dawcę i żyć, aby zaopiekować się naszą córką. Ja i tak umrę, to bez znaczenia.
- Przestań - warknąłem odsuwając się od niej gwałtownie - Nie waż się tak więcej mówić.
- Mówię tak, bo to prawda. Ty w przeciwieństwie do mnie masz szanse, więc nie rozumiem dlaczego...
- Dość - przerwałem jej donośnym tonem, nie zważając nawet, że za ścianą śpi nasza córka - Dlaczego mi to robisz? Dlaczego świadomie ranisz mnie w taki sposób?
- Ty też mnie ranisz, gdy świadomie się wykańczasz.
- Mam tego powyżej uszu - syknąłem łapiąc swoją marynarkę - Wrócę w nocy, zamknij apartament od środka, mam kartę.
I wyszedłem trzaskając drzwiami. Czułem jak moje serce łomocze, a ciało przechodzi nieprzyjemny prąd spowodowany słowami Michelle i całą tą kłótnią. Kochałem ją i dlatego tak cholernie bolały mnie jej słowa. Bolało mnie, gdy mówiła o swojej śmierci w taki sposób, jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Od zawsze wiedziałem, że jest ode mnie silniejsza. Pokazywała to nie raz, chociażby swoim odejściem. Mnie nigdy by nie było stać na coś takiego, nie zniósłbym tego bólu, nie przeżyłbym tego. Byłem po prostu tchórzem.


Każda kłótnia ra­ni. Za­bija w nas chęci, nadzieję. Zaczy­namy się gu­bić. Zagłębiamy się w tym, co zro­biliśmy. Głośna kłótnia, to nie tyl­ko chwi­la ne­gatyw­ne­go nas­tra­jania się prze­ciw dru­giej oso­bie, to także op­cja, dzięki której możemy oczyścić swe ser­ce z naj­gor­szych wyrzutów, wo­bec dru­giego człowieka. Od słów jednak, gorsza jest cisza. Milczenie, które swoją niszczycielską mocą uderza nas w samo serce.
Gdy drzwi się za nim zamknęły, opadłam na fotel ukrywając twarz w dłoniach. Nie płakałam głośno, aby nie zbudzić śpiącej w pomieszczeniu obok córki. Znów to robiłam... Znów go raniłam, znów zadawałam ból każąc by cierpiał. Czasem dochodzę do wniosku, że nie zasługuję na niego. Nie zasługuję na kogoś, kto obdarzyłby mnie taką miłością, kto wybaczyłby tyle błędów i znosił tyle, ile on znosić musi. Starałam się go tylko przygotować na ten dzień, który zbliża się coraz bardziej. Musiał być tego świadomy, jednak on uparcie żył w swoim świecie fantazji, że wszystko się da poukładać jak stertę puzzli. Nie widział brakujących w tej układance elementów, które dopełniały całość i bez których obrazek nie mógł powstać. 
Położyłam się na kanapie, czując prąd przeszywający moją głowę. Bóle od rana się nasilały, a teraźniejszy płacz tylko spotęgował to wszystko. Syknęłam, mając wrażenie jakbym miała zaraz eksplodować. Leżałam nieruchomo zaciskając oczy z nadzieją, że zaraz wszystko wróci do normy. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Poczułam nagle, jak wszystko podchodzi mi do gardła. Z prędkością światła zerwałam się z miejsca i pobiegłam do łazienki. W ostatniej chwili zdążyłam podnieść muszlę, gdy mój organizm kolejny raz od kilku dni pokazał swoją władzę. Cieszyłam się, że Michaela nie ma przy tym, bo miałby kolejny powód do zmartwień, których chciałam mu zwyczajnie oszczędzić. Ostatnim razem gdy przyłapał mnie, gdy wymiotowałam, to kolejne 3 dni musiałam przeleżeć nieruchomo w łóżku. Rozumiałam jego obawy, lecz jego serce było wystarczająco teraz obciążone. Nie mogłam mu dokładać problemów, dlatego starałam się maskować wszystko, co mogłoby wzbudzić jego podejrzenia. Po wszystkim spuściłam wodę w toalecie i usiadłam na podłodze oddychając głęboko. Wiedziałam, że to polepszenie jest tylko chwilowe, a ból głowy lada moment powróci. Z transu wyrwał mnie dźwięk mojej komórki. 'Mike?'. Podniosłam się szybko i dopadłam do torebki, skąd wygrzebałam hałasujące urządzenie. Spojrzałam na wyświetlacz, unosząc automatycznie kąciki ust.
- No w końcu dzwonisz małpo! - rzuciłam do słuchawki w znacznie lepszym humorze.
- Mówiłam, że odezwę się jak wrócę - tak strasznie tęskniłam za głosem Nat - Wróciłam dzisiaj z tego przeklętego NY. Jestem już w domu, pamiętasz co mi obiecałaś jak wrócę, hm? - byłam prawie pewna, że się uśmiecha.
- Wiem Nat, ale... Ten, no... Plany się zmieniły i dzisiaj właśnie przyleciałam tutaj, skąd Ty właśnie wróciłaś.
- Po cholerę?! Co Ty robisz na drugim końcu kraju?!
- Mike ma próby... Nie chciałam jechać, ale w końcu uległam. Wiem, że obiecałam Ci i przepraszam, ale nie mogłam go tak zostawić z tym wszystkim.
- Nie tłumacz się, rozumiem przecież. Najważniejsza jest rodzina - mruknęła do słuchawki lekko przygaszonym głosem.
- Nat, Ty i Max również jesteście moją rodziną. Taką niebiologiczną, ale rodziną.
- Nie o to chodzi Miśka... Ja też Cię kocham, wiem, że Ty też mnie kochasz, ale ja Ci po prostu zazdroszczę. Tego, że masz się o kogo martwić, z kim kłócić, komu ględzić nad głową. 
- Ty również odnajdziesz swoje szczęście, poczekaj tylko cierpliwie - szepnęłam, czując niemal w sobie ból mojej przyjaciółki - A jeśli mowa o kłótniach...
- Znów coś narozrabiałaś?
- Czemu od razu zakładasz, że to ja coś zrobiłam? - zaśmiałam się - Ale masz rację, powiedziałam o parę słów za dużo. Miał prawo się wścieknąć, ale nie miał prawa wychodzić obrażony trzaskając drzwiami.
- Daj mu czas, ochłonie i na spokojnie pogadacie. W nerwach byłoby tylko gorzej, lepiej, że wyszedł.
- Nie jest lepiej. Pamiętasz artykuł sprzed kilku lat o autobusie, który wjechał w przystanek zabiając 8 osób? Od tamtej pory obiecałam sobie, że nigdy nie chcę się z nikim rozstawać w złości - szepnęłam, czując łzy napływające mi do oczu.
- Rozumiem... Słuchaj, gadanie do słuchawki nie ma sensu. Kiedy wracasz?
- Pięć dni.
- No i super, akurat. W sobotę rezerwuj wieczór dla mnie. Idziemy do Paradise, albo innego baru. Wypijemy sobie, pogadamy jak za starych lat. Tylko Ty i ja.
- Dam Ci jeszcze znać, wiesz że jest Eva i nie mogę...
- Ej - przerwała mi - Jesteś matką 24 godziny na dobę. Jeden wieczór Ci nie zaszkodzi.
- Dobra, to zadzwonię Ci jak tylko wrócę do LA - zagryzłam lekko wargę - Dziękuję Ci Nat, nawet nie wiesz jak ta chwila rozmowy z Tobą mi pomogła.
- Od czegoś ma się przyjaciół, nie? - zaśmiała się - Dobra, to miłego wypadu. Pozdrów i ucałuj ode mnie Evcię i tego swojego starego buca Michaela.
- Jasne, na pewno się ucieszy - również się zaśmiałam - Do zobaczenia.
- Trzymaj się.
Odłożyłam komórkę na stolik i ruszyłam znów w stronę łazienki. Mimo iż było dość wcześnie, szarość na zewnątrz dawała się coraz bardziej we znaki. Jesienne słońce chowało się już wcześnie za horyzont, a częste deszcze wprowadzały w nieprzyjemny nastrój. Usłyszałam nagle pierwszy grzmot. 'A więc już wiadomo, skąd taka nagła ciemnica', pomyślałam. Wzięłam szybki prysznic, po czym przebrałam się w piżamkę i ruszyłam do pokoiku, gdzie spała moja księżniczka. 
Przebudziłam ją delikatnie, co nie spodobało się jej w najmniejszym stopniu. Niechętnie poszła ze mną do łazienki, aby wykonać wieczorną rutynę. Gdy była już czyściutka w swojej piżamce, ruszyłam do kuchni zerkając na wciąż zaspaną buźkę córeczki.
- Jesteś głodna kochanie?
- Nie, a gdzie tatuś? - podeszła do mnie na bosaka, rozglądając się wokół siebie - Poszedł sobie?
- Tatuś jest w pracy myszko i wróci późno w nocy. Chodź, idziemy spać - wzięłam ją za łapkę i ruszyłyśmy z powrotem do pokoiku, w którym spała - Jak będziesz czegoś potrzebować, będę w sypialni obok. Dobranoc kochanie.
- Dobranoc mamusiu - otuliłam ją szczelnie kołderką i wycałowałam po policzkach.
Nie czekałam długo, aż zasnęła. Lot i cała podróż mocno ją zmęczyła, więc wymknęłam się najciszej jak potrafiłam, zostawiając uchylone drzwi, aby mieć wszystko pod kontrolą. Ból głowy powracał. Spojrzałam w ogromne okno, z którego był niesamowity widok na panoramę miasta. Rzęsisty deszcz szybko zmienił się w ulewę, a ciemność ogarnęła całą okolicę. Burczenie w brzuchu znów dawało mi się we znaki, jednak nie przełknęłabym teraz niczego. Wymęczona płaczem i stanem fizycznym mojego ciała, położyłam się w sypialni na łóżku, czując jak zamykają się mi powieki. 
Jak wygląda świat, kiedy życie staje się tęsknotą? Wygląda papierowo, kruszy się w palcach, rozpada. Każdy ruch przygląda się sobie, każda myśl przygląda się sobie, każde uczucie zaczyna się i nie kończy i w końcu sam przedmiot tęsknoty robi się papierowy i nierzeczywisty. Tylko tęsknienie jest prawdziwe, uzależnia. Być tam, gdzie się nie jest, mieć to, czego się nie posiada, dotykać kogoś, kogo dotknąć nie możemy. Ten stan ma naturę falującą i sprzeczną w sobie. Jest kwintesencją życia i jest przeciwko życiu. Przenika przez skórę do mięśni i kości, które zaczynają odtąd istnieć boleśnie. Nie boleć. Istnieć boleśnie - to znaczy, że podstawą ich istnienia był ból. Toteż nie ma od takiej tęsknoty ucieczki. Trzeba by było uciec poza własne ciało, a nawet poza siebie.

