sobota, 30 lipca 2016

Rozdział 21


Hejka!
No i w końcu jestem z rozdziałem.
Wybaczcie, ale sporo do roboty było i nie miałam czasu nawet szukać tutaj jakiejś kafejki/baru z netem. W końcu mi się udało i wstawiam napisany jeszcze za pobytu w Polsce ostatni rozdział (pojawi się jedynie jeszcze niedługo bardzo króciutki epilog i podsumowanie).
Od przylotu do Grecji mieliśmy pełno jeżdżenia z managerem i załatwiania spraw w urzędach, lekarzach itd. 
Co ode mnie? Napomnę tylko że hotel piękny, ale tam gdzie mieszkamy to kurwa dziadostwo. Do tego żarcie mi nie wchodzi kompletnie, ale to chyba na plus, bo przynajmniej schudnę xD Pracę zaczynamy dopiero poniedziałek/wtorek, więc póki co poza formalnościami mamy czas na plażowanie i inne pierdy. Jak ktoś chce więcej o moich praksach to zapraszam na swojego bloga podróżniczego (link znajdziecie w zakładce ‘Moje pozostałe blogi’).
No nic nie marudzę już więcej. Zapraszam na kolejną notkę, przy pisaniu której wylałam tonę łez, mimo iż jak wcześniej wspominałam, zadowolona z ostatnich rozdziałów tej Serii nie jestem.
Pozdrawiam, miłych wakacji i niedługo postaram się wpaść tutaj z epilogiem!

~~~~~

Kiedy za­myka się oczy do snu, dusza zwi­ja się w ciele jak kłębek, po­zos­ta­wione sa­memu so­bie ciało spraw­dza, czy jeszcze is­tnieje. Wzbudza w so­bie wspom­nienia, bo każdy wy­kona­ny kiedyś gest, każde doz­na­nie zos­tało przez nie za­pamięta­ne. Ciało ma pa­mięć ab­so­lutną, je­go wspom­nienia prze­padają tyl­ko wte­dy, gdy ciało ginie. A ja przeżyłem, przeżyłem a wraz ze mną wszystkie wspomnienia.
Leżałem na łóżku od kilku minut, próbując przypomnieć sobie wszystko, co się działo. Koncert, fanów, krzyk, ból... Ostatnie co pamiętam, to upadek. Czułem, jakby coś rozrywało mi klatkę piersiową od środka. Nie mogłem złapać oddechu, albo tylko mi się tak wydawało.
- Widzę, że już się Pan obudził - moje rozmyślenia przerwał mi jakiś lekarz, wchodząc do pomieszczenia z plikiem kartek - Jak się Pan czuje?
- Chyba... Chyba dobrze - mruknąłem niepewnie - Co się stało... Gdzie jestem?
- W szpitalu w Los Angeles - spojrzałem na niego wielkimi oczami - Przetransportowano Pana helikopterem w nocy, gdyż znaleziono dla dawcę.
- Dawcę? 
- Przeszedł Pan już przeszczep serca. To uratowało Panu życie - odparł, a ja podniosłem kołdrę po czym spojrzałem na swoją lewą pierś, na której widniała ogromna szrama i szwy - Znieczulenie jeszcze trzyma, dlatego Pan nic nie poczuł. Wkrótce leki przestaną działać, jeśli ból będzie nie do zniesienia proszę wołać pielęgniarkę.
- Kiedy będę mógł wyjść?
- W szpitalu musi Pan zostać co najmniej dwa tygodnie, jeśli nie będzie żadnych powikłań.
- Po co aż tyle? - mruknąłem zrezygnowany, czując jak mój głos jest słaby.
- Musi Pan uzmysłowić sobie, że zdrowienie jest procesem, który wymaga wielu miesięcy, wiąże się z przystosowaniem, jakby od nowa do życia z przeszczepionym sercem i nauczenia się życia w nowych warunkach. Musimy zobaczyć i kontrolować pracę nowego serca, przeszczepy nie zawsze się przyjmują. Potem czeka Pana rehabilitacja i stała kontrola lekarska przez co najmniej rok.
- Jasne - burknąłem odwracając głowę stronę okna.
Lekarz wyszedł już bez słowa, zostawiając mnie samego. A więc przeszedłem operację? Znaleźli dawcę? W ostatniej chwili? W głowie miałem niemały mętlik. Przecież miało się wszystko udać... Obiecałem to Michelle, obiecałem jej, że mi się uda. Jak ona musi się teraz czuć? Co o mnie myśli? Schowałem twarz w dłonie wzdychając głęboko. Chciało mi się płakać. Płakać jak małe, bezbronne dziecko. Co ja najlepszego zrobiłem? Naraziłem je obie na tyle strachu, cierpienia... Jak ja im teraz spojrzę w oczy? 
Czułem się winny temu wszystkiemu, mimo iż przecież to wszystko robiłem dla mojej rodziny. Zawiodłem ich, siebie, fanów, wszystkich. Zawiodłem każdego, a co najgorsze naraziłem moją rodzinę wiedząc, jak ta decyzja ich niszczy. Co by było, gdyby nie znalazł się dawca? Jak wielką cenę by musiała zapłacić moja rodzina za moje błędy?
Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk małych stópek. Od razu rozpoznałem ten charakterystyczny chód, a gdy zobaczyłem, że drzwi do pokoju się otwierają, moje oczy zaszły łzami.
- Tatusiu! - Eva na mój widok od razu się zerwała i wskoczyła na łóżku, rzucając mi się w ramiona.
Poczułem jak zahacza delikatnie o ranę na piersi, jednak nawet to nie było w stanie odebrać mi tej chwili. Zamknąłem córkę szczelnie w ramionach, po czym zacząłem całować ją po włosach, policzkach, czole i nosku. Wszędzie gdzie się dało.
- Przepraszam Cię kochanie - szepnąłem chowając twarz w jej szyję - Przepraszam...
- Tak strasznie się bałam o Ciebie. Nie zostawiaj mnie więcej, dobrze?
- Nigdzie się już nie wybieram - docisnąłem ją do siebie jeszcze mocniej - Już nigdy Cię nie zostawię i nie sprawię, abyś musiała przeze mnie płakać, obiecuję.
- Kocham Cię tatusiu - szepnęła mi do ucha po czym spojrzała na mnie - Czemu płaczesz? Nie płacz.
- To ze szczęścia - uniosłem lekko kąciki ust, po czym mój wzrok zatrzymał się na wejściu, gdzie stała oparta o drzwi Nat, przyglądając nam się ze smutnym uśmiechem - A Ty czemu tam stoisz? Wejdź. 
- Jak się czujesz Królu? - usiadła na krzesełku obok łóżka - To chyba nie był Twój najlepszy z koncertów, co?
- Nie przypominaj mi nawet - przetarłem twarz dłońmi - Gdzie jest Michelle? Muszę z nią porozmawiać...
Nat spojrzała na mnie wielkimi oczami, jakby się czegoś bała. Spuściła wzrok, wbijając go w swoje dłonie.
- Nie wiem, Mike - odparła w końcu podnosząc na mnie wzrok - Posłuchaj... Zabiorę Evę do siebie na czas, aż nie wydobrzejesz. Szpital to nie jest miejsce dla dziecka.
- Ale ja chcę zostać z tatusiem - zaprotestowała od razu moja córka, znów tonąc w moich objęciach - Zostanę z nim.
- Ciocia ma rację kochanie - odparłem zakładając jej kosmyk włosków za ucho - Ale... To gdzie jest Michelle, przecież ona powinna zająć się Evą - znów spojrzałem na przyjaciółkę, która uciekała wzrokiem - Nat, powiesz mi w końcu co się dzieje?
- David gdy przyjdzie to wszystko Ci wyjaśni. Michelle jego poprosiła o to, więc zostawię to na jego głowie, ja nie jestem w stanie - odparła wstając gwałtownie z miejsca, jednak zdążyłem zobaczyć łzy w jej oczach.
- David? A co on ma do rzeczy? - zmarszczyłem brwi, snując setki scenariuszy - Zostawiła mnie, prawda? Wróciła do niego?
- Michael jak możesz do cholery! - wrzasnęła - Ona Cię kochała, nigdy by Cię nie zostawiła dla kogoś innego.
- To dlaczego wszyscy mnie okłamujecie? - szepnąłem łamiącym się głosem.
- To przez aniołki - rzuciła cichutko Eva, a ja spojrzałem na nią przerażony - Aniołki ją chciały zabrać.
- Nie... Coś Ci się musiało pomylić skarbie - ująłem jej malutką twarz w dłonie - Mamusi na pewno nic nie jest, prawda Nat? - znów spojrzałem na przyjaciółkę, która tym razem miała całą twarz mokrą od łez.
Jej przerażony wzrok i milczenie sprawiło, że wszystko we mnie chciało krzyczeć.
- Eva, idziemy - rzuciła do mojej córki - Będziemy dzwonić codziennie do tatusia - pokiwała niechętnie główką po czym znów przytuliła się do mnie mocno, całując jednocześnie w policzek.
- Kocham Cię - szepnęła, na co odparłem jej tym samym.
Gdy zniknęła za ścianą pokoju krzyknąłem jeszcze za przyjaciółką, która w ostatniej chwili odwróciła się w moją stronę.
- Proszę... Powiedz mi gdzie ona jest. Nie zniosę niewiedzy, nie zniosę. 
- Kazała tylko przekazać, byś się o nią nie martwił.
- Czyli mnie zostawiła, tak? - szepnąłem nie mogąc uwierzyć, że byłaby w stanie zrobić mi to kolejny raz.
Nat pokręciła tylko głową, jakby chciała uniknąć odpowiedzi, po czym po prostu uciekła. Opadłem na poduszki wybuchając płaczem. Nie mogła... Nie mogła mi tego zrobić. Obiecała, że już nigdy mnie nie opuści. Już raz mnie zostawiła, wiedziała jak cierpiałem. Mówiła przecież, że żałuje... Mówiła że nigdy więcej nie pozwoli, aby nas coś rozłączyło. Zarzekała się, że będziemy razem aż do śmierci. Dlaczego więc znów mnie zraniła? Dlaczego znów odeszła? Dlaczego zostawiła mnie samego teraz, gdy tak bardzo jej potrzebuję? 
Kiedy człowiek ma złamane serce boli wszędzie. Nie mamy pojęcia, który kawałek serca jest naruszony. To tak jak z talerzami; wiele maleńkich szczelinek tworzy jedno ogromne pęknięcie. Moje serce mimo iż zostało wymienione na nowe, bolało jak jeszcze nigdy wcześniej. Znów ukryłem twarz w dłoniach powtarzając ciągle: 'Nie zrobiła tego. Nie zrobiła tego. Nie zrobiła tego.'
Sam nie wiem kiedy mój płacz przemienił się w krzyk. Chciałem stąd wyjść, chciałem ją znaleźć, chciałem usłyszeć to od niej. Nagle urządzenia zaczęły wydawać z siebie różne dziwne odgłosy, a w ciągu sekundy na sali znalazł się lekarz z kilkoma pielęgniarkami. Wciąż płakałem i krzyczałem, prosiłem ich wszystkich aby ją przyprowadzili, aby mi pomogli.
