wtorek, 26 lipca 2016

Rozdział 20

Nie pytajcie: jest po trzeciej rano, szykuję się bo niedługo znajome do mnie wpadają i jedziemy do Wrocka na pociąg do Warszawy. A już jutro lecimy do Grecji <3
Co do notki...
O bosz, ludzie jak ja kurna ryczałam xD
Jak ja ryczałam gdy to pisałam to tylko ja to wiem!
Aż mi głupio za samą siebie było. Musiałam przerywać aż pisanie, bo nic nie widziałam xD
Z dobrych wiadomości to mam taką:
Będzie jeszcze jeden rozdział + potem krótki epilog i
UWAGA: Mam je napisane!
Więc wszystko, włącznie z podsumowaniem będę mieć gotowe do publiakcji.
Nie wiem w jaki dzień się pojawi dokładnie kolejna - nie wiem jak z netem tam będzie,
ale myślę, że będzie niedługo <3
Na bloggera będę wpadać tylko opublikować to co jest napisane.
Dlatego tak czy siak żegnam się zwami już.
Na wasze blogi wpadnę dopiero po powrocie, ale na bank wrócę!
Wrócę w listopadzie i do końca roku po nadrabiam wszystko i skomentuję,
obiecuję!
No nic. Trzymajcie się i do następnej notki!<3

~~~~~

Śmierć jest podobna do złodzieja torebek, kurewsko podobna. Okrada Cię ze wszystkiego, by potem z łaski oddać co nieco, budząc w tobie jednocześnie zdumienie i nadzieję. Bawi się Twoimi uczuciami, Twoimi łzami, kaleczy serce. Moje serce zdawało się teraz krwawić w każdym tego słowa znaczeniu. Oczy miałam tak zalane łzami, że nie widziałam nawet zbyt wiele. Chciałam podbiec do niego, ale Frank złapał mnie w pasie w ostatniej chwili, odciągając w głąb korytarza. Krzyczałam, prosiłam, aby mnie puścił, dławiąc się jednocześnie swoimi łzami. Przyciągnął mnie do siebie mocniej, czując, że się mu wyrywam. Mówił do mnie, jednak nie mam pojęcia o czym. Nie rozumiałam ani słowa. W końcu nie mogąc już złapać oddechu poczułam jak i ja tracę panowanie nad ciałem. Prąd przeszył moją głowę, a nogi ugięły się pode mną momentalnie. Opadliśmy z Frankiem na ziemię. Przerażony puścił mnie, chcąc chyba pójść po pomoc, jednak ja korzystając z sytuacji chwyciłam leżący na ziemi telefon i wyrwałam mu się, biegnąc w tylko jednym, oczywistym kierunku. 
Najpierw zobaczyłam Evę. Stała w objęciach Nat cała przerażona. Wtedy spojrzałam na scenę i zobaczyłam go. Widziałam Q i innych ludzi, którzy próbowali go podnieść ze sceny. Głos przerażonych fanów wydawał się być najsmutniejszą melodią świata. Już miałam ruszyć w jego kierunku, gdy znów poczułam jak łapie mnie od tyłu.
- Nigdzie nie pójdziesz - warknął Frank odciągając mnie - Michelle nie możesz tam iść.
- Puść mnie - syknęłam widząc, jak znoszą mojego ukochanego ze sceny - Muszę iść, muszę... Proszę... - szepnęłam, czując jak grunt znów osuwa mi się pod nogami.
Mimo iż ten scenariusz śnił mi się po nocach, wiedziałam, że może do tego w końcu dojść, jakaś część mnie miała nadzieję, że ten dzień skończy się inaczej. 
Frank złapał mnie ratując przed upadkiem.
- Muszę... Muszę go zobaczyć... 
- Zabierzemy go do szpitala, nic nie zdziałasz.
- Musicie go zabrać do LA, mają dawcę - wyrwałam, na co Frank spojrzał mnie jak na wariatkę.
- Ale... Że jak..?
- Rozmawiałam przed chwilą z lekarzem. Po prostu to wiem. Musimy go zabrać do LA.
- Tak czy siak zostajesz - warknął wymijając mnie, na co zatarasowałam mu drogę - Co znowu?
- Lecę z wami.
- Nie ma opcji, a co z Evą?
- Zostanie z Natalia. Frank, proszę... Muszę lecieć. Po prostu mi zaufaj. Musicie mnie wziąć ze sobą. Nie mogę tutaj zostać, po prostu nie mogę - znów zalałam się łzami - Proszę... 
- Michelle nie mogę Cię zabrać - spojrzał na mnie z litością.