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~

"Nie patrz wstecz, 
bo serce zatęskni i znowu zaczniesz żyć przeszłością."

piątek, 24 czerwca 2016

Rozdział 11

ZDAŁAM  ZDAŁAM  KURWA  ZDAŁAM!!!
Dzisiaj ostatni wynik był z najgorszego dziadostwa i oficjalnie rozpoczynam najlepsze wakacje w życiu!!!
Tak! Na koniec przyszłego tyg ruszam już chyba stopem do tego Londynu,
a za miesiąc pakowanie i witaj Grecjo <3 Całe 3 miechy w raju <3
Nie powiem, bo ja bym już przyszłe wakacje chciała (USA nadchodzę <3),
ale na wszystko jest czas i kolej :D
Napomnę tylko jeszcze, bo ostatnio się dwukrotnie zetknęłam z pewną sytuacją:
ludzie, jak wam nie odpowiadają moje komy, styl w jakim je piszę lub CO w nich piszę to proszę, ja wam łachy nie robię pisząc swoje zdanie. Przy takim obrocie sprawy, odechciewa się człowiekowi komentowania czegokolwiek.
Dobra, nie przedłużam i zapraszam do czytania wypocin ;)

~~~~~

Nie wzbudzają mojego podziwu ludzie, którzy głoszą idee, robią rewolucje, a sami mają nieuporządkowane życie. Imponują mi bohaterowie codzienności, którzy od rana do wieczora starają się ogarniać swój mały świat i stają na głowie, żeby wychodziło to jak najlepiej. Nie odpuszczają sobie. Zawsze, gdy spotykam takich ludzi, robią na mnie wielkie wrażenie. Uporem, konsekwencją i determinacją.
Od dawna nie miałem całego dnia wolnego od pracy, jednak muszę przyznać, że nie tak go sobie wyobrażałem. Michelle unikała mnie od samego rana. Nie chciałem się kłócić przy małej, a normalna rozmowa zapewne w tej kwestii była niemożliwa, więc wolałem poczekać na odpowiedni moment, gdy zostaniemy w końcu sami. Postanowiłem wykorzystać ten czas i każdą chwilę spędzałem z moim małym, brązowowłosym skarbem, mogąc w końcu spędzić z nią trochę czasu. Po skończonym obiedzie odprowadziłem córkę do pomieszczenia, gdzie czekała na nią już jej nauczycielka. Po incydencie w sklepie muzycznym wciąż nie mam do Andrei pełnego zaufania, jednak widząc jak moja córka polubiła tę kobietę, postanowiłem dać jej jeszcze jedną szansę.
Ruszyłem wolnym krokiem w stronę biblioteki, wiedząc, że jest tam moja ukochana. Teraz w końcu mogłem spróbować podjąć tę trudną rozmowę, nie bojąc się, że Eva znów będzie świadkiem naszej sprzeczki.
- Mogę? - spytałem stojąc w drzwiach, spoglądając na kobietę, która siedziała na fotelu zaczytana w jakiejś książce.
- Jeśli musisz - syknęła nawet nie odrywąjąc wzroku od makulatury.
- Proszę, spójrz na mnie - szepnąłem siadając na krześle na przeciwko niej - Proszę.
- Mogłeś ze mną rozmawiać przed podjęciem decyzji o koncercie. Teraz nagle chce Ci się gadać?
- Wiesz, jak z Tobą rozmawiam to czasami mnie denerwujesz, ale jak z Tobą nie rozmawiam to mnie denerwują wszyscy inni - mruknąłem unosząc delikatnie kąciki ust, gdy w końcu na mnie spojrzała - Teraz o wiele lepiej.
- Nie pajacuj Jackson.
- Daj mi wyjaśnić. Przecież wiedziałaś, że takie wjazdy będą miały miejsce...
- Nie chodzi o sam wyjazd - rzuciła książkę na stolik obok i spiorunowała mnie wzrokiem - Gdyby nie Twój stan, cieszyłabym się tym wszystkim  tak samo jak Ty. Ale jest coś, na czym mi bardziej zależy niż Twoje szczęście, a jest to właśnie Twoje życie. 
- Wiesz, że musiałem to podpisać... Muszę odbyć ten koncert...
- Nie Mike. Zadam Ci zagadkę w takim razie. Na pomoście siedzi pięć mew. Jedna z nich postanawia odlecieć. Ile mew pozostaje?
- Jak to...? - spojrzałem na nią nie rozumiejąc - No... Cztery.
- Źle - pokręciła głową - Jest ich wciąż pięć. Decyzja o odlocie i faktyczne poderwanie się do lotu to dwie różne sprawy.
Patrzyłem na nią z rozchylonymi ustami nie mając pojęcia co jej odpowiedzieć. Miałem wrażenie, że żadne słowa nie będą teraz odpowiednie. Wstałem z miejsca i podszedłem do niej, wyciągając dłoń. Patrzyła na mnie przez chwilę niepewnie, jednak w końcu podała mi swoją rękę wstając. Pociągnąłem ją tak, że wpadła prosto w moje ramiona. Schowałem twarz w jej włosy przytulając mocno, jak gdyby nic się nie stało.
- Mike... - chciała się odsunąć, na co jeszcze mocniej ją do siebie docisnąłem.
- Nie, proszę... Potrzebuję tego... - szepnąłem, po czym poczułem jak odwzajemnia uścisk całując mnie delikatnie w szyję - Wiesz, kiedy byłem małym chłopcem, marzyłem o takiej dziewczynie jak ty. I później, latami, próbowałem zmusić parę kobiet, by były tobą, aż w końcu pojawiłaś się. Kocham Cię, bez względu na wszystko.
- Wiem, ja Ciebie też kocham - mruknęła wzdychając głęboko - Ale to nie oznacza, że nie jestem zła.
- Złość się ile chcesz, ale bądź przy mnie.
- Nie pojadę z Tobą - odsunęła się obejmując brzuch rękoma - Nie ma mowy.
- To tylko kilka dni, pojedziemy we trójkę. Nie każ mi zostawiać was tutaj.
- Nie przyłożę ręki do Twojej śmierci, mówiłam Ci to już wielokrotnie.
- Przestań, nic mi nie będzie - ująłem jej twarz w dłonie przysuwając się znów maksymalnie blisko - Po koncercie obiecuję, że gdzieś wyjedziemy. Tylko we trójkę. Zabiorę was gdzie tylko zapragniecie i na jak długo będziecie chciały. Nie będzie prób, koncertów ani nic innego. Tylko my,  z daleka od tego wszystkiego.
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać - znów zaczęła, więc postanowiłem ją uciszyć w tak dobrze mi znany sposób.
Wpiłem się agresywnie w jej usta, obejmując jednocześnie w talii, aby nie próbowała znów uciec. Poczułem jak się spina, jednak nie trwało to długo, gdy pod moim dotykiem znów zrobiła się całkowicie bezbronna jak dziecko. Wsunąłem dłonie pod jej koszulkę, jednocześnie przenosząc pocałunki na szyję. Przywarłem ją ciałem do regału tak, że aż kilka książek spadło z hukiem na drewnianą podłogę.
- Proszę... - szepnąłem między pocałunkami molestując wciąż jej szyję - Pojedziesz.
- Mike, nie... - i znów zamknąłem jej usta swoimi, nie chcąc słyszeć nawet odmowy.
Wplotła mocniej palce w moje włosy pociągając za nie delikatnie. Wsadziłem kolano między jej nogi rozsuwając je. Nasze oddechy przyspieszyły, a serca zaczęły walić znów nienaturalnie szybkim rytmem. Znów dobrałem się do jej szyi całując i zagryzając skórę zębami. Wzdychała mi ciężko do ucha, a ja znów próbowałem wykorzystać sytuację i jej chwilową uległość.
- Proszę, pojedź - znów mruczałem między pocałunkami, dłońmi zjeżdżając na jej tyłek.
- Robisz to specjalnie - skwitowała, jednak nawet nie myślała, aby przerwać to, co własnie robiłem - Nie namówisz mnie.
- Mhm - jęknąłem tylko kontynuując swój podstępny plan.
- Jesteś cholernie nieprzyzwoity.
- Tylko, że przyzwoitość to idiotyczne słowo, jeśli chodzi o Ciebie i o mnie - zaśmialiśmy się, spoglądając sobie jednocześnie w oczy - Nie chcę od Ciebie wiele, po prostu bądź przy mnie - szepnąłem głaszcząc ją po policzku.
Spojrzała na mnie niemal z przerażeniem, jakbym powiedział coś, co nigdy nie miało ujrzeć światła dziennego. Odsunęła się znów ode mnie marszcząc jednocześnie brwi.
- Pójdę już, planowałam iść odwiedzić rodziców.
- Poczekaj aż Eva skończy zajęcia to pojedziemy razem - znów do niej się przybliżyłem, czując, że coś jest nie tak - Ej, wszystko gra?
- Tak, chcę po prostu pojechać z nimi porozmawiać, sama.
- Rozumiem - mruknąłem zrezygnowany, jednak zmuszony uszanować jej postanowienie - A co z...
- Nie pojadę - przerwała mi znów się odsuwając - Nie proś. Wykończ się, ale nie każ mi na to patrzeć. Nie ma mowy - rzuciła i wyszła z pomieszczenia zostawiając mnie samego.
Zamknąłem oczy czując jak wali mi serce. W głębi miałem nadzieję, że zmieni zdanie co do koncertu. Od początku nie wierzyłem jej słowom, że w tej kwestii zostawia mnie samego. A jednak to była prawda, której nie mogłem zrozumieć.
Miłość to najgorsze, co się może człowiekowi przytrafić. Człowiek chodzi jak idiota i przestaje troszczyć się o siebie samego, o swoje postanowienia. Nie mogę ciągle się rozsypywać i czekać, aż otaczający mnie ludzie poskładają mnie z powrotem w całość. Chcę móc o wszystkich zadbać. To tak wiele?


Jesteśmy stworzeni, aby troszczyć się o innych. Nie bylibyśmy dzisiaj w tym miejscu, gdyby nasi przodkowie stronili od zachowań społecznych. Przetrwaliśmy dzięki trosce i współpracy. Nasze mózgi są zaprogramowane tak, aby odczytywać wyraz twarzy innych ludzi i reagować na to, co widzimy. Niezupełnie zrozumiałam dokąd zmierza jego tok myślenia, lecz nawet gdybym zrozumiała, przeciwstawiłabym się temu na pewno. Musiałam sprzeciwić się wszystkiemu, co tłumaczył mi z taką powagą, z takim upartym optymizmem, którego nie rozumiałam. Drażnił mnie, ilekroć okazywał troskę o moje życie, troskę, której nie potrzebowałam i którą traktowałam jako oczywistość. Dbał o mnie w każdym calu, jednocześnie nie pozwalając mi zadbać o niego samego.
Dni były coraz chłodniejsze. Słońce nie dawało już takiej ilości ciepła, ani radości. Zacisnęłam na twarzy szczelniej arafatkę, bojąc się, że znów ktoś mnie rozpozna. Unikałam kontaktu wzrokowego z przechodniami, pogrążona we własnym świecie. Każdy człowiek potrzebuje chwili spokoju, chwili tylko dla siebie, na własne przemyślenia.