- Proszę się uspokoić, cholera! Sonia, przynieś coś uspokajającego i to szybko. Zrobi sobie zaraz krzywdę - warknął, przytrzymując mnie, gdy ja próbowałem się im wyrwać.
Każde nowe cierpienie ma taką właściwość, że budzi wszelkie dawne cierpienia, które mieliśmy za zupełnie minione, a one drzemały jedynie. Dusza podobnie jak ciało ma rany, które nigdy się nie zabliźniają, nigdy nie są na tyle zamknięte, by nowy cios nie był w stanie ich otworzyć. U mnie teraz otworzyły się wszystkie rany, jakie mi niegdyś zadała. I zrobiła to ponownie, ponownie mnie zniszczyła, nie mając znów odwagi by spojrzeć mi w oczy.
Moim jedynym ratunkiem był lek, który w końcu zaczął działać. Poczułem, jak moje ciało się uspokaja mimo wewnętrznej walki i rozpaczy. Moje łzy przestały płynąć, gdyż oczy odmawiały posłuszeństwa. W końcu zasnąłem.


Przychodzi czas w życiu człowieka, kiedy musi zmierzyć się z czymś tak strasznym, po czym czuje, że nigdy nie będzie taki sam. Tak jakby coś mrocznego opadło, kradnąc każdą drobinę szczęścia, którą kiedykolwiek czułeś, i jedyne, do czego jesteś zdolny, to patrzeć i czuć, wiedząc, że bez względu na to, co w życiu zrobiłeś, nigdy nie będziesz w stanie tego odzyskać.
Czas pozwala jedynie nauczyć się najpierw przetrwać, a potem żyć z tymi ranami. Ale każdego ranka, natychmiast po otwarciu oczu czuje się te rany. I zawsze, do ostatniej chwili życia będzie się czuło obecną nieobecność ukochanej osoby. Od niej można uciekać, ale nie można uciec.
Mijały kolejne dni. Mimo iż wszystkie wyniki były dobre i wszystko wskazywało na to, że przeszczep się przyjął, nie potrafiłem się cieszyć tym wszystkim. Samotność mnie wykańczała, do tego kolejny raz złamane serce nie potrafiło się podnieść. Rozmawiałem z Evą przez telefon kilka razy dziennie. Wydzwaniała co chwila, jakby chciała mieć pewność, że wszystko ze mną w porządku. Chciałem mieć ją teraz przy sobie, jednak Natalia miała rację, że całe dnie spędzone w szpitalu nie byłyby dla niej dobre, tym bardziej, że musiała wrócić do lekcji z Andreą, dlatego też kazałem Nat wprowadzić się na ten czas do Neverlandu.
- Hej Mike - do pokoju wszedł Frank z butelką mojego ulubionego soku pomarańczowego - Jak mnie znów złapią z tym napojem to po głowie dostanę, wiesz, że masz teraz zalecaną dietę.
- Daj już spokój - mruknąłem opadając na poduszkę - Dziękuję... Gdyby nie Ty zwariowałbym tutaj - tak, Frank był jedyną osobą, która mnie odwiedzała.
- Sam wszystkich wyganiasz. Janet, Quincego, nawet Taylor i własną matkę.
- Po prostu nie chcę z nikim rozmawiać - warknąłem - Nie chcę litości, nie chcę aby ludzie się nade mną użalali.
- Po prostu się martwią, a to jest różnica.
- Nie chodzi o nich, tylko o mnie - szepnąłem spokojniej - Frank... Ja po prostu nie daję sobie z tym rady. Nie potrafię... Minęło tyle dni. Myślałem, myślałem że chociaż przyjdzie zobaczyć jak się czuję, pożegnać, cokolwiek. Ona mnie zostawiła Frank, po tym wszystkim odeszła bez słowa.
- Nie myślałeś... Nie myślałeś, że może coś się wydarzyło?
- To znaczy? - zmarszczyłem brwi.
- Zauważ, że przyjaciele Cię unikają. I Nat, i Max powtarzają Ci w kółko, że David Ci wszystko wytłumaczy.
- Ale nie było go, rozumiesz? David ma wszystko w dupie, a oni mi nie chcą powiedzieć prawdy.
- Może po prostu boją się? Nie wiedzą jak to zrobić i czekają aż sam się dowiesz?
- Co masz na myśli? - spojrzałem na niego niepewnie - Wiesz coś?
- A wyglądam, jakbym wiedział? - zaśmiał się - Spokojnie, dzisiaj już wychodzisz, więc liczę, że humor Ci się poprawi od pobytu w domu.
- Dzisiaj? - nie mogłem uwierzyć - Skąd wiesz?
- Rozmawiałem z Twoim lekarzem prowadzących przed chwilą. Mówił, że wyniki z wczoraj masz idealne i nie ma sensu już dłużej Cię trzymać. Minęło już ponad dwa tygodnie, ile byś chciał tutaj leżeć? - znów się zaśmiał - Szpital Ci nie służy zresztą. Poza tym, masz chyba zagadkę miłosną do rozwiązania.
- Zagadkę? Nie ma co zgadywać. Odeszła, po tym wszystkim znów mnie olała i miała kompletnie w dupie to co czuję - prychnąłem pod nosem czując, jak szklą mi się oczy.
- Nawet nie masz pojęcia ile jej zawdzięczasz - usłyszałem ten znajomy, męski głos.
Odwróciliśmy się z Frankiem w stronę drzwi, gdzie stał David z dziwnym, smutnym uśmiechem. Otworzyłem szerzej oczy, jakbym niemal zobaczył ducha. A więc przyszedł...
- Jeśli wam przeszkadzam to mogę zaczekać - wskazał palcem na korytarz, na co Frank gwałtownie wstał z krzesła.
- Nie ma potrzeby. Wpadłem do Michaela tylko na chwilę i tak miałem się już zbierać - spojrzał na mnie - Dzwoniłem już do ochrony w Neverlandzie i przyjadą po Ciebie o czwartej. Sam chciałem Cię odwieźć, ale mam pełne łapy roboty znów. Dasz sobie radę? Wpadnę jutro do Neverlandu sprawdzić, jak się czujesz.
- Dzięki - uniosłem lekko kąciki ust - Trzymaj się - Frank również się do mnie uśmiechnął, po czym wyszedł z pomieszczenia, zostawiając nas z Davidem samych.
Mężczyzna wszedł głębiej, po czym usiadł obok mojego łóżka, nie spuszczając ze mnie wzroku. Myśl, że wie gdzie jest teraz moja żona była dla mnie zarazem odpowiedzią na wszystkie pytania, jednak jednocześnie ciosem, że to on wie więcej ode mnie.
- Podobno wiesz, gdzie jest Michelle? - odezwałem się w końcu, nie mogąc znieść tej ciszy.
- Podobno - odparł spuszczając wzrok - Nat Ci powiedziała cokolwiek? Musiała o mnie wspominać, skoro byłem na liście osób, które wpuszczają tutaj Twoi goryle - znów nasze spojrzenia się spotkały - Co dokładniej mówiła Ci Nat?
- Nic, co mogłoby mi wyjaśnić dlaczego Michelle kolejny raz odeszła - warknąłem - Masz coś konkretnego do powiedzenia, czy nie?
- Myślę, że Michelle sama Ci wszystko wyjaśni - odparł wyjmując z kieszeni białą kopertę - Kilka dni temu poprosiła mnie, abym wręczył Ci to w dniu wypisu. Ona chyba po prostu wiedziała, jak to się skończy.
- I od kilku dni planowała mnie zostawić? - prychnąłem pod nosem - Robi się coraz ciekawiej. Ciekawe, czy pomyślała wtedy chociaż o Evie...
- Przestań gadać głupoty, bo nie maja one nic wspólnego z prawdą - syknął wyraźnie zdenerwowany moimi słowami - Michelle kochała Cię ponad własne życie. Nigdy by Cię nie skrzywdziła w taki sposób. Próbowała Cię odciągnąć od pomysłu koncertu, jednak byłeś mądrzejszy od wszystkich jak zawsze.
- Skoro mnie nie zostawiła, gdzie teraz jest?
- Tutaj znajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania - podał mi kopertę, którą niepewnie wziąłem do rąk - Prosiła, abym dał Ci ją w dzień wypisu. Dotrzymuję słowa.
- Tylko na list ją było stać? Nie może mi tego powiedzieć osobiście?
- Nim ją znienawidzisz za nieobecność, przeczytaj po prostu to co jest w środku - warknął - Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ona, kto potrafiłby tak kochać. Szczęściem jej było również, że trafiła na kogoś takiego jak Ty. Kogoś kto równie mocno ją pokochał. Masz prawo czuć się porzucony, Mike. Nie jestem w stanie powiedzieć jak cierpię i jak bardzo mi przykro... Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować, wiesz gdzie mnie szukać. Nie oczekuję, że staniemy się przyjaciółmi, po prostu wiedz, że jestem po Twojej stronie - odparł wstając z krzesła - A teraz wybacz, ale nie chcę być przy tym, gdy będziesz to czytał. Nie jestem w stanie przeżywać tego kolejny raz, po prostu nie mogę.
- Czego przeżywać? - zmarszczyłem brwi czując, że coś jest mocno nie tak - David?
- Trzymaj się Michael. Dbaj o siebie i Evę - i wyszedł, po prostu.
Spojrzałem na kopertę czując jak wali mi serce. Co tam jest? Co jest tak potworne, że nikt nie był w stanie mi tego powiedzieć słowami? Mimo iż jeszcze jej nie otworzyłem, pierwsze łzy spłynęły mi po policzku. Bałem się zawartości. Bałem się, że prawda będzie jeszcze boleśniejsza. W końcu ostrożnie rozdarłem zapieczętowanie i wyjąłem ze środka kartkę. Od razu rozpoznałem to pismo, nie dało się go pomylić z żadnym innym. Oparłem się wyżej o poduszkę i ze łzami w oczach zacząłem czytać.


Moja miłość do Ciebie jest tak wielka, wzniosła, że nie umiem tego wyrazić słowami.
Jeśli to czytasz to znaczy, że żyjesz – a to znaczy, że Twój Bóg dał kolejną szansę, 
o którą tak prosiłam. 
Widać taka była jego wola, a ja tę wolę spełniłam. Nie chcę, abyś miał mi to za złe, 
ani doktorowi Stewartowi, gdyż to była moja decyzja.
Nie bałam się śmierci, wiedziałam, że umieram powoli każdego dnia, a mój oddech z każdym dniem robił się coraz płytszy, aby powoli zamilknąć. Strata rodziców jest straszna i nie wybaczyłabym sobie, gdyby Eva straciła nas oboje. Nie mogłam pozwolić, aby przeżyła ten sam koszmar co ja.
Teraz masz szansę nadrobić z naszą córką te wszystkie lata, które Ci odebrałam.
Oddałam Ci coś, co i tak od zawsze należało tylko i wyłącznie do Ciebie – swoje serce.