Nie mogą mnie zostawić. Wtedy nie będzie dla niego ratunku. Serce dawcy nie zdąży dolecieć. Muszę to być ja, musi się udać. Muszą mnie wziąć do tego zasranego helikoptera, po prosu muszą.
- Frank... - spojrzałam na niego przez łzy i postanowiłam skorzystać z ostatniej broni - A jeśli... Jeśli się nie uda? Nie zdążę sama dolecieć do LA. To mój mąż... Ja... Ja chcę mieć szansę się z nim pożegnać. Odbierzesz mi to? - na te słowa stanął jak wryty, nie mając pojęcia co odpowiedzieć.
Użyłam ostatniej deski ratunku. Jeśli teraz nie wzbudziłam w nim litości, nie wiem co muszę zrobić, aby się udało.
- Masz dziesięć minut.
- Dziękuję - rzuciłam mu się niemal na szyję, czując powracającą w sercu nadzieję.
Gdy tylko się od niego oderwałam podbiegłam do mojej córki, która w ciągu sekundy znalazła się w moich ramionach. Zaczęła cicho szlochać w moje ramię, a ja dopiero zdałam sobie sprawę, że to ostatni raz, gdy jest mi dane trzymać ją w ramionach.
- Kochanie, nie płacz... Obiecałaś mi być silna, pamiętasz?
- Ale tatusiowi coś się stało, a potem Ty upadłaś... Myślałam... Myślałam że was już nie ma. Nie chcę zostać sama. Boję się bardzo mamusiu - szepnęła szczelnie do mnie przywierając, na co ucałowałam ją we włoski, powstrzymując własne łzy.
- Nie stracisz. Tatuś jest silny, da sobie radę.
- Skąd wiesz?
- Aniołki mi powiedziały - spojrzała na mnie zapłakanymi oczkami.
- Widziałaś aniołki?
- T...Tak... - szepnęłam nie spuszczając z niej wzroku - Aniołki mówiły, że muszę iść już z nimi. Zobaczysz, że razem z aniołkami pomożemy tatusiowi.
- Nie odchodź - znów uwiesiła mi się na szyi - Nie jeszcze... Nie teraz... Proszę... Powiedz im coś...
- Muszę pomóc aniołkom, bo same nie dadzą rady pomóc tatusiowi - szepnęłam, całując ją w policzek - Pamiętasz gąsieniczki? 
- Tak - mruknęła pociągając noskiem i spoglądając mi w końcu w oczy - Ale będziesz przy mnie zawsze tak jak obiecałaś, prawda? W moim serduszku?
- Zawsze tutaj będę - położyłam jej rękę na piersi - Tak jak babcia i dziadziuś. Wszystkich, których kochamy mamy w naszych serduszkach. Twoi dziadkowie cały czas byli i są ze mną. Ja również będę i nigdy, przenigdy Cię nie opuszczę. 
- Kocham Cię bardzo - mruknęła wtulając się we mnie.
W końcu jej oddech się uspokoił, a malutkie serduszko zaczynało bić naturalnym rytmem. 
Niejeden rodzić by uznał mnie za nienormalną, że żegnam się z własnym dzieckiem. Że każę mu wiedzieć i przygotowywać się na świadomość, że odchodzę. Ja jednak zawsze byłam zwolenniczką prawdy, jaka by ona nie była. Nie można dzieci okłamywać. Nagłe odejście by ją zabolało, nie wiedziałaby co się dzieje, gdzie jestem, z kim ani co mnie czeka. Teraz mam pewność, że sobie poradzi. Jest spokojna bo wie, że zawsze jej matka będzie ją chronić. Jak mogłabym zostawić moje jedyne dziecko bez pożegnania? Jedyną osobę, dla której kiedyś chciałam żyć?
Pożegnanie jednak nie jest najgorsze. Najgorsza jest chwila, gdy uświadamiasz sobie, że już nigdy tej osoby nie zobaczysz, a dla mnie myśl, że to ostatni raz gdy dotykam, całuję, przytulam moją małą córeczkę była niewyobrażalnym ciosem. Wiem jednak, że i tak nie uniknęłabym tego pożegnania. A teraz będę mogła odejść spokojnie, będę mogła odejść z myślą, że moja córka dorasta przy najwspanialszym mężczyźnie na świecie: swoim ojcu.