Szłam wolnym krokiem między uliczkami cmentarza. Śledziłam wzrokiem imiona ludzi, których odebrano nam bezpowrotnie. Michelle się nawet jakaś znalazła, kilku Michael'i i setki innych ludzi. I pomyśleć, że każdy miał rodzinę. Każdy z nich ma kogoś, kto za nim niewyobrażalnie tęskni, kto oddałby całe bogactwo tego świata, za tę jedną ostatnią rozmowę. Ilu z nich umarło z uśmiechem? Ilu z nich z gniewem sercu? To jest chyba najgorsze. Ktoś ważny w Twoim sercu wychodzi i nie wraca, a wyzwiska, słowa kłótni zostają w powietrzu na wieki. Nie było okazji się pożegnać, pocałować ostatni raz, przytulić i poczuć zapach ciała.  
Przysiadłam na ławeczce obok grobu rodziców. Starłam dłonią kilka liści i gałązek, kładąc w ich miejscu świeże kwiaty. Prześledziłam wzrokiem każdy cal marmurowej płyty, czując jak w oczach zbierają mi się łzy.
- Dlaczego was tutaj nie ma? - szepnęłam, jakbym faktycznie miała nadzieję, że mnie słyszą - Dlaczego zostawiliście mnie? Tak po prostu? - łzy już płynęły strumieniem, mocząc przy tym arafatkę - Odeszliście, zbierając mi wszystko. Wszystko, bo tylko wy byliście pewni w moim życiu. Tylko wy mnie wtedy kochaliście bezgranicznie, zawsze byliście obok, potrafiliście pomóc, pomagaliście nawet gdy o to nie prosiłam... Wiecie... Czasem mam wrażenie, że jesteście wciąż obok mnie. Ale nie jako duchy, nie jako zjawa, ale w czynach i tym, co się dzieje. No bo przecież to przez was wróciłam do Stanów, aby móc z wami porozmawiać pierwszy raz od śmierci. To przecież w tym miejscu, przy waszym grobie spotkałam Michaela. To przy was go odnalazłam, a w sumie to on odnalazł mnie. Wtedy na was wszystko się skończyło, ale tylko po to by po sześciu latach mogło zacząć się na nowo. Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem już, co mam robić. Każda decyzja wydaje się być gorsza od poprzedniej. Boję się, że znów zniszczę to, co udało się nam z Michaelem odbudować. Jestem szczęśliwa, jestem cholernie szczęśliwa i to jest chyba najgorsze. Bo to szczęście jest tak ogromne, że aż wydaje się być nieprawdziwe. I wiecie co? Na początku, byłam na was zła. Byłam cholernie zła, że mnie zostawiliście. Zostawiliście samą, w ciąży, przestraszoną i zagubioną, co skutkowało podjęciem jednej z najgorszych decyzji w moim życiu. Miałam o to do was pretensje, obwiniałam was poniekąd. Teraz myślę, że to wszystko musiało się tak potoczyć. A ja wcale nie byłam zła o to, że odeszliście... Bardziej chyba o to, że mnie nie zabraliście razem ze sobą - zamilkłam na chwilę, wycierając rękawem wilgotne oczy - Niedługo się spotkamy, kocham was, najmocniej na świecie.
Na ostatnich słowach rozpłakałam się jeszcze bardziej. Bezsilność jaka mnie dopadła, niemal rozrywała mnie od środka. Czułam się całkowicie bezradna, sama w tym wszystkim, a najbliższa mi osoba  którą był Michael, był całym sprawcą zamieszania w moim sercu. Jego cierpienie było moim cierpieniem, ale sumienie nie pozwalało mi robić tego, czego ode mnie oczekiwał. Nat wróci dopiero jutro lub za dwa dni, a mi pozostało jedynie duszenie w sobie wszystkiego.
Wstałam ostatni raz żegnając się z rodzicami. Naciągnęłam mocniej materiał na twarzy, który był cały przesiąknięty moimi łzami. Przechodząc przez bramę cmentarza spojrzałam na budynek obok. Zatrzymałam się, czując wciąż ten ścisk w żołądku. Nagle moje nogi same poprowadziły mnie w tamtym kierunku. Zlustrowałam każdy szczegół budowli, aż po sam czubek, gdzie widniał pozłacany krzyż. Niepewnie wkroczyłam wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami do wnętrza kościoła, czując ten charakterystyczny zapach. Jako dziecko co niedzielę przychodziłam tutaj z mamą i tatą. Sama nie wiem, czemu teraz tutaj jestem. Moja matka była jedną z najbardziej wierzących osób, jakie znam. Bolało ją moje odejście od wiary, jednak uszanowała tę decyzję, za co po dziś dzień jestem jej wdzięczna. Skoro kościół był dla niej tak ważny... Mamuś? Jesteś tam?
- Pani pierwszy raz w kościele? Wygląda Pani na trochę zagubioną i przestraszoną - usłyszałam za sobą męski głos, na co gwałtownie się odwróciłam  - W kościele nie powinno się wchodzić w takim nakryciu głowy - ksiądz wskazał na arafatkę zakrywającą większość mojej głowy.
- Ja... Ja już wychodzę, przepraszam - rzuciłam lekko wystraszona i niemal biegiem opuściłam kościół, czując znów napływające mi do oczu łzy.
Cholera, co ja znów robię? Znów wariuję. Kiedy człowiek zagubi się w takim gąszczu uczuć, czasami zajmuje mu dłuższą chwilę, nim uświadomi sobie, że się zgubił. Bardzo długo jesteśmy przekonani, że zboczyliśmy ze ścieżki tylko odrobinę, że już lada moment znajdziemy się z powrotem na szlaku. A potem przychodzi jedna noc za drugą i dalej nie mamy pojęcia, gdzie się znajdujemy i wreszcie musimy przyznać, że tak daleko odeszliśmy od ścieżki, że już nawet nie wiemy po której stronie wstanie słońce.


Szcze­ry, pełen sym­pa­tii uśmiech dziec­ka pot­ra­fi czy­nić cu­da i w jed­nej chwi­li roz­wiać wszel­kie czarne chmu­ry nad głową. Ten uśmiech spra­wia, że na tę chwilę zni­kają wszys­tkie problemy, a miłość do rodzi­ca, to naj­bar­dziej be­zin­te­resow­na rzecz na świecie. Dziec­ko często pat­rzy na dorosłych w górę, wsku­tek cze­go ich ob­raz jest wyolbrzymiony. Mam czasem wrażenie, że Eva o wiele bar­dziej niż in­ni pot­rze­buje mieć zu­pełną pew­ność, że jest kocha­na przez tych, którzy mówią, że ją kochają. Na każdym kroku potrzebowała tego zapewnienia, tego zainteresowania swoją osobą. Wciąż mam w głowie sytuację z zoo, jak była zazdrosna o tamtą małą dziewczynkę. Wystarczył taki drobny szczegół, taka z pozoru nic nieznacząca sprawa, a dotknął ją bardziej niż mógłbym to sobie wyobrazić.
- Orientuj się! - krzyknąłem do córki rzucając do niej małą, gumowaną piłeczką.
Psująca się pogoda zmusiła nas do opuszczenia wesołego miasteczka, jednak przecież zabawę można kontynuować w domu, nie?
Eva odrzuciła we mnie piłką tak, że robiąc unik wpadłem na stojący obok stolik, strącając jeden z wazonów. Oczywiście wybuchnęliśmy na to śmiechem, zupełnie nic sobie nie robiąc z tego, że salon wyglądał jak pobojowisko.
Tym razem ja się zamachnąłem z taką siłą, że piłka odbiła się od paneli celując wprost... W telewizor! Widząc jak urządzenie się zachwiało, rzuciłem się biegiem w jego kierunku, w ostatniej chwili chwytając, nim przechyliło się w przód i wylądowało na podłodze. Gdy sytuacja została opanowana, znów się zaśmiałem widząc w tym w gruncie rzeczy całkiem dobrą zabawę. Poczułem jak piłeczka nagle odbija się od tyłu mojej głowy, a śmiech mojej córki wypełnia pomieszczenie. Z piłeczki przeszło po chwili na poduszki, które jednak chyba nie były najlepszym rozwiązaniem... Biegaliśmy z Evą wkoło stołu co chwila uderzając w siebie wielkimi, wypchanymi jaśkami, gdy nagle usłyszałem trzask. Spojrzałem na górę, jednak było już za późno. Kryształowy żyrandol razem z moją poduszką runął na ziemię roztrzaskując się na setki części. Huk w mieszkaniu był niesamowity. Spojrzeliśmy na siebie z Evą z przerażeniem, gdy nagle do pokoju wparowała spanikowana Isabella.
- Chryste Panie co się tutaj wyrabia?! - spojrzała na potłuczony żyrandol, a zaraz potem na nas.
Wymieniliśmy z Evą spojrzenia pokazując na siebie jednocześnie palcem, szczerząc się do gosposi. Kobieta skarciła nas wzorkiem łapiąc się jednocześnie za głowę.
- A taki piękny żyrandol był! Co wy żeście tutaj dwoje robili?! - krzyknęła na nas, jednak nie dało się nie ujrzeć lekkiego rozbawienia w jej oczach - W zoo was wszystkich pozamykać! - mruknęła rzucając we mnie ścierką, którą przyniosła ze sobą z kuchni.
- To mały wypadek przy pracy - zaśmiałem się przytulając przelotnie kobietę od tyłu i dając jej buziaka w policzek - My tylko sprawdzaliśmy jego trwałość.
- Kryształowego żyrandola powieszonego na 2 metry w górę?!
- Bo tata rzucać nie umie! - wypaliła moja córka, na co posłałem jej gniewne spojrzenie i już po sekundzie znów ganialiśmy się między meblami.
- Uspokoicie się w końcu czy nie?! - Isa krzyczała coś znów wymachując ścierką - Krzywdę sobie porobicie! Nosz normalnie jak z dziećmi!
Na zakręcie za sofą dorwałem w końcu tego małego skrzacika łapiąc od tyłu, wywołując kolejną dawką śmiechu. Usadziłem ją na kanapie i zacząłem łaskotać bez litości. Krzyczała i śmiała się, jednocześnie rzucając małym ciałkiem na wszystkie możliwe strony.
- Ja nie umiem rzucać? Ja? - spytałem przerywając czynność.
Wzięła głęboki oddech uspokajając się, po czym złożyła na moim policzku drobnego buziaka i przytuliła, pociągając mnie obok siebie na sofie. Wtuliłem się w nią czując, jak mocniej oplata mnie rączkami.
- Kocham Cię tatusiu - szepnęła mi do ucha, na co mimowolnie na moją twarz wpełzł szeroki uśmiech.
- Ja Ciebie też skrzacie - ucałowałem ją w czubek głowy, jednocześnie dostrzegając w progu postać, która się nam przygląda.
Michelle stała oparta o ramę drzwi, przyglądając się nam z rozbawieniem. Ciekaw jestem, ile zdążyła zobaczyć z tego co się tutaj działo? Zagryzłem dolną wargę szczerząc się do niej głupkowato, gdy do salonu wparowała Isa z wielką szczotką i szufelką w dłoniach.
- No niech Panienka zobaczy co narobili! Wazony pobite, poduszki porozrzucane, zasłona wisi ledwo okno przysłaniając, a żyrandol! To był taki piękny kryształowy żyrandol! - żaliła się mojej ukochanej, a ja usiadłem na sofie nie wiedząc czy się śmiać, czy uciekać gdzie pieprz rośnie.