Dbaj o nie i okazuj innym tak jak to robiłeś ze swoim. Proszę Cię, abyś nie płakał, abyś nie cierpiał tylko żył dalej dla nas – dla naszej cudownej córeczki. 
Od teraz ma tylko Ciebie, musisz być jej ojcem i matką w jednym. 
Nawet teraz, w trakcie pisania tego listu, boję się, że zaraz usłyszę piosenkę, która mi o Tobie przypomni. I oto ona rozbrzmiewa, pomimo że włączyć się mogło dziesięć innych. I mimo że nie wykonałam ostatecznego ruchu, nie przecięłam jeszcze tej cienkiej linii łączącej nas, czuję wstrząs po usłyszeniu tych nut. Cicho, z pozoru niewinnie wkradających się do mojego serca, przedzierając się przez gąszcze okurzonych wspomnień, dokładnie je odkurzając, wybudzając ze snu ospałe zapisy naszych rozmów, przywracając do życia tamte chwile nieziemskich rozkoszy, pokazując łańcuchy, którymi oplecione były nasze ciała.
Zawsze miałam i mam Cię za Anioła, który zstąpił, by mnie ratować. By udowodnić mi, że wszystko jest możliwe, że nie wolno się poddawać, że... Że jestem po prostu człowiekiem.
Chciałabym, abyś znów się zakochał, był szczęśliwy i znalazł kogoś, kto pokocha i Ciebie i Evę tak samo jak ja was kochałam. Kogoś, z kim stworzysz dla naszej malutkiej prawdziwą rodzinę, dasz rodzeństwo o jakim ja zawsze marzyłam… Tak, aby Eva już nigdy nie została sama.
Pamiętaj, że mimo iż mnie nie ma ciałem, to zawsze będę z wami. Będę z Tobą sercem, które bije cały czas w Twojej piersi, które bije dla Ciebie, dla Evy.
Brzmi to zapewne trochę jak fragment niskobudżetowego filmu romantycznego , szkoda tylko ze zakończenie będzie inne. Tym bardziej bezsensowną wydaje się moja rozterka – po co tyle czasu Cię uszczęśliwiałam, by teraz stworzyć to, czego tak bardzo się bałeś. W najczarniejszych godzinach, w najkoszmarniejszych snach zdawałeś sobie sprawę, że tak może być – a z drugiej strony byłeś przekonany, że tak nie zrobię. Na podstawie moich słodkich słów stworzyłeś sobie iluzję, którą żyłeś.
Być może mnie teraz nienawidzisz za to, że po raz kolejny Cię zostawiam. Masz do tego pełne prawo, jednak mimo iż mnie nienawidzisz to tak samo mocno mnie kochasz – a to najpiękniejsze co mogłeś mi dać.
Na zakończenie... Właściwie to nie ma zakończenia. Boję się zakończenia. Chcę trwać nieświadomie w tym, być posłuszną ofiarą, chciałabym nadal przykrywać to wszystko zasłoną iluzji. 
Nie zmarnuj mojego serca, zrób w nim miejsce dla kogoś nowego, kogoś kto wypełni pustkę, jaką stworzyłam. Przepraszam za te odebrane 6 lat, za których spędzenie u Twojego boku oddałabym teraz wszystko. 
Kiedyś wszyscy zatańczymy tam wysoko z aniołami.
Moja Billie Jean upomniała się już tam o mnie, więc nie martw się: jestem w dobrych rękach. Rodzice również się mną zaopiekują, jestem tego pewna.
Na swoje usprawiedliwienie pozwolę sobie powiedzieć: że nie słowa, lecz czyny są dowodem miłości. Czy więc mój czyn, jest dostatecznym dowodem, jak bardzo Cię kochałam?
' I oraz że Cię nie opuszczę - aż do śmierci.'

Michelle Evans Jackson


Po ostatnich słowach zgniotłem kartkę i rzuciłem nią o ścianę wybuchając niekontrolowanym płaczem.
Nie... To nie może być prawda, nie może... Nie zrobiłaby tego, nie zrobiła.
Automatycznie złapałem się ręką w miejscu serca, dopiero chyba zdając sobie sprawę z tego, co się stało. Posądzałem ją o zdradę tej miłości, gdy ona oddała za mnie swoje życie. Mój płacz w końcu zmienił się w histerię. Chciałem umrzeć, chciałem iść do niej i powiedzieć ostatni raz, jak bardzo ją kocham. Ostatni raz pocałować, przytulić i zasnąć u jej boku.
Ile czasu musi upłynąć, zanim zapomnę o cieple jej dłoni na moim ciele? O zapachu jej skóry? Kiedy umilknie melodia jej głosu, którą słyszę zawsze, nawet teraz gdy nic nie mówi? Teraz jedyne co mi pozostało to zebrać te wspomnienia, te doznania, zgromadzić jak zapasy na zimę.


Wiedziałem już, że takie rzeczy, i gorsze jeszcze, zdarzają się codziennie. Powiedziałbym nawet, że brałem je pod uwagę. Michelle mnie niegdyś ostrzegała - i ostrzegałem sam siebie, że nie należy liczyć na szczęście ziemskie. Obiecano nam nawet cierpienie. To była część programu. Powiedziano nam: "Błogosławieni, którzy płaczą", i pogodziłem się z tym. Nie spotkało mnie nic, na co nie byłbym przygotowany. Oczywiście to co innego, kiedy coś wydarza się nam samym, a nie innym, i naprawdę, a nie w wyobraźni. Tak. Ale czy dla rozsądnego człowieka to taka wielka różnica? Nie. I nie byłoby różnicą dla kogoś, kto wierzyłby naprawdę i naprawdę przejmował się smutkiem innych ludzi. Sprawa jest bardzo prosta. Mój dom runął. Całe moje życie. Wiara, która "brała te rzeczy pod uwagę", nie była wiarą, lecz chyba zwykłą wyobraźnią. Branie pod uwagę nie było prawdziwym współczuciem. Gdybym naprawdę, jak mi się zdawało, przejmował się nieszczęściami świata, nie byłbym tak przytłoczony własnym cierpieniem. Cierpieniem, którego nie mogłem udźwignąć.
Wyszedłem z limuzyny, rozglądając się wokół siebie. Nawet Neverland nie był dla mnie taki sam jak kiedyś. Kwiaty wydawały się stracić kolor, drzewa przestały szumieć, nawet ptaki umilkły. Wszystko odeszło razem z nią.
Wszedłem do środka zdejmując z siebie kapelusz, maskę i okulary. Musiałem mocno się zakryć, aby nie było widać moich zapłakanych oczu, w których ciągle gromadziły się to nowe łzy. Przeszedłem korytarz w milczeniu, czując w środku pustkę. Nawet płakać nie miałem już siły. Wszystko wydawało mi się teraz stracić jakikolwiek sens.
- Mike? - odwróciłem się w stronę salonu, gdzie w progu stała Nat - Boże... - szepnęła i już po chwili znalazła się w moich ramionach, a w zasadzie to ja w jej. Znów nie wytrzymałem. Mimo wewnętrznej walki znów wszystko we mnie pękło i rozpłakałem się jak dziecko. Nat głaskała mnie po włosach, po czym pocałowała w skroń.
- Eva śpi. Chodź do salonu - szepnęła, na co kiwnąłem tylko głową.
Potrzebowałem teraz czyjejś bliskości. Potrzebowałem po prostu kogoś kto mnie przytuli i skłamie, że wszystko będzie dobrze. Bałem się tej samotności, po prostu się bałem.
- Nie powiedziałaś mi - odparłem z wyrzutem siadając obok niej na kanapie, a w zasadzie to niemal kładąc się na jej kolanach - Nie powiedziałaś mi. Kazałaś myśleć, że nas porzuciła.
- Nie byłam w stanie Ci tego powiedzieć Mike, zrozum - szepnęła łamiącym się głosem - Sama nie mogłam sobie z tym poradzić, poza tym spotkałam się z Davidem i powiedział, że Michelle prosiła jego, aby Ci powiedział o wszystkim.
- Dał mi to - wyjąłem z kieszeni marynarki zgnieciony list - Nie mogę na to patrzeć, a z drugiej strony nie jestem w stanie się tego pozbyć. 
Wzięła do rąk list, po czym przeczytała jego treść zalewając się łzami na nowo. Wtuliłem się w nią czując, jak wszystko we mnie ponownie krzyczy, pęka i drze się na milion kawałeczków.
- Gdy David mi powiedział... Poszłam do doktora Stewarta.
- Nie daruję mu tego - warknąłem - Nie daruję, że zgodził się aby...
- Mike, posłuchaj do końca - przerwała mi - Michelle przyszła do niego od razu gdy znaleźliście się w LA. Odmówił jej mimo, że wcześniej obiecał pomóc. Nie chciał tego zrobić.
- Więc dlaczego...
- Ona nie wytrzymała tego - mruknęła gładząc mnie po głowie - Myśl, że Cię straci po prostu ją przerosła. Próbowali ją uratować, jednak jej mózg poddawał się. Zupełnie jakby naprawdę coś wyżej chciało, aby ta historia zakończyła się w ten sposób. 
- Nie poradzę sobie bez niej - szepnąłem - Nie dam rady żyć z myślą, że ona...
- Masz Evę, mnie, Maxa, przyjaciół, rodzinę... Masz nas wszystkich i nigdy nie będziesz sam. Twoja córka Cię potrzebuje. Nie zawiedź jej - spojrzałem na nią, po czym podniosłem się do pozycji siedzącej.
- To moja wina...
- Mike nawet się nie waż teraz obwiniać - spojrzała na mnie karcąco - Nikt z nas nie miał na to wpływu.
- Gdyby nie ten koncert... Gdybym się nie zgodził na to wszystko, żyłaby - ukryłem twarz w dłoniach - Gdyby nie moje pojebane pomysły, Michelle by była z nami.
- To była jej decyzja. Poza tym, jej mózg poddał się sam w tej chwili, nikt z nas nie miał na to wpływu. To nie jest Twoja wina i nie waż się nawet tak mówić, bo w końcu naprawdę w to uwierzysz, a to Cię zniszczy jeszcze bardziej. 
- Dziękuję Ci Nat, za wszystko - szepnąłem wtulając się w nią ponownie - Tak strasznie się boję...
- Od tego są przyjaciele - odparła przez łzy - Ja... Ja będę się zbierać. Jest już ciemno.
- Zostań, nie musisz dzisiaj wracać do domu.
- Mike, siedzę tutaj od dwóch tygodni, pora wrócić do siebie i zmierzyć się z tym wszystkim. Każdemu z nas jej brakuje, każdy musi to przeżyć na swój sposób. Poza tym, chcę zajechać jeszcze do Maxa. Gdy dowiedział się to rzucił słuchawkę i tyle było z rozmowy. Muszę zobaczyć jak się trzyma.
- Jasne, rozumiem - próbowałem zdobyć się na fałszywy uśmiech, ale chyba niezbyt mi to wyszło - Uważaj na siebie.
- Przyjadę jutro sprawdzić jak się trzymacie. Jakbyś czegoś potrzebował, dzwoń w każdej chwili.