Jak niewiele wys­tar­czy, by zacho­rować na miłość - je­den po­całunek, kil­ka rozmów o niczym, parę przy­tuleń na po­wita­nie i pożeg­na­nie, obec­ność i nieobec­ność. Nic wiel­kiego. I nag­le nie ma na to rady. Nasza historia zaczęła jak się historia dwoje zwykłych ludzi. W miłości nie ma znaczenia, czy jesteś Michaelem Jacksonem, Królową Elżbietą czy pijakiem spod sklepu. Dopada ona każdego, tak jak dopadła i nas. Ten dzień w lesie, ten bal kiedy odbyłam przemowę. Wchodząc wtedy na tamten stół nie miałam pojęcia, że zaczynam właśnie coś pięknego. Najcudowniejszą historię w moim życiu, początkuję coś, co zmieni bieg wydarzeń, odmieni los dwoje ludzi z pozoru z innych światów. 
Siedziałam w helikopterze cały czas przy nim. Leżał wciąż nieprzytomny, podłączony masą kabli do różnych urządzeń. Oddychał, lecz jego serce słabło. Leciał z nami lekarz z NY, który cały czas czuwał nad moim mężem, a raczej jego sercem, aby nie przestało bić. Nie może, jeszcze nie teraz. Niedługo lądujemy, musi wytrzymać.
- Dobrze się Pani czuje? - lekarz wyrwał mnie z rozmyśleń, zmieniając jednocześnie kroplówkę - Słabo Pani wygląda.
- To przez... Po prostu się martwię - odparłam zatrzymując wzrok na twarzy mojego ukochanego - Zdążymy dolecieć, prawda?
- Miejmy taką nadzieję. Jego serce bije, ale jest sztucznie podtrzymywane. Nie mamy na nic gwarancji.
- Mógłby... Mógłby Pan zostawić nas chwilę samych?
- Oczywiście. Będę tuż za drzwiami. Proszę od razu wołać, gdyby coś się działo.
- Dziękuję - posłałam mu słaby uśmiech, po czym mężczyzna wyszedł.
Przysunęłam się maksymalnie do męża, łapiąc go delikatnie za dłoń. Łzy cisnęły mi się do oczu na ten widok, widok którego tak bardzo się bałam. Wszystkie moje koszmary stały się teraz prawdą, wszelkie złe przeczucia urzeczywistniły się.
- I co z Twoją obietnicą, co? - szepnęłam, delikatnie odgarniając mu loki z czoła - Obiecałeś, że wszystko się uda. Obiecałeś mi że zejdziesz z tej sceny o własnych siłach. Nie dotrzymałeś tej obietnicy, Mike - wytarłam dłonią łzy z policzków, nie spuszczając jednak wzroku z jego twarzy - Nie masz pojęcia jak wiele chciałabym Ci jeszcze móc powiedzieć. Teraz, gdy jest to już niemożliwe, nagle uzbierało się tyle słów, które chciałabym Ci powiedzieć. Podziękować, przeprosić, pocieszyć... Wiem, że nie słyszysz mnie, gdy obudzisz się nie będziesz pamiętał nic z moich słów, jednak świadomość, że mówię to do Ciebie, chociaż w minimalny sposób przyniesie mi spokój. Mike, przepraszam Cię za te wszystkie krzywdy, jakie Ci wyrządziłam. Za moje odejście, odebranie Evy, te wszystkie kłamstwa i celowo zadawany ból, kiedy ty w tym samym czasie robiłeś wszystko, aby uratować naszą miłość. Nie znam człowieka, który by tyle wybaczył co ty mi wybaczyłeś. Nie znam nikogo o lepszym i szlachetniejszym sercu. Nie znam lepszego ojca, ani męża. Twoje serce... Świat się pomylił, Mike. To nie Ciebie miał zabrać, nie może zabrać kogoś takiego jak Ty. Ja naprawię ten błąd. Nie pozwolę Ci odejść. Musisz zostać dla naszej córki. Niedawno Cię odzyskała, nie może ponownie stracić - przejechałam dłonią po jego policzku, przejeżdżając kciukiem po dolnej wardze - Dziękuję Ci za wszystko. Za pokazanie czym jest prawdziwa miłość. Za każdy uśmiech, każdą chwilę jaką dla mnie poświęciłeś, każdą myśl skierowaną w moim kierunku. Mimo iż mówiłam to setki razy to teraz boję się, że powtarzałam to i tak zbyt rzadko. Kocham Cię. Kochałam i nigdy nie przestałam, nawet gdy przez sześć lat byliśmy rozdzieleni oceanem. Nie liczę, że pogodzisz się z decyzją jaką podjęłam, ale proszę tylko, nie nienawidź mnie za to - szepnęłam, pochylając się nad nim i składając delikatny pocałunek na jego nieruchomych wargach.
Łzy płynęły mi strumieniem po policzkach, zaś dłonie trzęsły się niekontrolowanie. Zbyt wiele razy przychodziło mi się żegnać z ludźmi, których kochałam. Nie jest to coś, czego można się wyuczyć, przyzwyczaić, pogodzić.  