- Mamusia! - Eva wystrzeliła w stronę kobiety przytulając się do niej mocno - Ale to tatuś narozrabiał, a nie ja.
- Ej! - zaśmiałem się już biorąc poduszkę, by wycelować w tego małego kapusia, gdy Michelle wzięła od Isabelli szczotkę i wręczyła mi ją.
- Sprzątasz, teraz, już - mruknęła niby poważnie, niby z uśmiechem na ustach.
Wziąłem od niej szczotkę z szufelką przyglądając się im z dokładnością.
- Co mam z nimi zrobić? - zaśmiałem się.
- Zęby wyszczotkować, a szufelką sprzątnąć swoją kuwetę jak nie wiesz co - odgryzła się, po czy wystawiła mi język - Narozrabiałeś to teraz sprzątaj.
- Ale to nie ja! - wskazałem palcem na Evę, która szczerzyła się widząc, że znów jej się upiekło.
- Mike, jesteś największym dzieckiem jakie znam - zaśmiała się, po czym cmoknęła mnie w policzek - No dalej, abyś zdążył do wieczora.
- Bardzo śmieszne - mruknąłem wstając z miejsca.
- Panie Michaelu, ja się tym zajmę naprawdę - rzuciła Isa niemal wyrywając mi z rąk narzędzia pracy - Ale następnym razem jak znów zrobicie taki bajzel, osobiście Panu tym zęby wyszczotkuję - pogroziła mi  machając szczotką przed oczami, na co musiałem się powstrzymać, aby nie wybuchnąć śmiechem.
Widząc jak moja ukochana wraz z córką opuszczają salon, ruszyłem za nimi posyłając gosposi ostatni, pełen wdzięczności uśmiech.
- A wy gdzie? - spytałem wesoło dopadając je przed schodami prowadzącymi na piętro - Już spać?
- Idę położyć Evę do łóżka, niedługo przyjdę.
- O nie, ja idę ją położyć skoro jutro wyjeżdżam i znów nie będę mógł tego robić przez pięć dni - skwitowałam biorąc córkę na ręce i sadzając ją sobie na biodrze.
Wtuliła się we mnie mocno, na co ucałowałem ją w czubek główki.
- Ale wrócisz do nas tatusiu? - spytała głosikiem pełnym strachu.
- Oczywiście, że tak - uniosłem lekko kąciki ust, chcąc ją uspokoić - Jest już późno, idziemy spać - rzuciłem, spoglądając jeszcze na Michelle - Będziesz...
- Będę w sypialni - mruknęła przerywając mi, po czym ucałowała córkę i ruszyła w kierunku naszego pokoju.
Szczęście to pew­ne­go rodza­ju wewnętrzny spokój, ra­dość z każdej godzi­ny, mi­nuty se­kun­dy życia, uczu­cie spełnienia, które wy­pełnia nas od środ­ka, uśmiech od ucha do ucha. Wiecie co? To jed­nak chyba za­leży od dru­giej oso­by.


Siedziałam na łóżku bawiąc się z Lucky'm, który stęskniony znów nie dawał mi chwili spokoju. Ten mały, mokry nosek był w stanie zawsze wywołać na mojej twarzy szczery uśmiech. Znałam Michaela i wiedziałam, że gdy on zaszyje się w pokoiku Evy to nie można było się go szybko spodziewać. Był tak zapatrzony w nią, że miałam czasem wrażenie, że jest mu do życia bardziej niezbędna niż tlen. Mimo mojego kłamstwa, mimo odebranych sześciu lat, on potrafił dotrzeć do niej w każdym calu, jakby ta przerwa nigdy nie nastąpiła. Eva zaś ufała mu bezgranicznie, kochała go nawet zanim poznała prawdę, że jest on jej prawdziwym tatą.
Czując jak senność bierze nade mną górę, zeszłam z łóżka udając się do łazienki. Pozbyłam się całej garderoby i weszłam do kabiny puszczając jednocześnie gorącą wodę. Ciepły strumień okrył moje ciało i włosy. Przetarłam twarz dłońmi, jakbym chciała teraz zmyć z siebie cały bród z ostatnich kilku dni. Chwyciłam żel pod prysznic i wcierałam go, wsłuchując się w muzykę jaką dawały opadające na podłogę kabiny krople wody. Gdy piana już ze mnie opadła i miałam wyłączyć wodę, usłyszałam jak drzwi do kabiny się otwierają. Nie trwało długo jak przytulił się bo moich pleców całując mnie jednocześnie w szyję. 
- Nawet tutaj musiałeś wleźć za mną, czorcie? - odchyliłam głowę lekko w bok by móc na niego spojrzeć - Aż tak bardzo brudny jesteś, że nie mogłeś poczekać paru minut?
- O wiele bardziej brudne są w tej chwili moje myśli - szepnął, przygniatając mnie jeszcze mocniej do swojego mokrego ciała.
Gorący strumień wody wciąż oblewał nasze ciała, co jeszcze podnosiło i tak wysoką temperaturę. Czułam jak zjeżdża dłonią od mojej szyi, przez piersi na brzuch. Westchnęłam cichutko na co przygryzł delikatnie płatek mojego ucha, co jeszcze mocniej pobudziło moje zmysły. 
Odruchowo chciałam się do niego odwrócić, jednak złapał mnie za rękę i przycisnął mocno do ściany kabiny, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Czułam już, jak jego pobudzona męskość drażni moje plecy. Napięcie było nie do wytrzymania. Czekałam na jego ruch, wiedząc jak bardzo lubi się bawić i przeciągać to wszystko. Znów przywarł wargami do mojej szyi, na co odchyliłam głowę, opierając ją o jego ramię, aby dać mu lepszy dostęp. Jedną ręką wciąż trzymał moją dłoń, splatając nasze palce. Oprał się o ścianę kabiny, zjeżdżając drugą ręką z mojego brzucha coraz niżej, aż do łączenia moich ud. Czując jak jego ręka napiera w najbardziej zniecierpliwione miejsce mojego ciała, jęknęłam na co jeszcze mocniej przywarł mnie do ściany, wzmacniając jednocześnie nacisk dłoni.
Zamknęłam oczy, rozkoszując się jego dotykiem w każdym calu. Bawił się ponownie barwą moich westchnień i błagań. Co chwila czułam, jak dowiera mocniej do mnie biodrami, abym mogła poczuć jego podniecenie. Znów próbowałam się odwrócić, znów bezskutecznie. Włożył kolano między moje nogi, zmuszając, abym je szerzej rozstawiła. Każdy cal mego ciała zdawał się krzyczeć, jak bardzo zniecierpliwiona jestem.
- Proszę... - szepnęłam, czując jak znów zagryza mój płatek ucha.
Cholera! Ile on będzie mnie tak katował? Wypięłam się delikatnie ocierając o jego przyjaciela, mając nadzieję, że tym zachęcę go do szybszego podjęcia decyzji. Nie pomyliłam się. Poczułam jak mięśnie na jego brzuchu się zaciskają, a jego dłoń, którą miał między moimi nogami nieruchomieje. Znów wpił się w moją szyję, jednocześnie wchodząc we mnie gwałtownie. Krzyknęłam zaskoczona, czując jak moje nogi chcą się wręcz pode mną ugiąć z fali podniecenia. Otulił mnie mocno ramieniem, nie przestając penetrować mego ciała na nowo w każdym calu. Tylko on potrafił w tak gwałtownych ruchach okazać tyle czułości. Wypełniał mnie szczelnie, niecierpliwie, agresywnie i z tylko dla siebie charakterystyczną miłością. Nie trwało długo, jak spłynęła na mnie fala największej przyjemności. Jęknęłam odchylając głowę do tyłu, gdy moje ciało wręcz eksplodowało wokół niego. Musiał mnie przytrzymać, bym nie zsunęła się po ścianie. Moje ciało drżało, a nogi były niczym z waty. Sekundę później poczułam jak i on zatraca się we mnie, wypełniając szczelnie każdy zakamarek mego ciała.
Oparłam się o niego plecami całkowicie wyczerpana. Nagle odwrócił mnie przodem do siebie i wpił się w moje usta zachłannie. Plotłam dłonie w jego mokre loki, pozwalając jednocześnie jego zniecierpliwionemu językowi wedrzeć się głębiej w moje usta. Nie wiem ile tak trwaliśmy, ale już dawno nie czułam w pocałunku tylu emocji jak teraz.
Zmyliśmy z siebie wszystko, po czym wyszłam z kabiny czując, jak Mike otula mnie ręcznikiem. Spojrzałam w jego roztańczone oczy, na co znów krótko mnie cmoknął szepcząc:
- Idź do łóżka, ja zaraz przyjdę.
Kiwnęłam tylko głową, po czym wytarłam się do sucha i opuściłam łazienkę w swoim ulubionym szlafroku. Leżałam na łóżku wyczerpana, wyczekując aż do mnie przyjdzie. Nie chciałam bez niego zasypiać, po prostu nie chciałam.
Nagle drzwi się otworzyły, a Mike z przewiązanym ręcznikiem na biodrach, wycierając swoje wilgotne loki wyszedł spoglądając na mnie niepewnie.
- Gdzie się podziała większość kosmetyków z szafki nad zlewem? Rano jeszcze...
- Spakowałam je - mruknęłam poprawiając poduszkę - Są w walizce.
- W walizce? - spojrzał na mnie z przerażeniem. Domyślałam się już, jakie myśli przyszły mu do tej czarnej łepetynki więc wpaliłam tylko słabo się uśmiechając.
- Spakowałam je gdy kładłeś spać Evę. Jak mam siedzieć tam z Tobą całe pięć dni, to chcę mieć chociaż ze sobą podstawowe środki do życia.
Stał przez chwilę z otwartą buzią, która w końcu zamieniła się w szeroki uśmiech. Trwało chwilę, nim przeanalizował i zrozumiał sens moich słów. Rzucił na podłogę ręcznik, którym wycierał włosy i wręcz rzucił się na mnie na łóżko, całując mnie wszędzie gdzie się da.
- Opanuj się lepiej bo jeszcze się rozmyślę - zaśmiałam się, po czym spojrzał mi w oczy przeszywając tym ciemnym wzrokiem.
- Dziękuję, nie masz pojęcia jakie to dla mnie ważne mieć was tam ze sobą.
- Obiecywałam Ci na statku, że dopóki śmierć nas nie rozłączy, pamiętasz?
- Aż do śmierci - powtórzył, ponownie wtapiając się w moje usta.

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~

"Dobroć można niekiedy znaleźć w środku piekła."
- Charles Bukowski

wtorek, 21 czerwca 2016

Rozdział 10


DUM DUM DUM DUM!
No i jestem znów. Ja nie wiem, jak mam dawać częściej te rozdziały,
skoro nie mam już w zasadzie napisanego do przodu, pokończyło się xD
A niedługo jeszcze ten wyjazd do Londynu...
Nie wiem, czy się wyrobię z końcem opo przed tym moim wyjazdem do Grecji.
No nic, będę kombinować najwyżej.
Póki co zapraszam na kolejne wypociny:)
PAMIĘTAJ!: Jeśli czytasz, napisz.
Okazuje to Twój szacunek do autora i jego twórczości. Nie wymagam komów na sto linijek, ale sama świadomość, że ktoś czyta jest mega powerem do dalszej pracy.
Dziękuję! <3