Odprowadziłem kobietę do drzwi, gdzie odprowadzałem jeszcze wzrokiem jej odjeżdżający samochód. Wróciłem do środka znów czując pustkę, czarną dziurę, która pochłaniała mnie od środka. Dom wydawał się być pusty jak jeszcze nigdy. Nawet Isabella gdzieś zniknęła.
Wróciłem do salonu, przyglądając się dokładnie wszystkiemu. Spojrzałem na sofę, na której tyle razy razem siedzieliśmy, potem na kominek i dywan, gdzie kochaliśmy się jak para nastolatków. Zawróciłem do kuchni, gdzie przed oczami miałem scenę jak siedzi na blacie, a ja pierwszy raz wahałem się, czy ją pocałować. Lub nasze robienie pizzy i bitwę na jedzenie, wybuch mąki i pocałunek nakryty przez Lisę. Wszystkie wspomnienia wróciły. Wszystkie dobre i złe chwile z naszego życia, które razem tworzyły historię jakiej nigdy nie zapomnę. 
Zrobiłem poranną rutynę i w piżamie w końcu udałem się do pokoiku mojej dziewczynki. Eva ku mojemu zdziwieniu nie spała, a siedziała na łóżeczku gładząc pluszowego króliczka.
- Można? - spytałem zaglądając do środka.
- Tatuś! - wystrzeliła z łóżka w moim kierunku z wielkim uśmiechem - W końcu jesteś.
- Jestem i już nigdzie się nie wybieram - pocałowałem ją we włoski - Czemu nie śpisz?
- Nie mogę zasnąć. Mogę... Mogę spać dzisiaj z Tobą? Proszę...
- Oczywiście - uśmiechnąłem się w końcu szczerze, po czym oboje weszliśmy do jej łóżeczka pod kołdrę. 
Nie minęła chwila, jak wtuliła się mnie z całych sił. Złożyłem drobny pocałunek na jej czole, po czym zacząłem gładzić jej brązowe włoski i nucić melodię do ucha. Nie wiem skąd ona się wzięła w mojej głowie, po prostu śpiewałem to, co podpowiadało mi serce.
- Tatusiu... Myślisz, że mamusi jest tam dobrze? - wyrwała nagle, na co poczułem kolejny ścisk w brzuchu - Jest szczęśliwa?
- Na pewno - spojrzałem w jej brązowe oczka - Musisz coś wiedzieć kochanie... - zacząłem niepewnie, odsłaniając lekko skrawek koszuli na lewej piersi - Wiesz co to jest? - pokazałem palcem na dużą szramę.
- Dostałeś nowe serduszko - odparła bez zastanowienia - Bo Twoje było bardzo słabe.
- Gdy aniołki zabierały mamusię, ona postanowiła że...
- Oddała Ci serduszko - przerwała mi, na co spojrzałem na nią przerażonym wzrokiem - Mówiła mi na koncercie, że uratują Cię z aniołkami. Ja też bym Ci swoje oddała - szepnęła, na co ponownie ją przytuliłem czując jak kolejny raz tego dnia po twarzy spływają mi łzy.
- Bardzo Cię kocham skrzaciku.
- Ja Ciebie też tatusiu. Mamusię również, a teraz, kiedy masz jej serduszko to tak jakby ciągle z nami żyła, prawda?  - pokręciłem twierdząco głową, czując jak wszystko we mnie się poddaje, nie mogłem tego znieść - Nie płacz, proszę - szepnęła całując mnie w policzek - Mamusia mówiła, że nie możemy płakać. Ona tutaj jest, zobacz - położyła mi rękę na piersi - Bije, prawda? Czyli jest tutaj. Zawsze będzie z nami w tym miejscu.
Nie mogąc się zdobyć na jakąkolwiek odpowiedź po prosu ją przytuliłem i milczałem. Płakałem w poduszkę tak, aby jej nie obudzić. Eva była jedyną osobą, jedynym bodźcem, dla którego chciałem walczyć.
Naj­trud­niej jest pożeg­nać ko­goś blis­kiego, kto od­chodzi na zaw­sze. Żeg­na się go bo­wiem wielokrotnie każde­go dnia - do­tykając je­go rzeczy, czując je­go za­pach na ub­ra­niach. Nie wiem, co będzie dalej... Nie wiem jak długo będzie jeszcze trwało to pożegnanie.

***

Komentarz = to motywuje!
~~~~~

"Jeśli śmierć bliskich czegoś nas uczy, to przede wszystkim tego, 
że na świecie nie liczy się nic poza miłością."

wtorek, 26 lipca 2016

Rozdział 20

Nie pytajcie: jest po trzeciej rano, szykuję się bo niedługo znajome do mnie wpadają i jedziemy do Wrocka na pociąg do Warszawy. A już jutro lecimy do Grecji <3
Co do notki...
O bosz, ludzie jak ja kurna ryczałam xD
Jak ja ryczałam gdy to pisałam to tylko ja to wiem!
Aż mi głupio za samą siebie było. Musiałam przerywać aż pisanie, bo nic nie widziałam xD
Z dobrych wiadomości to mam taką:
Będzie jeszcze jeden rozdział + potem krótki epilog i
UWAGA: Mam je napisane!
Więc wszystko, włącznie z podsumowaniem będę mieć gotowe do publiakcji.
Nie wiem w jaki dzień się pojawi dokładnie kolejna - nie wiem jak z netem tam będzie,
ale myślę, że będzie niedługo <3
Na bloggera będę wpadać tylko opublikować to co jest napisane.
Dlatego tak czy siak żegnam się zwami już.
Na wasze blogi wpadnę dopiero po powrocie, ale na bank wrócę!
Wrócę w listopadzie i do końca roku po nadrabiam wszystko i skomentuję,
obiecuję!
No nic. Trzymajcie się i do następnej notki!<3

~~~~~

Śmierć jest podobna do złodzieja torebek, kurewsko podobna. Okrada Cię ze wszystkiego, by potem z łaski oddać co nieco, budząc w tobie jednocześnie zdumienie i nadzieję. Bawi się Twoimi uczuciami, Twoimi łzami, kaleczy serce. Moje serce zdawało się teraz krwawić w każdym tego słowa znaczeniu. Oczy miałam tak zalane łzami, że nie widziałam nawet zbyt wiele. Chciałam podbiec do niego, ale Frank złapał mnie w pasie w ostatniej chwili, odciągając w głąb korytarza. Krzyczałam, prosiłam, aby mnie puścił, dławiąc się jednocześnie swoimi łzami. Przyciągnął mnie do siebie mocniej, czując, że się mu wyrywam. Mówił do mnie, jednak nie mam pojęcia o czym. Nie rozumiałam ani słowa. W końcu nie mogąc już złapać oddechu poczułam jak i ja tracę panowanie nad ciałem. Prąd przeszył moją głowę, a nogi ugięły się pode mną momentalnie. Opadliśmy z Frankiem na ziemię. Przerażony puścił mnie, chcąc chyba pójść po pomoc, jednak ja korzystając z sytuacji chwyciłam leżący na ziemi telefon i wyrwałam mu się, biegnąc w tylko jednym, oczywistym kierunku. 
Najpierw zobaczyłam Evę. Stała w objęciach Nat cała przerażona. Wtedy spojrzałam na scenę i zobaczyłam go. Widziałam Q i innych ludzi, którzy próbowali go podnieść ze sceny. Głos przerażonych fanów wydawał się być najsmutniejszą melodią świata. Już miałam ruszyć w jego kierunku, gdy znów poczułam jak łapie mnie od tyłu.
- Nigdzie nie pójdziesz - warknął Frank odciągając mnie - Michelle nie możesz tam iść.
- Puść mnie - syknęłam widząc, jak znoszą mojego ukochanego ze sceny - Muszę iść, muszę... Proszę... - szepnęłam, czując jak grunt znów osuwa mi się pod nogami.
Mimo iż ten scenariusz śnił mi się po nocach, wiedziałam, że może do tego w końcu dojść, jakaś część mnie miała nadzieję, że ten dzień skończy się inaczej. 
Frank złapał mnie ratując przed upadkiem.
- Muszę... Muszę go zobaczyć... 
- Zabierzemy go do szpitala, nic nie zdziałasz.
- Musicie go zabrać do LA, mają dawcę - wyrwałam, na co Frank spojrzał mnie jak na wariatkę.
- Ale... Że jak..?
- Rozmawiałam przed chwilą z lekarzem. Po prostu to wiem. Musimy go zabrać do LA.
- Tak czy siak zostajesz - warknął wymijając mnie, na co zatarasowałam mu drogę - Co znowu?
- Lecę z wami.
- Nie ma opcji, a co z Evą?
- Zostanie z Natalia. Frank, proszę... Muszę lecieć. Po prostu mi zaufaj. Musicie mnie wziąć ze sobą. Nie mogę tutaj zostać, po prostu nie mogę - znów zalałam się łzami - Proszę... 
- Michelle nie mogę Cię zabrać - spojrzał na mnie z litością.
Nie mogą mnie zostawić. Wtedy nie będzie dla niego ratunku. Serce dawcy nie zdąży dolecieć. Muszę to być ja, musi się udać. Muszą mnie wziąć do tego zasranego helikoptera, po prosu muszą.
- Frank... - spojrzałam na niego przez łzy i postanowiłam skorzystać z ostatniej broni - A jeśli... Jeśli się nie uda? Nie zdążę sama dolecieć do LA. To mój mąż... Ja... Ja chcę mieć szansę się z nim pożegnać. Odbierzesz mi to? - na te słowa stanął jak wryty, nie mając pojęcia co odpowiedzieć.
Użyłam ostatniej deski ratunku. Jeśli teraz nie wzbudziłam w nim litości, nie wiem co muszę zrobić, aby się udało.
- Masz dziesięć minut.
- Dziękuję - rzuciłam mu się niemal na szyję, czując powracającą w sercu nadzieję.
Gdy tylko się od niego oderwałam podbiegłam do mojej córki, która w ciągu sekundy znalazła się w moich ramionach. Zaczęła cicho szlochać w moje ramię, a ja dopiero zdałam sobie sprawę, że to ostatni raz, gdy jest mi dane trzymać ją w ramionach.
- Kochanie, nie płacz... Obiecałaś mi być silna, pamiętasz?
- Ale tatusiowi coś się stało, a potem Ty upadłaś... Myślałam... Myślałam że was już nie ma. Nie chcę zostać sama. Boję się bardzo mamusiu - szepnęła szczelnie do mnie przywierając, na co ucałowałam ją we włoski, powstrzymując własne łzy.
- Nie stracisz. Tatuś jest silny, da sobie radę.
- Skąd wiesz?
- Aniołki mi powiedziały - spojrzała na mnie zapłakanymi oczkami.
- Widziałaś aniołki?
- T...Tak... - szepnęłam nie spuszczając z niej wzroku - Aniołki mówiły, że muszę iść już z nimi. Zobaczysz, że razem z aniołkami pomożemy tatusiowi.
- Nie odchodź - znów uwiesiła mi się na szyi - Nie jeszcze... Nie teraz... Proszę... Powiedz im coś...