~~~~~


To za­baw­ne, że wszys­tko, co uśmier­ca mnie na co dzień, poz­ba­wia sił, zniechęca, to wszys­tkie me­tafi­zyczne sta­ny świado­mości. To ilu­zoryczny świat, prag­nienia, i­racjonal­ne lęki i zbiór zdarzeń, o których nig­dy nie po­wiem rzeczy­wis­tości.
Cza­sami chciałbym usiąść nad brze­giem płas­kiego świata. Gdy jeszcze ziemia nie była okrągła, a ludzie wierzy­li we wszys­tkie zja­wis­ka przy­rody ja­ko boską moc, spraw­czą. Usiąść tam, bezpłciowo, jak dziec­ko, dziew­czyn­ka, mały chłopiec, prze­cież nie muszę być ni­kim kon­kret­nym. Usiąść tam wte­dy i za­pytać, czy jest coś szczególne­go, co przy­goto­wano mi w życiu? Wte­dy również nie odmówiłbym bólu, który mnie tra­pi. Tyl­ko te­raz, gdy po­woli umieram, chciałbym zrzu­cić ze swoich barków brze­mię, z którym się zma­gam. I jest w tym wolność. Dziw­ne oca­lenie myśli i ciała.
Poranek znów zakończył się sprzeczką z Michaelem, a tematem głównym była Andrea. Mike wciąż trzymał do niej urazę i twardo upierał się, że postąpił jak najbardziej słusznie. W końcu udało mi się go namówić, aby była nauczycielka Evy została jeszcze jakiś czas na 'okres próbny' i dopiero wtedy, aby podjął ostateczną decyzję. Ku mojemu zdziwieniu, podczas rozmowy z kobietą nawet ją przeprosił za swoje impulsywne zachowanie.
- Jestem! - do salonu wbiegła moja córeczka uśmiechając się szeroko
- Zajęcia z Andreą skończone? - spytałam całując ją w policzek, gdy wgramoliła się na ramie fotela, na którym czytałam książkę.
- Tak. Tatuś wrócił już?
- Wiesz kochanie, że tatuś teraz dużo pracuje - szepnęłam odgarniając do tyłu jej brązowe włoski - Idź do kuchni, Isa mówiła, że czeka już na Ciebie z obiadem.
- A Ty nie jesz?
- Już jadłam. Leć, niedługo Max przyjeżdża i jedziecie w teren, pamiętasz? - skłamałam, nie chcąc znów aby wypaliła przez przypadek przy Michaelu, że nie jadłam jakiegoś posiłku.
Skinęła tylko główką i w podskokach ruszyła do kuchni. Oparłam głowę o oparcie fotela nabierając do płuc powietrza. Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk mojej komórki. Sięgnęłam po urządzenie wibrujące na stoliku spoglądając na wyświetlacz.
- No w końcu! - krzyknęłam do słuchawki szczerząc się sama do siebie.
- Ja też tęskniłam małpo - zaśmiała się - Co słychać tam u was?
- Dużo by opowiadać - mruknęłam znów opadając na siedzenie - Nat, kiedy wracasz z NY?
- Wiesz, chyba będę na weekend.
- Serio?
- Tak, skrócili nam pobyt. W sumie cieszę się, takie nudy na tych zebraniach, że szok, nie wiem jak mój ojciec to wytrzymuje. A Ty masz plany w week? Możemy gdzieś wyskoczyć, albo wpadniesz do mnie lub ja do was?
- Jasne, na pewno trzeba będzie się spotkać - uniosłam lekko kąciki ust na myśl, że niedługo znów będę mieć swoją przyjaciółkę przy sobie.
- Wiesz, kto do mnie wczoraj dzwonił? Tom...
- Żartujesz? - aż wyprostowałam się w fotelu - Czego chciał ten bufon?
- Pogadać. Chciał, abym się z nim spotkała.
- Zgodziłaś się?
- Powiedziałam mu, że musi dać mi czas do namysłu. Z jednej strony nie chcę go widzieć na oczy, ale z drugiej chciałabym chociaż dowiedzieć się dlaczego odszedł.
- Rozumiem - szepnęłam marszcząc brwi - Rozmowa jest czasem bardzo dobra nawet z tymi, którzy nas skrzywdzili. Mi po rozmowie z Davidem jest o wiele lżej...
- Z kim przepraszam? - rzuciła do słuchawki niedowierzając - Powiedz, że pomyliłaś imiona...
- Nie, rozmawiałam z Davidem. Lepiej! Michael również go zna.
- Coś czuję, że będzie o czym rozmawiać przez ten weekend.
- Też tak czuję - mruknęłam do słuchawki przypominając sobie w myślach wszystkie wydarzenia z ostatnich kilku dni.