- Muszę pomóc aniołkom, bo same nie dadzą rady pomóc tatusiowi - szepnęłam, całując ją w policzek - Pamiętasz gąsieniczki? 
- Tak - mruknęła pociągając noskiem i spoglądając mi w końcu w oczy - Ale będziesz przy mnie zawsze tak jak obiecałaś, prawda? W moim serduszku?
- Zawsze tutaj będę - położyłam jej rękę na piersi - Tak jak babcia i dziadziuś. Wszystkich, których kochamy mamy w naszych serduszkach. Twoi dziadkowie cały czas byli i są ze mną. Ja również będę i nigdy, przenigdy Cię nie opuszczę. 
- Kocham Cię bardzo - mruknęła wtulając się we mnie.
W końcu jej oddech się uspokoił, a malutkie serduszko zaczynało bić naturalnym rytmem. 
Niejeden rodzić by uznał mnie za nienormalną, że żegnam się z własnym dzieckiem. Że każę mu wiedzieć i przygotowywać się na świadomość, że odchodzę. Ja jednak zawsze byłam zwolenniczką prawdy, jaka by ona nie była. Nie można dzieci okłamywać. Nagłe odejście by ją zabolało, nie wiedziałaby co się dzieje, gdzie jestem, z kim ani co mnie czeka. Teraz mam pewność, że sobie poradzi. Jest spokojna bo wie, że zawsze jej matka będzie ją chronić. Jak mogłabym zostawić moje jedyne dziecko bez pożegnania? Jedyną osobę, dla której kiedyś chciałam żyć?
Pożegnanie jednak nie jest najgorsze. Najgorsza jest chwila, gdy uświadamiasz sobie, że już nigdy tej osoby nie zobaczysz, a dla mnie myśl, że to ostatni raz gdy dotykam, całuję, przytulam moją małą córeczkę była niewyobrażalnym ciosem. Wiem jednak, że i tak nie uniknęłabym tego pożegnania. A teraz będę mogła odejść spokojnie, będę mogła odejść z myślą, że moja córka dorasta przy najwspanialszym mężczyźnie na świecie: swoim ojcu.


Jak niewiele wys­tar­czy, by zacho­rować na miłość - je­den po­całunek, kil­ka rozmów o niczym, parę przy­tuleń na po­wita­nie i pożeg­na­nie, obec­ność i nieobec­ność. Nic wiel­kiego. I nag­le nie ma na to rady. Nasza historia zaczęła jak się historia dwoje zwykłych ludzi. W miłości nie ma znaczenia, czy jesteś Michaelem Jacksonem, Królową Elżbietą czy pijakiem spod sklepu. Dopada ona każdego, tak jak dopadła i nas. Ten dzień w lesie, ten bal kiedy odbyłam przemowę. Wchodząc wtedy na tamten stół nie miałam pojęcia, że zaczynam właśnie coś pięknego. Najcudowniejszą historię w moim życiu, początkuję coś, co zmieni bieg wydarzeń, odmieni los dwoje ludzi z pozoru z innych światów. 
Siedziałam w helikopterze cały czas przy nim. Leżał wciąż nieprzytomny, podłączony masą kabli do różnych urządzeń. Oddychał, lecz jego serce słabło. Leciał z nami lekarz z NY, który cały czas czuwał nad moim mężem, a raczej jego sercem, aby nie przestało bić. Nie może, jeszcze nie teraz. Niedługo lądujemy, musi wytrzymać.
- Dobrze się Pani czuje? - lekarz wyrwał mnie z rozmyśleń, zmieniając jednocześnie kroplówkę - Słabo Pani wygląda.
- To przez... Po prostu się martwię - odparłam zatrzymując wzrok na twarzy mojego ukochanego - Zdążymy dolecieć, prawda?
- Miejmy taką nadzieję. Jego serce bije, ale jest sztucznie podtrzymywane. Nie mamy na nic gwarancji.
- Mógłby... Mógłby Pan zostawić nas chwilę samych?
- Oczywiście. Będę tuż za drzwiami. Proszę od razu wołać, gdyby coś się działo.
- Dziękuję - posłałam mu słaby uśmiech, po czym mężczyzna wyszedł.
Przysunęłam się maksymalnie do męża, łapiąc go delikatnie za dłoń. Łzy cisnęły mi się do oczu na ten widok, widok którego tak bardzo się bałam. Wszystkie moje koszmary stały się teraz prawdą, wszelkie złe przeczucia urzeczywistniły się.
- I co z Twoją obietnicą, co? - szepnęłam, delikatnie odgarniając mu loki z czoła - Obiecałeś, że wszystko się uda. Obiecałeś mi że zejdziesz z tej sceny o własnych siłach. Nie dotrzymałeś tej obietnicy, Mike - wytarłam dłonią łzy z policzków, nie spuszczając jednak wzroku z jego twarzy - Nie masz pojęcia jak wiele chciałabym Ci jeszcze móc powiedzieć. Teraz, gdy jest to już niemożliwe, nagle uzbierało się tyle słów, które chciałabym Ci powiedzieć. Podziękować, przeprosić, pocieszyć... Wiem, że nie słyszysz mnie, gdy obudzisz się nie będziesz pamiętał nic z moich słów, jednak świadomość, że mówię to do Ciebie, chociaż w minimalny sposób przyniesie mi spokój. Mike, przepraszam Cię za te wszystkie krzywdy, jakie Ci wyrządziłam. Za moje odejście, odebranie Evy, te wszystkie kłamstwa i celowo zadawany ból, kiedy ty w tym samym czasie robiłeś wszystko, aby uratować naszą miłość. Nie znam człowieka, który by tyle wybaczył co ty mi wybaczyłeś. Nie znam nikogo o lepszym i szlachetniejszym sercu. Nie znam lepszego ojca, ani męża. Twoje serce... Świat się pomylił, Mike. To nie Ciebie miał zabrać, nie może zabrać kogoś takiego jak Ty. Ja naprawię ten błąd. Nie pozwolę Ci odejść. Musisz zostać dla naszej córki. Niedawno Cię odzyskała, nie może ponownie stracić - przejechałam dłonią po jego policzku, przejeżdżając kciukiem po dolnej wardze - Dziękuję Ci za wszystko. Za pokazanie czym jest prawdziwa miłość. Za każdy uśmiech, każdą chwilę jaką dla mnie poświęciłeś, każdą myśl skierowaną w moim kierunku. Mimo iż mówiłam to setki razy to teraz boję się, że powtarzałam to i tak zbyt rzadko. Kocham Cię. Kochałam i nigdy nie przestałam, nawet gdy przez sześć lat byliśmy rozdzieleni oceanem. Nie liczę, że pogodzisz się z decyzją jaką podjęłam, ale proszę tylko, nie nienawidź mnie za to - szepnęłam, pochylając się nad nim i składając delikatny pocałunek na jego nieruchomych wargach.
Łzy płynęły mi strumieniem po policzkach, zaś dłonie trzęsły się niekontrolowanie. Zbyt wiele razy przychodziło mi się żegnać z ludźmi, których kochałam. Nie jest to coś, czego można się wyuczyć, przyzwyczaić, pogodzić.  
- Za chwilę lądujemy, musi Pani iść zająć miejsce w kabinie i zapiąć pasy - rzucił lekarz wchodząc do pomieszczenia - Nie chciałem przerywać, ale...
- Oczywiście, rozumiem - uniosłam delikatnie kąciki ust, wycierając jednocześnie łzy z twarzy - W zasadzie chyba powiedziałam wszystko co chciałam powiedzieć, dziękuję - szepnęłam wychodząc z kabiny.


Świat stworzył mężczyznę i kobietę, męża i żonę, ojca i matkę, żeby się dopełniali, żeby jeden drugiemu dawał to, czego ten drugi nie ma - i na tym właśnie polega małżeństwo. Mimo iż nie byłam jego żoną tak długo, ile bym chciała, to ślub ten był jedną z najcudowniejszych rzeczy, jakie mi się w życiu przydarzyły. Po prostu miałam rodzinę. Wspaniałą córkę i kochającego męża. Czyż nie jest to najpiękniejsza definicja szczęścia?
Wejście do szpitala było obstawione przez masę ochroniarzy. Oczywiście brukowce już wiedziały co się dzieje, a co za tym idzie zmartwieni fani. Nie mam pojęcia skąd tak szybko dostali informację, że jest przewożony od razu do LA. Zabrano Michaela na piętro, gdzie mieścił się oddział dla osób chorych na serce. Niewiele myśląc ruszyłam jeszcze wyżej, biegnąc do tak dobrze znanego mi gabinetu Doktora Stewarta. Gdy już miałam naciskać klamkę, poczułam wibracje w kieszeni.
- Cholera - warknęłam wyjmując urządzenie - Halo?
- Nie pożegnasz się nawet? - stanęłam jak wryta na ten głos - Oglądałem właśnie telewizję. Czy on...
- Właśnie weszliśmy do szpitala, nie mamy zbyt wiele czasu - szepnęłam łamiącym się głosem - Davidzie, czy...
- Nie martw się, dam mu ten list, tak jak obiecałem.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko...
- Dzwonię bo... Chcę się pożegnać. Nie otwierałem listu, jednak nie jestem głupi by nie wiedzieć o co chodzi. Bałem się, że nie zdążę.
- Nie zniosę kolejnego pożegnania dzisiaj - mruknęłam, czując jak znów oczy zalewają mi się łzami - Nie zniosę...
- Po prostu chciałem byś wiedziała, że za wszystko Cię przepraszam. Mimo tego co Ci zrobiłem, kochałem Cię. Na swój pojebany sposób wciąż kocham. Nigdy nie przestajemy kochać ludzi, którzy wnieśli tak wiele do naszego życia. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak Ty Michelle.
- Ja również bardzo Cię kocham - szepnęłam - Bez względu na wszystko nigdy nie zawiodłeś mnie jako przyjaciel. Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać.
- Oczywiście - byłam pewna, że się uśmiecha - Nie zabieram Ci już czasu, który jest teraz dla was najważniejszy. Chciałem tylko ostatni raz Cię usłyszeć.
- Żegnaj...
- Do zobaczenia, gdziekolwiek to nie będzie - odparł, po czym usłyszałam długi, ciągły dźwięk w słuchawce.
Spojrzałam ostatni raz na ekran urządzenia. Z iloma ludźmi przyjdzie mi się dzisiaj znów żegnać? Otrząsnęłam się w końcu i wpadłam do gabinetu niczym huragan. Zobaczyłam go siedzącego pod ścianą. Patrzył przed siebie w jeden punkt, niczym duch nie okazując żadnych oznak. Podeszłam do niego bliżej, zajmując miejsce tuż obok. Spojrzał na mnie ukradkiem, po czym znów skupił się na pustej ścianie przed sobą.
- Serce nie zdąży dotrzeć, prawda? - pokręcił przecząco głową, nawet na mnie nie patrząc - Wie Pan...
- Nie mogę Michelle... Nie mogę - ukrył twarz w dłoniach - To wbrew wszystkiemu. I nie, nie boję się o karierę, boję się tego, że potem ja nie będę mógł z tym żyć.
- Mój czas i tak dobiega końca. Możemy zrobić użytek z mojego serca, lub pozwolić mu zgnić w ziemi, a tym samym uśmiercić i mojego męża.
- To jest morderstwo Michelle!
- To jest ratowanie życia - odparłam poważnie - Uratuje Pan nie tylko Michaela, ale również moja córkę. Ona ma tylko jego. Nie na nikogo poza nami. Z moim odejściem poradzi sobie tylko jeśli będzie miała przy sobie ojca. Ona jest taka malutka... - uparłam się o mężczyznę zaciskając oczy, aby znów się nie rozpłakać - Każdy ma swoje Westerplatte. Coś takiego, czego musi bronić i za nic nie oddać, ani nie pozwolić temu odejść. Nigdy.
- Wiesz, że on się domyśli, prawda?
- Sama mu to powiem. W zasadzie już to zrobiłam, w liście. 
- To złamie mu serce...
- Najpierw musi to serce mieć, jeśli ma się ono złamać - spojrzałam na lekarza, a nasze spojrzenia się spotkały - Mike zrozumie. Zrozumie czemu to zrobiłam.
- On mi tego nie wybaczy - wstał na równe nogi.
- Wybaczy Panu. Mnie wybaczał niewybaczalne, zaś Pan ratuje naszą rodzinę. Proszę... - szepnęłam również wstając - On umiera... Nie mamy czasu... - urwałam, czując jak dziwny prąd przeszywa mi głowę.
Krzyknęłam, opierając się o ścianę i zsuwając na podłogę. Doktor Stewart momentalnie się przy mnie znalazł, wołając jednocześnie pielęgniarki i pomoc. Nie wiem, czy to przypadek, przeznaczenie, czy po protu moje serce, mój mózg wiedział kiedy się poddać.
Roz­sta­nie bo­li tak bar­dzo dla­tego, że nasze dusze sta­nowią jed­no. Może zaw­sze tak było i może na zaw­sze tak po­zos­ta­nie. Może przed tym wciele­niem żyliśmy po ty­siąc ra­zy i w każdym życiu siebie od­najdo­waliśmy. I może za każdym ra­zem z te­go sa­mego po­wodu nas roz­dziela­no. Co oz­naczałoby, że dzi­siej­sze pożeg­na­nie równa się pożeg­na­niu sprzed dziesięciu ty­sięcy lat i sta­nowi pre­ludium przyszłego pożegnania. Z tą myślą, tą nadzieją po prostu zasnęłam.


- Nie spodziewałem się, że Ciebie tutaj zastanę – odwróciła się gwałtownie na mój głos. Nie odpowiedziała nic, tylko uniosła lekko kąciki ust – Michelle, prawda ? – zrobiłem krok w jej stronę.
- Widzę pamięć Cię jeszcze nie zawodzi – oczywiście nie mogła być miłą, grzeczną dziewczynką. 
- Miło Cię znów widzieć, czy…
- Mogę mieć do Ciebie pytanie ? – przerwała mi.
- Oczywiście – podszedłem bliżej i oparłem się o barierkę obok niej.
- Dlaczego chcesz to zrobić ?
- Co masz na myśli ? – zmarszczyłem brwi i uśmiech zniknął z mojej twarzy. Domyślałem się już o co zapyta.
- Tak długo na to wszystko pracowałeś, tyle poświęciłeś aby być tutaj gdzie jesteś. I teraz co ? Chcesz to zaprzepaścić ?
- Nie rozumiesz. Nikt nie zrozumie… - utkwiłem wzrok podłodze.
- Plotki są tworzone przez chorych z zawiści. Rozprzestrzeniane przez głupców i przyjmowane za fakt przez idiotów. Jeśli teraz zrezygnujesz to dasz im satysfakcję i przegrasz. To tak jakbyś powiedział: ‘’ Tak macie rację, mówicie prawdę’’. – spojrzałem na nią zdziwiony  – Możesz jeszcze się wycofać i dokończyć to co zacząłeś.
Rozmowę przerwała nam Brooke, która wparowała na balkon niczym huragan. Dosłownie rzuciła mi się na szyję, co chyba wystraszyło Michelle, gdyż już po chwili jej nie było. Chciałem ją jakoś zatrzymać i dokończyć tę rozmowę, jednak zabrakło mi chyba odwagi.
Po pogawędce z starą przyjaciółką szukałem jej, jednak na całej sali nie było po niej śladu. 'Może już poszła', pomyślałem. Nagle złapał mnie Frank, który mimo iż był wściekły za moją decyzję nie mógł nie przyjść tutaj, dla mnie.
- Witam was wszystkich serdecznie – usłyszałem ten głos. Automatycznie się odwróciłem. Stała na jedym ze stolików z mikrofonem w ręce. 'Co ona do cholery wyprawia?'. Wszyscy na nią patrzyli z wyczekiwaniem – Chciałam was na wstępie serdecznie powitać na tej pięknej uroczystości, jednak sam cel spotkania powinien nie mieć miejsca – nagle spojrzała w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, a moje serce zabiło ze zdwojoną siłą – Twój czas jest limitowany, nie możesz go zmarnować żyjąc czyimś życiem. Wpadasz w pułapke dogmatów i żyjesz opinią innych ludzi. Nie pozwól by hałas cudzych opinii zagłuszył Twój własny, wewnętrzny głos. Muzyka… Znalazłeś coś co kochasz. Praca wypełniła dużą część Twojego życia. Żeby czuć prawdziwą satysfakcję, musisz robić to, co uważasz za wspaniałe. A jedyny sposób by robić coś wspaniałego, to kochać to co robisz. Już to znalazłeś, więc nie odpuszczaj… Nie przestawaj. Miej odwagę podążać za sercem i intuicją, one w jakiś sposób wiedzą kim tak naprawdę chcesz być. Wiadomo… Będziesz miał wzloty i upadki. Większość ludzi się za szybko poddaje. Wiesz jak silna jest dusza człowieka?! Nie ma nic tak silnego! Ciężko jest ją stłamsić… Prawdziwa próba dojrzałości: mentalnej, emocjonalnej i duchowej przychodzi właśnie teraz – kiedy przegrywasz. Działanie wymaga odwagi. Być głodnym czegoś więcej gdy zostałeś pokonany. To wymaga odwagi… By zacząć od nowa. Strach zabije twoje marzenia, zabije nadzieję. Strach cię postarzy, powstrzyma Cię od zrobienia czegoś co jesteś w stanie zrobić, on Cię sparaliżuje! Na końcu Twoich uczuć może nie być absolutnie nic, ale na końcu każdej reguły jest obietnica. Powodem dla którego nie jesteś u swojego celu jest fakt, że zatraciłeś się w emocjach. Nie pozwól im Cię kontrolować. Wiem, jesteśmy emocjonalni, ale powinniśmy dyscyplinować emocje. Jeżeli tego nie zrobisz, wykorzystają Cię. Scena to Twój dom, chcesz tego! I pójdziesz na całość by to osiągnąć! To nie będzie łatwe, nigdy nie jest łatwo gdy chcemy zmian. Gdyby to było takie łatwe, każdy by mógł to robić. Jeśli traktujesz to poważnie to dasz z siebie wszystko. Media? Prasa? Nie dasz się im gnębić, nie dasz się zniszczyć! Wrócisz… Będziesz silniejszy i lepszy. Musisz sobie oświadczyć tylko, że Twoje jest to o co walczysz. Walczysz dla marzeń, walczysz dla spokoju ducha, walczysz dla zdrowia! Musisz wziąć pełną odpowiedzialność za swoje życie. Tylko zaakceptuj swój obecny stan. Ostatni rozdział twojego życia nie został jeszcze napisany. I nie ma znaczenia co się zdarzyło wcześniej, nie ma znaczenia co się zdarzyło, znaczenia ma: co zamierzasz z tym zrobić? W tym roku spraw ,aby cel stał się rzeczywistością. Nie będziesz już tylko o tym mówił. Nie poddawaj się, nie odpuszczaj… Przecież na wszystko jest odpowiedź.

Czułem się zupełnie, jakby z jakiegoś powodu w najmniej spodziewanym momencie obudziły się we mnie od dawna uśpione wspomnienia. Miałem wrażenie, że ktoś złapał mnie za ramiona i mną potrząsa. To by znaczyło, że kiedyś w życiu coś mnie głęboko związało z tą muzyką. Może kiedy rozległ się ten utwór, włączył się we mnie automatycznie jakiś przycisk, te wspomnienia obudziły się i stawiały coraz wyraźniejsze.
A potem? Wspomnienia odeszły niczym piękny sen, który miał mi przypomnieć dzień, gdy stała się częścią mojego życia. Nie wiem co się ze mną działo, ale w końcu mogłem to zrobić. W końcu otworzyłem oczy.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

“Zakochać się można w ciągu sekundy, łatwo i zwyczajnie, 
ale przestać kochać – to ponad ludzkie siły.”
~ A. Marinina

niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział 19

Dobra, łapajcie kolejne wypociny.
Ogólnie to jestem cholernie zła. Mam wrażenie, że te notki są tak beznadziejne, 
że aż czasem zastanawiam się czy to publikować.
Chyba ta presja czasu, aby wyrobić się przed wyjazdem z napisaniem do przodu sprawia, że notki tracą bardzo na jakości, a akurat koniec tej serii chciałam, aby wyszedł rewelacyjnie.
Mam wrażenie że wszystko szybko się dzieje, jest chaotycznie i niedokładnie...
Cóż, jak widać nie zawsze mamy to czego chcemy.
Dzisiaj będzie sporo z perspektywy Miśki, no ale akcja tego wymagała. 
Tak lepiej mi się pisało. Niedługo będzie za to o wiele więcej Michasia.
Do końca pozostały jeszcze ze 2/3 notki + epilog.
Epilog na pewno dodam będąc w Grecji już, ale najpierw muszę zdążyć napisać to wszystko przed wylotem, czyli mam czas do środy w zasadzie xD
Pozdrawiam i zapraszam na koniec do oceny oczywiście!:)

~~~~~

Często powtarzałem i wciąż powtarzam, że nie ma czegoś takiego jak "wieczne szczęście", ale wiem, że są ludzie, którzy myślą inaczej, albo chociaż podobnie. Przeważnie są to ludzie, którzy tego szczęścia w życiu zaznali bardzo mało. Ludzie, którzy mają tak zwanego przysłowiowego pecha. Chcąc za wszelką cenę pecha opuścić i wykopać ze swojego życia usilnie szukają tych niewyobrażalnych pokładów radości i endorfin. Niestety często wybierają nie tę drogę, co trzeba. Sromotne porażki w poszukiwaniach spychają owych nieszczęśników na dno, gdzie czarna dziura pochłania resztki nadziei. Życie przestaje mieć wtedy znaczenie, a upragnione szczęście odchodzi w niepamięć. Mijają dni, miesiące, czasami lata i taki człowiek zupełnie przestaje dostrzegać... A szkoda, bo czasami wystarczy tylko otworzyć oczy. Rozejrzeć się. Poczuć. Przyswoić. Odetchnąć. Zrozumieć. Szczęście to chwila. Każdy drobny moment, w którym się uśmiechasz, w którym czujesz, że coś Ci wyszło, że się udało. Że żyjesz! Wystarczy usłyszeć, że ktoś Tobie bliski głośno się uśmiecha albo nawet piszczy z radości. Czasami jedno słowo świadczy o tym jak bardzo jesteś dla kogoś ważny, np: synku, tato, kochanie, skarbie. W takich chwilach należy pomyśleć o naszym szczęściu. Pomyśleć o tym, że mamy je na wyciągnięcie ręki, bardzo blisko i wcale nie musimy szukać bo ono jest w nas. To my musimy wiedzieć, co sprawia nam radość.