Ja­kiś po­tok myśli skiero­wał mnie ku fa­tal­ności lo­su. Zdarzało mi się cza­sem zas­ta­nawiać nad sen­sem te­go wszys­tkiego co mnie otacza, nad fa­bułą mo­jego życia. Zakręciłem się auto­matycznie wokół pos­ta­ci mo­jej miłości, a roz­maite ko­lory za­tańczyły na jej ob­liczu. Wspom­nienia te złe i dob­re na­dały kształt uczu­ciu ja­kie do niej darzę. Ana­lizuję te­raz tą za­gad­kową is­totę przez­nacze­nia. Czy ono istnieje? Niektóre wy­bory bar­dzo od­da­liły mnie od niej pew­ne­go cza­su, a jed­nak to te­raz obok niej się budzę i z nią mam za­miar spędzić resztę egzys­ten­cji. Czy to nie niesa­mowi­te? Wśród ty­lu mi­liardów ludzi na zielo­nej pla­necie spro­wadziłyśmy się na siebie, a po­mimo, że dzieliło nas ty­le ki­lometrów ja­kaś za­gad­ko­wa moc ściągnęła nas na je­den tor. Czy to przez­nacze­nie? A jeśli tak to co się sta­nie jak od niego od­stąpi­my lub coś nas rodzieli? Roz­padniemy się? Zos­ta­niemy sa­mi w przes­trze­ni? Stworzy­my własną czarną dziurę?
Od kilku godzin robiliśmy próby do kolejnych układów, a w czasie przerw omawiałem z Q i Frankiem całą resztę. Moje myśli wciąż były niespokojne po wczorajszym dniu, który był jednym z najgorszych w moim życiu. Gdy przypominam sobie ten ból, świadomość że moja córeczka... Nie, to było coś ponad siły jakiegokolwiek rodzica. I ta cholerna bezradność, gdy czujesz się odpowiedzialny, jesteś w stanie zrobić wszystko - a tak naprawdę nie możesz zrobić nic.

- Ej, Mike... Skup się - upomniał mnie Frank - Ty czytasz ten tekst czy tylko literki oglądasz?
- Przepraszam - wydukałem znów zerkając w makulaturę - Nie doszedłem jeszcze do siebie po wczoraj.
- Rozumiem, ale to już za Tobą. Eva jest w domu z Michelle, bezpieczna i nic jej nie grozi.
- Powinienem być teraz z nimi - mruknąłem marszcząc brwi - Znów zostawiłem wszystko na głowie Michelle.
- Wiedziałeś, że podpisanie umowy się z tym wiąże - spojrzał na mnie niepewnie, a gdy już miałem mu coś odpowiedzieć do pomieszczenia wszedł Quincy, który zakończył kolejną rozmowę telefoniczną.
- Mike mam dobrą wiadomość! - rzucił entuzjastycznie siadając na swoim skórzanym fotelu - Pakuj się synek powoli, bo pojutrze masz samolot, lecimy do NY - klasnął zadowolony w dłonie, a ja patrzyłem na niego wielkimi oczami nie wiedząc co powiedzieć.
- Tak szybko? - Frank nie krył zdziwienia - Przecież...
- Rozmawiałem właśnie z prezesem, mamy dostępną całą scenę i wszystko na całe pięć dni. Później już mają rezerwację od innych, więc nie wiadomo kiedy znów się tam wbijemy w grafik. Ej, sami wiecie jak wielki i poważny jest ten koncert. Musimy korzystać jeśli to wszystko ma wypalić, a czasu jest cholernie mało. Nie ma opcji na marudzenie. Dzwonie zaraz rezerwować hotel, jutro masz Mike wolne w takim razie. 
- Ale... - mruknąłem, wciąż nie wiedząc dokładnie co się dzieje - Jak to pojutrze? Na pięć dni? 
- Mam przeliterować?
- A ja nie mam nic do powiedzenia w tej kwestii? - syknąłem - Przecież...
- Chcesz odbyć ten koncert do cholery, czy nie? - przerwał warcząc ostrym tonem - Wiedziałeś co podpisujesz. Zdecydowałeś się na to wszystko, więc teraz nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko. Mówiłem, że wyjazdy do NY będą nieuniknione. 
- Ale nie spodziewałem się, że poinformujesz mnie o tym na dwa dni przed wyjazdem. 
- A co to za różnica? Słuchaj, jeśli chodzi o Michelle i małą to możesz je przecież zabrać, nie rób scen chociaż raz.
- Jasne - syknąłem odwracając głowę z rezygnacją.
Wiedziałem, że Michelle nie zgodzi się ze mną pojechać. Mówiła mi to już wielokrotnie i póki co trzymała się swoich słów - ignorowała wszystko, co dotyczyło koncertu. We wszystkim  tutaj bylem sam. Nawet gdy chciałem jej opowiedzieć o nowym pomyśle do występu, od razu znajdowała inne zajęcie by dać mi do zrozumienia, że mnie nie słucha. Cieszyłem się, że jest ze mną, kocha mnie i nie robi scen na każdym kroku, jednak bez tego widocznego wsparcia czułem się całkowicie zagubiony.
- Wszystko gra? - spytał Frank gdy szliśmy korytarzem w stronę garderoby - Ej?
- Nie, nic nie gra.
- Chodzi o ten wyjazd?
- Nie chcę znów ich zostawiać, a Michelle nie pojedzie ze mną.
- Skąd wiesz? Daj spokój, pogadasz z nią i...
- Nie - pokręciłem przecząco głową - Znam ją, znam jej charakter. Mimo iż będzie cierpieć, będzie tęsknić to zrobi mi na złość, tak, abym żałował decyzji o koncercie. 
- A dziwisz jej się? Martwi się o Ciebie.
- Wiem - szepnąłem bardziej do siebie, niż do niego.
Dalszą rozmowę przerwał nam krzyk chłopaków za ścianą. Weszliśmy do sali, gdzie cała ekipa tańcząca ze mną do Dangerous wygłupiała się niczym  małe dzieci. Zaśmiałem się pod nosem i w podskokach ruszyłem w ich stronę, a Frank w tym czasie włączył muzykę, która wypełniła po raz kolejny nie tylko tę salę, ale moją duszę, ciało i serce.