Mimo iż koncert miał się odbyć dopiero wieczorem, od samego rana wszystko działo się jakby na szóstym biegu. Telefonów nie było końca, do tego nie mogłem przestać myśleć o Michelle, która była tak nieobecna wzorkiem i duszą, że aż i mnie bolało serce. Szykowałem się powoli do wyjścia. Q czekał już na mnie na dole przy recepcji, zaś Frank wyjechał po Nat na lotnisko.
- Michelle? - wszedłem niepewnie do sypialni, widząc jak układa rzeczy w walizce - Ej, czemu pakujesz te rzeczy? Przecież wieczorem po koncercie zostajemy tutaj jeszcze.
- O ile wszystko pójdzie zgodnie z planem - spojrzała na mnie pustym wzrokiem, na co przełknąłem ślinę i podszedłem do niej przytulając do siebie mocno.
- Nic się nie wydarzy, proszę... Nie panikuj zawczasu. Nie będę mógł się skupić na scenie, myśląc ciągle jak bardzo to przeżywasz.
- Idź już lepiej bo się spóźnisz - mruknęła, wciskając mi do rąk jedną z moich satynowych masek - Widzimy się wieczorem na miejscu, tak?
- T... Tak - szepnąłem niepewnie - Frank powinien być niedługo z Natalia. Jeśli będziecie potrzebować czegokolwiek jest on do waszej dyspozycji. 
- Nie bój się, poradzimy sobie - stanęła na palcach i cmoknęła mnie krótko - Uciekaj, bo potem Q będzie mi głowę suszył, że znów przeze mnie się spóźniasz.
- Niech sobie gada, jak będę miał ochotę to będę się spóźniać - tym razem to ja ją pocałowałem, jednak o wiele dłużej i głębiej, jakbym chciał wziąć coś na zapas, gdyż znów nie będę jej widział kilka godzin - A gdzie ten Skrzat mój?
- Męczy chyba jeszcze drugie śniadanie - uniosła lekko kąciki ust - Uważaj na siebie.
- Zawsze uważam - ostatni raz ją pocałowałem przelotnie i wyszedłem z sypialni, kierując się jeszcze szybkim krokiem do kuchni - A ty do jutra będziesz to jeść? - zaśmiałem się i zaszedłem ją od tyłu, całując we włoski - Wychodzę już, zostaniesz z mamusią, a Ciocia Nat zaraz powinna być.
- Ale wieczorem się zobaczymy? - spojrzała na mnie z nadzieją w oczkach.
- Oczywiście. Muszę jechać aby dopiąć wszystko na ostatni guzik, ale wieczorem przed koncertem jeszcze się zobaczymy, obiecuję - cmoknąłem ją w policzek i ruszyłem do wyjścia, gdzie rzuciłem jeszcze w progu do córki - Tylko grzeczna bądź!
I już mnie nie było. Zawiązałem w pośpiechu swoją maskę i zbiegłem ze schodów, prawie potykając się o własne nogi. Nie chciałem zawalić niczego w ostatniej chwili, a od koncertu dzieliło nas zaledwie kilka godzin.
- No nareszcie! - krzyknął Quincy, mierząc mnie wzrokiem - Już miałem osobiście się tam po Ciebie udać. 
- Nie narzekaj, chodź jak tak Ci się spieszy - ruszyliśmy do wyjścia, które jak mogłem się domyśleć było już oblegane przez fanów i reporterów.
Gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz w obstawie ochrony rozległ się dziki krzyk. Machałem do swoich fanów, w głębi serca ciesząc się, że ich widzę, że są tutaj ze mną i we mnie wierzą. Droga do limuzyny wydawała się być dziesięć razy dłuższa niż była w rzeczywistości. Gdy w końcu znaleźliśmy się w środku pojazdu odetchnąłem z ulgą, zdejmując z głowy swój kapelusz.
- Gotów na swoją wielką chwilę? - rzucił Q rozkładając się na skórzanej kanapie.
- Wielką chwilę? To tylko koncert. Zrobię to co zawsze i będzie po sprawie. 
- W takim razie rób to co zawsze i tak trzymaj - poklepał mnie po ramieniu, a ja poczułem dziwne wibracje w lewej piersi.
Nic nie odpowiedziałem, starając się uspokoić oddech, który nagle zaczął mi ciążyć. Przymknąłem oczy, aż poczułem jak wszystko wraca do normy. To tylko koncert. Jeden koncert. Robiłem to setki razy, uda się. Musi się udać. Nie ma innej możliwości.


Miałam w zwyczaju zakopywać gdzieś głęboko to, co mnie dręczyło. Nie wiem, czy myślałam, że tego już nie ma? W takim razie dlaczego wciąż nie spałam po nocach?
Od kiedy drzwi za Michaelem się zamknęły, czułam ścisk w żołądku. Czułam jakby jakaś część mnie chciała siłą go zatrzymać w domu i wypominała mi, że będę żałować, że tego nie zrobiłam. Ale co ja tak naprawdę mogłam? Najgorsza jest chyba ta cholerna bezsilność, gdy po prostu wiesz, że coś się wydarzy, a nie możesz tego w żaden sposób zatrzymać. Nie masz szansy nawet spróbować, nie dostajesz jej.
- Mamusiu? - Eva stała w drzwiach do sypialni, gdzie właśnie odkładałam na podłogę spakowaną walizkę - Nie dam rady zjeść całego, nie mogę już.
- Dobrze, chodź tu do mnie - usiadłam na skraju łóżka, klepiąc miejsce obok siebie, gdzie po chwili znalazła się moja mała piękność - Chciałabym Ci opowiedzieć pewną bajkę.
- A o czym?
- Ooo... O gąsieniczkach i o tym, że świat do którego zabierają nas aniołki jest bardzo piękny.
- A co to ma wspólnego z gąsieniczkami? - spytała zaciekawiona, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Raz pewna wróżka poleciała do pięknego ogrodu. Siedziała tak sobie na kamieniu, obserwując wszystkie kwiatki i roślinki w nim żyjące. Nagle zobaczyła rodzinę gąsienic. No więc ta rodzina bardzo martwiła się o jedną z nich. Mówili wróżce, że ostatnio w ogóle przestała jeść, chciałaby tylko cały czas leżeć w jednym miejscu i że nie wiedzą co z nią będzie. Z daleka widać było, że są bardzo smutne. W końcu pokazały wróżce miejsce gdzie przyczepiony do gałązki był nieruchomy, zszarzały i wysuszony kokon. "Ona umarła. Tylko tyle z niej zostało", mówiły i płakały. Wróżka jednak wiedziała, że to nie była prawda. Bo tak to w życiu zawsze jest i będzie. Każda gąsienica, gdy przyjdzie na nią czas zatrzymuje się i zamiera całkowicie. Dla wszystkich pozostałych ona wydaje się umierać, ale tak na prawdę to ona właśnie wtedy się rodzi. W tym czasie w jej środku zachodzi wspaniała przemiana i tworzy się nowe życie. To jest moment, w którym powolna i żarłoczna larwa zmienia się w pięknego i wolnego motyla. I gdy jest on już w pełni utworzony wychodzi wreszcie na wolność i ulatuje. Pozostaje tylko przyczepiony gdzieś do liścia wysuszony, pusty kokon. A on dołącza wtedy do innych motyli, które urodziły się wcześniej – jego rodziców i dziadków. Oni tam na niego czekali i cieszą się, że wreszcie mogą się spotkać. Wszystkie gąsienice to czeka i nie jest to dla nich koniec, ale raczej… wyzwolenie. Gdy tłumaczyła to smutnym gąsienicom to nie od razu się z tym pogodziły. Bo nawet jeżeli wiemy, że śmierć gąsienicy i narodziny motyla to część naszego życia, to smutno nam, że naszych najbliższych przez jakiś czas przy nas nie będzie. Pocieszyły się dopiero gdy zrozumiały, że wszystkie je to czeka i że wszystkie się w końcu razem spotkają. I to tutaj, w tym pięknym ogrodzie.
- Czyli... Czyli nawet jeśli aniołki Cię zabiorą to się kiedyś zobaczymy? Tak jak gąsieniczki w ogrodzie pośród motylków?
- Właśnie tak - pogłaskałam ją po policzku - Obiecujesz, że zawsze będziesz dla mnie taka dzielna? I dla tatusia?
- Obiecuję - uśmiechnęła się, po czym przytuliła do mnie mocno.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Nie musiałam się długo domyślać, kogo już tutaj przywiało. Eva zerwała się z miejsca krzycząc donośne: 'Ciocia!', ja zaś ruszyłam za nią wolnym krokiem, ciesząc się w duchu, że w końcu moja przyjaciółka tutaj dotarła.
- Jestem! - usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi i ten tak dobrze mi znany głos - Moja mała księżniczka się za ciocią stęskniła? Zobacz co Ci przywiozłam - stanęłam na korytarzu oparta o ścianę, przyglądając się jak Nat grzebie coś w torbie, po czym daje mojej córce.
- Dziękuję! - rzuciła się kobiecie na szyję, po czym odwróciła w moją stronę machając pluszowym króliczkiem - Zobacz mamusiu - podbiegła do mnie uśmiechając się szeroko - Mogę iść się pobawić?
- Jasne, zmykaj. Tylko pamiętaj, że za dwie godziny powoli szykujemy się do wyjścia.
- Dobrze - rzuciła przelotnie i już jej nie było.
- Jedna zabawka, a zbywa dziecko na ile czasu - zaśmiała się Nat podchodząc do mnie i mocno przytulając - Jak się czujesz?
- Źle? Fatalnie? Sama nie wiem aż jak to opisać.
- Ej, zobaczysz że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- Łatwo się mówi - mruknęłam wchodząc do kuchni - Chcesz coś do picia?
- Kawę - odparła rozglądając wokół - Kurde, niezły ten apartament.
- Tak, Mike go uwielbia. Zawsze go wynajmuje gdy jest w NY.
- O której mamy być na miejscu?
- Frank będzie po nas przed piątą. Chcę jeszcze zobaczyć się z Michaelem przed koncertem.
- Masz się w co ubrać?
- To znaczy? - spojrzałam na nią niepewnie - No... Normalnie...
- Ej, idziesz jako żona Króla Popu na jego wielkie wydarzenie. Nie chcesz chyba pójść w spodniach i wyciągniętej bluzce?
- Nie zabrałam ze sobą nic w ten...