Czasami po prostu trzeba być odważnym. Trzeba być silnym. Czasami nie można ulegać czarnym myślom. Trzeba pokonać te diabły, które wpychają się do naszej głowy i próbują wzbudzić paniczny strach. Przemy naprzód, krok za krokiem, z nadzieją, że nawet jeśli się cofniemy, to tylko trochę, tak że kiedy znowu ruszymy przed siebie, szybko nadrobimy zaległości.
Strach nie jest jak choroba zakaźna, nie przychodzi skądś, ale sami go tworzymy. Głównie przez miłość. Im bardziej coś kochamy, tym bardziej dręczy nas myśl, ze moglibyśmy to stracić. Wtedy strach jest zawsze gdzieś tuż obok. I jeśli po­pat­rzymy na kres życia nie jak na karę, lecz ja­ko na prawo na­tury i wyg­namy z ser­ca strach przed śmier­cią, odtąd żaden lęk nie ośmieli się zak­raść do niego.
Całe popołudnie spędziłam z Evą, słuchając jak gra na skrzypcach. Ta muzyka od zawsze była niczym lekarstwo na moje serce, wszelkie wewnętrzne rany. Zawsze z uwagą przyglądam się jej ruchom, gdy sprawia, że instrument wydaje coraz to nowe dźwięki. Nie mam pojęcia dlaczego, ale większość muzyki jaką gra to piosenki smutne, jakby wyrażające ból, strach i wszystkie emocje targające człowiekiem w tych na pozór trudnych chwilach - a może to mnie się tak tylko wydawało?
Do centrum wybrałam się taksówką, nie chcąc by jakiś z goryli Mike'a wiedział gdzie i po co jadę. Spotkanie z Doktorem Stewartem miało nie dotrzeć do nikogo, poza naszą dwójką. Eva ma zajęcia z Maxem, a że obiecał zabrać ją w teren, to mam co najmniej cztery godziny dla siebie. Michael zapewne znów wróci późno, więc to była idealna okazja.
- Dzień dobry - rzuciłam do mężczyzny, który czekał już na mnie w kawiarence gdzie się umówiliśmy - Przepraszam za spóźnienie, trener Evy trochę miał poślizgu, a nie mogłam...
- Spokojnie, nie tłumacz się. Nic się nie stało - uśmiechnął się, a ja zajęłam miejsce na przeciwko niego - Więc, dlaczego chciałaś się tak pilnie spotkać?
- Chodzi o Michaela - mruknęłam stukając nerwowo paznokciami w blat stolika, gdy naszą rozmowę przerwała akurat kelnerka chcąc przyjąć zamówienie.
- Pogorszyło się? - spytał mężczyzna, gdy kelnerka zostawiła nas w końcu samych - Nie jestem jego lekarzem prowadzącym i nie mogę...
- Chcę tylko zadać kilka czysto teoretycznych pytań. I liczę, że ta rozmowa zostanie tylko między nami - rzuciłam pewnym tonem.
- Oczywiście. Obowiązuje mnie coś takiego jak tajemnica lekarska i tak to właśnie potraktuję.
- Dlaczego znalezienie dawcy trwa tak długo?
- Michelle, dziecko... Są osoby w o wiele krytyczniejszych sytuacjach niż Mike. Z większą potrzebą i często oni mają tego pierwszeństwo.
- Ale gdy jego serce wysiądzie, będzie już za późno - szepnęłam, próbując powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy - Wtedy nie będzie czasu na szukanie.
- Wiem, jednak są rzeczy od nas niezależne. Nikt nie mówił, że świat jest sprawiedliwy. Jeśli znajdą dawcę, będzie zgodność narządów, to na pewno pomogą Michaelowi. Tutaj niestety sława i pieniądze przestają grać jakąkolwiek rolę. Zauważ też, że strasznie mało jest teraz ludzi, którzy decydują się oddawać po śmierci narządy.
- Co jest potrzebne do podjęcia takiej decyzji? - spojrzał na mnie niepewnie po tym pytaniu, ale kontynuował ignorując mój ton:
- Zazwyczaj ludzie noszą oświadczenie, napisane nawet własną ręką o zgodzie na przeszczep narządów po śmierci.
- Jest możliwość sprawdzenia zgodności jeszcze za życia dawcy? Bo z tego co pamiętam, guz mózgu nie wyklucza mnie z bycia dawcą, bo nie atakuje narządów na takie odległości.
- Michelle, co Ty do cholery kombinujesz? - rzucił lekko oburzony, chyba w końcu mając dość tych podchodów - Jeśli mamy rozmawiać jak dorośli, chcę abyś była ze mną szczera.
- Jego serce nie wytrzyma tego koncertu - wypaliłam na jednym wdechu - A wiem, że nie zrezygnuje.
- Dlaczego zakładasz od razu najgorszy scenariusz?
- Na litość boską! Każdy mnie o to pyta, ale ja to po prostu wiem. Widzę go na co dzień, widzę jak gaśnie z każdym treningiem, jak jego ciało i umysł przy wysiłku odmawiają posłuszeństwa.
- Dobrze, ale wciąż nie rozumiem co chcesz zrobić? - spojrzał na mnie wyczekująco, a ja zaś spuściłam wzrok w swoje dłonie.
- I tak umrę.
- Że co? - doktor spojrzał na mnie opierając dłonie na stole - Czy Ty słyszysz siebie dziecko drogie?
- Mnie się nie da uratować. Mój czas jest przesądzony, zaś Mike może żyć i jeśli to jedyny sposób, zrobię wszystko byleby go uratować.
- Dość! - warknął i chciał wstać od stolika, ale złapałam go za nadgarstek prosząc błagalnym wzrokiem, by usiadł co też w końcu uczynił.
- Doktorze... Proszę pomyśleć chociaż o Evie. Jest taka mała, straci matkę, chce Pan pozwolić, aby straciła i ojca? Pozwoli Pan na to?
- Michelle, nie wchodź na mnie w ten sposób - pokręcił przecząco głową, a w jego oczach dostrzegłam łzy - Nie możesz...
- Pozwoli Pan by niewinne dziecko straciło oboje rodziców? - nie dawałam za wygraną - Mnie się nie da uratować i wiemy o tym oboje. Pogodziłam się z tym.
- Koncert jest za lekko ponad 2 miesiące, przecież nie można przewidzieć...
- Dlatego chcę, aby był Pan w pogotowiu - szepnęłam łamliwym głosem - Mój miesiąc czy dwa życia są niczym w porównaniu z tym, że Michael może odzyskać wszystko, tak samo jak nasza córka.
- Zrozum, masz o wiele więcej życia, niż zasrane 2 miesiące. A nie mogę przeprowadzić przeszczepu uśmiercając Ciebie... To wbrew...
- Dlatego tutaj jestem, dlatego rozmawiamy - przerwałam mu mówiąc poważnym tonem - Jest wiele sposobów na cichą, spokojną śmierć kliniczną. Zgodzę się na wszystko, nikt nawet się nie dowie.
- Nie możesz mnie o to prosić - warknął zdenerwowany - Po prostu nie możesz.
Zrezygnowana wyjęłam portfel z torebki. Wyjęłam z niego zdjęcie Evy i przesuwając je po stole podstawiłam lekarzowi. Spojrzał na fotografię mojej córki, po czym znów na mnie z jeszcze większą ilością łez w oczach.
- Ona potrzebuje rodzica. Jednego straci, od Pana tylko zależy, czy zostanie sierotą. Ma Pan u mnie dług, pamięta Pan? Ja nie zawahałam się uratować pańskiego życia wtedy na ulicy, a co Pan jest w stanie zrobić, aby uratować życie moich bliskich? - po tych słowach wstałam, rzucając na stolik kilka dolarów za zamówioną herbatę.
Odeszłam, zostawiając mężczyznę z moimi słowami wiszącymi wciąż w powietrzu, oraz zdjęciem uśmiechniętej buźki mojej córeczki.
Wiem, co to znaczy stracić rodzinę. Wiem o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Byłam przy ich śmierci, uczestniczyłam w tym, czułam się wręcz jakby ich odejście było tylko i wyłącznie moją winą. Czasem zastanawiam się nocami, a co gdybym to ja wtedy prowadziła? Co gdybym pojechała po mamę do szpitala nie z tatą, ale z Michaelem? Co by się stało, gdybym nie dopuściła abyśmy wsiedli tamtego dnia do tego cholernego samochodu? Co by się stało, gdybym nie krzyknęła wtedy na widok tej stojącej na środku jezdni dziewczynki? 
Przeszłości nie zmienię, jednak wiem, że jeszcze mogę wykreować przyszłość. 