- Dlatego masz mnie! - przerwała mi zrywając się z miejsca i wyjmując coś ze swojej torby - Tak myślałam, że nie zabrałaś nic odpowiedniego więc wzięłam ją ze sobą. Kupiłam ostatnio na spotkanie biznesowe, ale okazało się w domu, że jest na mnie przyciasna. Ostatnio sporo schudłaś, myślę, że na Ciebie będzie idealna - odparła podając mi złożoną sukienkę - No idź się przebrać!
Nie miałam innego wyjścia jak się zgodzić. Swoją drogą Nat miała rację, chociażbym nie wiem jak uważała, te hieny z prasy będą wszędzie, a teraz nosiłam jego nazwisko.
- Więc jak? - wyszłam do niej przebrana, obracając się wokół własnej osi - Nie odsłania zbyt wiele?
- Założysz żakiet na ramiona i będzie idealnie! - klasnęła w dłonie uśmiechając się szeroko - Mike jak Cię zobaczy, to nie będzie się na śpiewaniu mógł skupić.
- Proszę, nie mówmy o koncercie - opadłam na kanapę - Nie chcę... Nie mogę... - oczy zaszły mi momentalnie łzami.
Nie minęła chwila, jak poczułam jak Nat siada obok mnie i mocno przytula. Oparłam się o nią przymykając oczy. Tak strasznie się bałam. Co jeśli mi się nie uda? Co jeśli nie zdążę mu pomóc? A co jeśli się uda... Co mnie czeka po drugiej stronie? Wzorem Alberta Einsteina nie potrafię wyobrazić sobie boga, który nagradza i karze istoty przez siebie stworzone, lub boga obdarzonego wolną wolą na podobieństwo nas samych. Nie mogę również ani też nie chcę sobie wyobrazić, że człowiek trwa dalej po fizycznej śmierci. Nadzieje tą pozostawiam ludziom słabego ducha, którzy żywią ją ze strachu lub niedorzecznego egoizmu.



Ci, którzy pragną usunąć strach przed śmier­cią drogą sztucznych ro­zumo­wań, mylą się głębo­ko, gdyż jest ab­so­lutną niemożli­wością wyeli­mino­wanie or­ga­niczne­go lęku przez ab­strak­cyjne kon­struk­cje. Jest ab­so­lut­nie niemożli­we, by ten, kto se­rio roz­waża prob­lem śmier­ci, nie czuł przed nią lęku. Na­wet tych, co wierzą w nieśmier­telność, pro­wadzi ku te­mu przeświad­cze­niu również lęk przed śmier­cią. Jest w tej wie­rze bo­les­ny wy­siłek człowieka, aby oca­lić – na­wet bez ab­so­lut­nej pew­ności – świat war­tości, w którym żył i do które­go wniósł swą ce­giełkę, aby wyp­rzeć ni­cość z doczes­ności i uwie­cznić to, co uni­wer­salne.
Przemierzałyśmy we trójkę jeden z korytarzy, idąc w ślad za Frankiem. Czułam jak trzęsą mi się ręce, a serce bije nierównomiernie. Ludzie których mijaliśmy dziwnie spoglądali, zapewne znając mnie, ale widząc na oczy pierwszy raz w życiu. Czyż to nie śmieszne? Ktoś wie kim jesteś, a nigdy nie miał okazji spojrzeć Ci w oczy.
- Mike jest tutaj, w garderobie. Za piętnaście minut wchodzi, więc nie zajmijcie mu za dużo czasu, hm? - Frank spojrzał po nas.
- O nic się nie bój - rzuciłam, po czym weszłyśmy przez wskazane drzwi.
Gdy odwrócił się na obrotowym fotelu w naszą stronę, mimowolnie się uśmiechnęłam. Wyglądał cudownie. Jego oczy błyszczały niczym dwa brylanty, a energia  była wyczuwalna na kilometr.
- No w końcu - odparł, gdy Eva rzuciła się mu w ramiona uwieszając na szyi - Tęskniłaś Skrzacie?
- Bardzo - mruknęła całując go w policzek - A długo będziesz tam musiał śpiewać?
- Nawet nie zauważysz kiedy skończę, hm? - uśmiechnął się, po czym spojrzał na mnie - Eva, kochanie pójdziesz z ciocią Nat na chwilę? Frank pokaże wam inne miejsca. Chciałbym zostać na chwilę z mamusią.
- Dobrze - pokiwała entuzjastycznie głową, po czym wyleciała do stojącej w wejściu Natali.
Przyjaciółka posłała mi porozumiewawcze spojrzenie i zniknęła z moją córką za ścianą. Spojrzałam w końcu w stronę ukochanego, który nie wiem nawet kiedy się przemieścił, ale był tuż przede mną.
- Pięknie wyglądasz - mruknął przytulając mnie do siebie.
- Powiedziałabym to samo, ale dzisiaj to chyba ty masz więcej makijażu ode mnie - zaśmialiśmy się - Mike... Ja...
- Cii... Wiem - przyłożył mi palec do ust - Wynagrodzę Ci te wszystkie nerwy, każdą wylaną łzę, obiecuję.
- Nie chcę abyś mi cokolwiek wynagradzał. Po prostu zejdź z tej sceny o własnych siłach, tylko o to Cię proszę.
- Kocham Cię - szepnął, po czym pocałował mnie.
Pogłębiłam pocałunek, czując jak trzęsą mi się nogi. A jeśli to ostatni raz, gdy jest mi dane dotykać jego warg? Te wszystkie złe emocje nie pozwalały mi racjonalnie myśleć. Miałam wrażenie, jakbym się z nim żegnała. Wplotłam palce w jego włosy, przywierając do niego jeszcze mocniej. Wszystko we mnie zdawało się krzyczeć, płakać i popadać w histerię. Tak bardzo pragnęłam zatrzymać go tutaj przy sobie.
- Michelle... - szepnął, gdy w końcu pozwoliłam mu się odsunąć - Ej, płaczesz? - dopiero zdałam sobie sprawę, że moje oczy są mokre. Chciałam się odwrócić, ale mi to uniemożliwił - Proszę, przestań...
- Obiecaj mi, że tutaj wrócisz. Obiecaj mi, że zejdziesz z tej cholernej sceny i zajmiesz się mną i Evą. Obiecaj mi, że Twoje serce wytrzyma, a po koncercie znajdzie się jakiś dawca i będziesz przy nas. Obiecaj mi, proszę.
- Obiecuję - szepnął, po czym delikatnie musnął moje wargi - Obiecuję...
- Mike! Za pięć minut wchodzisz! Pospiesz się klocku! - warknął Q przez drzwi, po czym zniknął równie szybko jak się pojawił.
- Muszę...
- Wiem, idź - otarłam łzy i zdobyłam się na fałszywy, wymuszony uśmiech - Nie zatrzymuję cię już.
- Michelle...
- Powiedziałam idź - popchnęłam go w stronę drzwi - Twoi fani już na Ciebie czekają. Nie zawiedź ich.
- Kocham Cię - mruknął ostatni raz całując mnie w policzek i zniknął za drzwiami.
Zostałam sama w garderobie, słysząc jedynie głuchy krzyk ludzi przenikający przez ściany budynku. A więc poszedł... Nie ma go. Zostałam tylko ja z jego obietnicą. Obietnicą, która mogła się nie wypełnić. W takich momentach umysł nawala i przestaje myśleć. Zamiast tego zaczyna czuć. Uparty, gnębiący potwór zżera powoli naszą pewność siebie, nawet poczucie obowiązku, aż nie zostaje nam nic poza paniką, przy której już nie sposób się skupić na utrzymujących nas w ruchu drobiazgach. Czujemy już tylko smak kredy i popiołu, a oczy widzą jedynie szarość z rzadka urozmaicaną dźgnięciami owej paniki.
Gdy w końcu uspokoiłam cisnące mi się do oczy łzy wyszłam z pomieszczenia, kierując się za dźwiękiem muzyki i głosem, jego głosem. 'A więc już zaczął', pomyślałam. W końcu dotarłam zza kulisy. Byli tam wszyscy: Frank, Quincy, Natalia, Eva oraz cała masa innych ludzi. Podeszłam do przyjaciółki, która na mój widok uniosła lekko kąciki ust. Moja córka była tak zapatrzona w jeden punkt, że chyba nawet mnie nie zauważyła. Spojrzałam w tym samym kierunku i wtedy ujrzałam go. Zza odsłoniętej lekko bocznej kurtyny widać było większość sceny. Biegał, skakał, tańczył, śpiewał i latał po scenie, jak gdyby nigdy żadna choroba go nie dotknęła. Uśmiechnęłam się na ten widok, na widok jego radości i energii. Gdy zdałam sobie sprawę jak to wszystko łudząco przypomina mój sen w samolocie, uśmiech szybko zszedł mi z twarzy. Spojrzałam na Franka i Q, ale oni również byli zajęci przyglądaniem się Michaelowi, oraz wydawaniu poleceń innym ludziom, zapewne tancerzom, którzy mieli wejść na scenę w odpowiednim momencie.
Mijała kolejna piosenka. Myśl, że jest już bliżej jak dalej końca tej męczarni jako jedyna mnie pocieszała. Poczułam nagle wibracje w kieszeni marynarki. Wyjęłam komórkę, spoglądając zdziwiona na wyświetlacz.
- Tak Doktorze? - mruknęłam odchodząc gdzieś na ubocze, aby usłyszeć cokolwiek w słuchawce przy takiej głośności muzyki - Słucham?
- Mamy serce dla Michaela - rzucił nagle, a ja myślałam, że zemdleję - Jest dawca, Michelle...
- Nie wierzę... - oparłam się o ścianę, czując jak moje ciało się trzęsie - Nie mogę uwierzyć...
- Tylko jest jednej problem.
- Słucham? - odparłam niepewnie.
- Pacjent przeszedł dopiero operację. Serce muszą zabezpieczyć i wysłać helikopterem. Nie będzie wcześniej niż za 13 godzin...
- Ile?! - niemal krzyknęłam - Ale przecież... A co jeśli koncert...?
- Musi wytrzymać ten koncert. Jeśli wszystko będzie w porządku, z samego rana wracajcie do LA.
- A jeśli coś się stanie?
- Michelle, serca nie można teleportować. Dawca jest z niemal drugiego końca świata, to i tak cud, że przy takiej kolejce się udało.
- Doktorze, ja... - urwałam, słysząc jak radosny krzyk fanów zmienia się głos rozpaczy.
Telefon momentalnie wypadł mi rąk, a oczy zaszły niekontrolowanymi łzami. Słyszałam to już, słyszałam ten dźwięk w moim śnie. Poczułam momentalnie potworny ból, jakby coś we mnie pękało. Wszystkie kręgi, stawy dłoni, kolana, biodra. Miałam wrażenie, że  zamieniam się w kupkę kości na podłodze i nikt oprócz mnie o tym nie wie. Ileż cierpienia jeszcze będę musiała znieść? Ileż razy może się złamać jedno serce?

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

“Trzeba się wypłakać, od tego mamy noce, 
by być słabym i tworzyć, bądź płakać. 
Dostaliśmy w posiadanie noc, by być ludźmi, 
którymi nie jesteśmy za dnia.”

~ Piotr Tokarz