Na człowieka składają się wybory i okoliczności. Nikt nie ma władzy nad okolicznościami, ale każdy ma władzę wyboru. Decyzje dojrzewają jak owoce. Czasami słońce im sprzyja i rosną szybko, czasami jednak brak światła spowalnia proces. Nic tu nie da chemiczne przyśpieszanie. Każdy owoc musi dojrzewać w swoim tempie.
O najważniejszych sprawach najtrudniej opowiedzieć. Są to sprawy, których się wstydzisz, ponieważ słowa pomniejszają je - słowa powodują, iż rzeczy, które wydawały się nieskończenie wielkie, kiedy były w Twojej głowie, po wypowiedzeniu kurczą się i stają się zupełnie zwyczajne. Jednak nie tylko o to chodzi, prawda? Najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca twej duszy, jak drogowskazy do skarbu, który wrogowie chcieliby ci ukraść. Wszyscy od czasu do czasu bywamy niemili. Wszyscy robimy rzeczy, które bardzo chcielibyśmy cofnąć. Te żale stają się częścią tego, kim jesteśmy, wraz ze wszystkim innym. Jeśli ktoś próbuje to zmienić, to tak, jakby chciał gonić chmury.
Gdy wracałem do domu słońce chyliło się już ku zachodowi. Niebo przybierało coraz ciemniejszą barwę, a nasilający się wiatr zwiastował zbliżającą się burzę, której dźwięki były już słyszalne z oddali. Bawiłem się zamkiem od munduru, próbując jakoś w ten sposób zająć czymś myśli.
- Jesteśmy - rzucił mój kierowca, gdy limuzyna zatrzymała się już pod głównym wejściem rezydencji.
Podziękowałem mu i wysiadłem, czując pierwsze krople deszczu spadające na ziemię. Przyspieszyłem kroku i już po chwili byłem pod drzwiami. Jedyny plus mojego wyjazdu do NY to fakt, że mogłem wrócić dzisiaj wcześniej, oraz że jutro mam dzień wolny. Ostatnio często wracałem późnymi godzinami, kiedy moja córka już spała i zdarzało się, że nie widziałem się z nią przez cały dzień.
Odwiesiłem mundur w holu i ruszyłem w stronę schodów prowadzących na górę. Nie minęła sekunda, a już usłyszałem ten charakterystyczny tupot małych stópek, który nasilał się z każdą chwilą.
- Tatuś! - krzyknęła, gdy w końcu znalazła się na holu i wpadła mi w ramiona mocno ściskając - Stęskniłam się bardzo.
- Ja też - szepnąłem całując ją we włoski - Co porabiałaś cały dzień?
- Miałam zajęcia z Andreą, potem trening z Maxem i jak mamusia wróciła z spotkania, to bawiłam się z nią - mruknęła, a ja od razu zacząłem się zastanawiać z kim Michelle mogła być dzisiaj umówiona - A Ty już dzisiaj nie idziesz nigdzie, prawda? - spytała z słyszalną nadzieją w głosie.
- Dzisiaj już jestem cały Twój - zaśmiałem się - Gdzie mamusia?
- Kąpie się. Zjesz ze mną kolacje? Mamusia mówiła, że nie jest głodna.
- Oczywiście, chodź.
Eva w podskokach ruszyła w stronę kuchni, a ja znów miałem w głowie tysiące myśli, nie wiedząc czego się spodziewać w reakcji mojej rodziny na wieść o moim wyjeździe.
- Dobry wieczór Panie Jackson - rzuciła Isa uśmiechając się do mnie ciepło - Panu również nałożyć?
- Poproszę, ale małą porcję - odwzajemniłem uśmiech siadając przy stole obok mojej córki.
- A Panienka Evans? - Isabella spojrzała na mnie niepewnie - Nie schodzi na kolację?
- Eva mówi, że nie chciała.
- Ja, ja nie chcę się wtrącać... Ale identyczna sytuacja była dzisiaj podczas obiadu - mruknęła, a ja patrzyłem na nią zdziwiony - Trochę się martwię czy...
- Dziękuję - rzuciłem wstając od stołu - Podaj Evie już i nałóż normalnie dla mnie i Michelle, idę po nią - skierowałem się w stronę wyjścia, jednak w progu zatrzymałem się jeszcze zwracając do gosposi - Proszę, abyś mnie informowała gdy takie sytuacje będą się powtarzać, dobrze?
- Oczywiście - uniosła lekko kąciki ust, po czym wróciła do nakładania jedzenia na talerze.
Skierowałem się na górę, czując swego rodzaju gniew jaki się we mnie kotłował. Jej zdrowie było wystarczająco zagrożone, a teraz jeszcze ten ciągły brak apetytu. Zupełnie zapomniałem o całej sprawie z moim wyjazdem, jedyne czego teraz chciałem, to aby zeszła ze mną i zjadła normalny posiłek.
- Michelle? - wszedłem do sypialni, gdzie na wejściu powitał mnie Lucky merdając ogonem - Cześć brzydalu - pogłaskałem go po głowie, gdy jednocześnie usłyszałem jej głos dobiegający z łazienki:
- Już wychodzę!
Usiadłem na łóżku skupiając swój wzrok na psie, który położył się w swoim ulubionym miejscu przy komodzie. Po chwili usłyszałem jak drzwi od łazienki otwierają się. Wstałem spoglądając poważnie w wyznaczonym kierunku, jednak na jej widok automatycznie mój wzrok złagodniał, a cała złość zaczęła się kurczyć do minimalnych rozmiarów.
- Dobrze, że już jesteś - szepnęła wtulając się we mnie.
Objąłem ją mocniej dociskając do siebie. I jak teraz mam się na nią złościć? Schowałem twarz w jej wilgotne jeszcze włosy, wciągając zapach szamponu przemieszany z tak dobrze mi znanym zapachem jej skóry.
- Kolacja. Już. Teraz - rzuciłem odrywając się od niej, zbierając się w końcu na powagę w głosie.
- Nie jestem...
- Głodna? - przerwałem jej karcąc wzrokiem - Nawet nie chcę tego słyszeć. Z obiadem podobno było to samo, co się z Tobą dzieje? - ująłem jej twarz w dłonie, zmuszając by na mnie spojrzała.
- Nic, naprawdę... Po prostu nie mam ochoty.
- To ją lepiej znajdź. Idziesz teraz ze mną  na kolację i od dzisiaj każdego dnia będę pytał Isabellę czy jadłaś normalne posiłki.
- Że co? - spojrzała na mnie oburzona.
- To co słyszałaś, nie pozwolę Ci się głodzić.
- Daj spokój, wyolbrzymiasz jak zwykle.
- Bez dyskusji - rzuciłem ostrzejszym tonem łapiąc ją za rękę i pociągając w stronę wyjścia z sypialni. Poczułem jak mnie pociąga w swoją stronę. Zatrzymałem się odwracając znów do niej,  po czym niespodziewanie wtuliła się w mój tors przymykając oczy.
- Kocham Cię - wyrwała, a ja znów czułem jak cała moja powaga i dyscyplina uchodzą ze mnie jak powietrze z przebitego balonika.
- Ja Ciebie też - ucałowałem ją w czubek głowy - Dlatego się martwię. Dzieje się coś, że jesz ostatnio tak mało? Gorzej się czujesz? Cokolwiek?
- Po prostu nie mam apetytu - mruknęła, a ja już wiedziałem, że coś kręci.
- W takim razie jutro pojedziemy do lekarza.
- Żadnych lekarzy! - niemal krzyknęła, odrywając się ode mnie gwałtownie - Nie, nie ma mowy.

- Więc dowiem się, co jest przyczyną?
- Mike, ostatnio dużo się dzieje w naszym życiu. Stres i wszystko inne się na to składają. Naprawdę nic się nie dzieje, chodź nim się rozmyślę i nie zjem tej kolacji - mówiła nie spuszczając ze mnie wzroku, po czym cmoknęła mnie krótko i pociągnęła za rękę w stronę wyjścia.
Jej odpowiedź chyba jeszcze bardziej mnie zaniepokoiła, niż mogłem to sobie wyobrażać. Skoro tak ją przytłaczało to wszystko co się dzieje teraz, co będzie gdy jej powiem o moim wyjeździe? Cholera... Od czasu tego wywiadu wszystko zaczęło się komplikować jeszcze bardziej, a miał to być przecież sposób na pozbycie się kłopotów.
Gdy weszliśmy do kuchni Isabella posłała nam ciepły uśmiech, po czym zostawiła samych. Eva kończyła już ostatni kęs zerkając na nas niepewnie.
Cały czas gdy w ciszy jedliśmy, zastanawiałem się jak zacząć ten trudny dla mnie temat. Dłubałem nerwowo widelcem, jakby miało mi to pomóc w jakikolwiek sposób. Nie mogąc znieść już tego napięcia rozsadzającego mnie wyrwałem prosto z mostu.
- Wyjeżdżam do New York'u na kilka dni.
Po tych słowach obie spojrzały na mnie. Eva ze strachem, a Michelle... Właśnie, z czym? Jej wzrok potrafił być tak obojętny i pozbawiony emocji, że to aż przerażające.
- Zostawiasz nas? - spytała moja córeczka patrząc na mnie już zaszklonymi oczkami - Zostawiasz?
- Ej, nie zostawiam was - szepnąłem wyciągając do niej ręce, na co już po chwili była obok mnie gramoląc mi się na kolana - Jadę na pięć dni tylko i możecie jechać ze mną - ucałowałem ją we włoski spoglądając jednocześnie na milczącą Michelle - Nic nie powiesz? - zwróciłem się do kobiety.
- A co mam mówić? Przyzwyczaiłam się już, że sam podejmujesz takie decyzje - syknęła rzucając widelec na talerz - Twój koncert. Rób co chcesz.
- Eva, kochanie zostaw nas na chwilę samych - mruknąłem co córki, ale Michelle mi przerwała:
- Nie. To nasz wspólny interes i niech Eva będzie przy tym - patrzyła na mnie z  żalem wypisanym na twarzy - Kiedy zamierzałeś nam powiedzieć?
- Dzisiaj się dowiedziałem - rzuciłem dociskając do siebie mocniej Evę, która siedziała wtulona w moją klatkę piersiową - Wylot mam pojutrze, na pięć dni. Q załatwił nam scenę na próby i muszę jechać, to nie jest tak że chcę...
- Trzeba było nie zgadzać się na ten koncert.
- Proszę, przerabialiśmy już ten temat...
- Wiem - przerwała mi - Dlatego rób co chcesz. Jesteś dorosły, ja Cię nie mogę zatrzymać, ale nie będę w tym na pewno uczestniczyć. Chcesz? Leć. Wykończ się całkiem, ale nie każ mi na to patrzeć.
Po tych słowach po prostu wstała i wyszła. No tak, mogłem się domyślić takiej reakcji. Eva siedziała przyklejona do mnie cały czas, jakby się faktycznie bała, że chcę ich opuścić na zawsze. W końcu wstałem biorąc swój mały skarb na ręce, po czym zaniosłem ją do jej pokoiku. Pomogłem córce wykonać wszelkie rutynowe czynności, po czym położyłem ją do łóżeczka. Przysiadłem na podłodze obok, patrząc jak jej powieki w końcu opadają zabierając ją do krainy snów. Uśmiechnąłem się sam do siebie, czując radość w sercu na myśl, że jestem ojcem. A jako ojciec miałem obowiązek zadbać o jej przyszłość, aby moje długi nigdy jej nie dotknęły. Chciałem, aby w przyszłości była ze mnie dumna, a ten koncert, był moją ostatnią szansą.

***

Komentarz = to motywuje!



~~~~~

" Nie wyobrażam sobie by dało się odnieść w życiu sukces,
jeśli człowiek nie zaangażuje się w to całym sercem." 
- Bear Gryils