- Za chwilę lądujemy, musi Pani iść zająć miejsce w kabinie i zapiąć pasy - rzucił lekarz wchodząc do pomieszczenia - Nie chciałem przerywać, ale...
- Oczywiście, rozumiem - uniosłam delikatnie kąciki ust, wycierając jednocześnie łzy z twarzy - W zasadzie chyba powiedziałam wszystko co chciałam powiedzieć, dziękuję - szepnęłam wychodząc z kabiny.


Świat stworzył mężczyznę i kobietę, męża i żonę, ojca i matkę, żeby się dopełniali, żeby jeden drugiemu dawał to, czego ten drugi nie ma - i na tym właśnie polega małżeństwo. Mimo iż nie byłam jego żoną tak długo, ile bym chciała, to ślub ten był jedną z najcudowniejszych rzeczy, jakie mi się w życiu przydarzyły. Po prostu miałam rodzinę. Wspaniałą córkę i kochającego męża. Czyż nie jest to najpiękniejsza definicja szczęścia?
Wejście do szpitala było obstawione przez masę ochroniarzy. Oczywiście brukowce już wiedziały co się dzieje, a co za tym idzie zmartwieni fani. Nie mam pojęcia skąd tak szybko dostali informację, że jest przewożony od razu do LA. Zabrano Michaela na piętro, gdzie mieścił się oddział dla osób chorych na serce. Niewiele myśląc ruszyłam jeszcze wyżej, biegnąc do tak dobrze znanego mi gabinetu Doktora Stewarta. Gdy już miałam naciskać klamkę, poczułam wibracje w kieszeni.
- Cholera - warknęłam wyjmując urządzenie - Halo?
- Nie pożegnasz się nawet? - stanęłam jak wryta na ten głos - Oglądałem właśnie telewizję. Czy on...
- Właśnie weszliśmy do szpitala, nie mamy zbyt wiele czasu - szepnęłam łamiącym się głosem - Davidzie, czy...
- Nie martw się, dam mu ten list, tak jak obiecałem.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko...
- Dzwonię bo... Chcę się pożegnać. Nie otwierałem listu, jednak nie jestem głupi by nie wiedzieć o co chodzi. Bałem się, że nie zdążę.
- Nie zniosę kolejnego pożegnania dzisiaj - mruknęłam, czując jak znów oczy zalewają mi się łzami - Nie zniosę...
- Po prostu chciałem byś wiedziała, że za wszystko Cię przepraszam. Mimo tego co Ci zrobiłem, kochałem Cię. Na swój pojebany sposób wciąż kocham. Nigdy nie przestajemy kochać ludzi, którzy wnieśli tak wiele do naszego życia. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak Ty Michelle.
- Ja również bardzo Cię kocham - szepnęłam - Bez względu na wszystko nigdy nie zawiodłeś mnie jako przyjaciel. Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać.
- Oczywiście - byłam pewna, że się uśmiecha - Nie zabieram Ci już czasu, który jest teraz dla was najważniejszy. Chciałem tylko ostatni raz Cię usłyszeć.
- Żegnaj...
- Do zobaczenia, gdziekolwiek to nie będzie - odparł, po czym usłyszałam długi, ciągły dźwięk w słuchawce.
Spojrzałam ostatni raz na ekran urządzenia. Z iloma ludźmi przyjdzie mi się dzisiaj znów żegnać? Otrząsnęłam się w końcu i wpadłam do gabinetu niczym huragan. Zobaczyłam go siedzącego pod ścianą. Patrzył przed siebie w jeden punkt, niczym duch nie okazując żadnych oznak. Podeszłam do niego bliżej, zajmując miejsce tuż obok. Spojrzał na mnie ukradkiem, po czym znów skupił się na pustej ścianie przed sobą.
- Serce nie zdąży dotrzeć, prawda? - pokręcił przecząco głową, nawet na mnie nie patrząc - Wie Pan...
- Nie mogę Michelle... Nie mogę - ukrył twarz w dłoniach - To wbrew wszystkiemu. I nie, nie boję się o karierę, boję się tego, że potem ja nie będę mógł z tym żyć.
- Mój czas i tak dobiega końca. Możemy zrobić użytek z mojego serca, lub pozwolić mu zgnić w ziemi, a tym samym uśmiercić i mojego męża.
- To jest morderstwo Michelle!
- To jest ratowanie życia - odparłam poważnie - Uratuje Pan nie tylko Michaela, ale również moja córkę. Ona ma tylko jego. Nie na nikogo poza nami. Z moim odejściem poradzi sobie tylko jeśli będzie miała przy sobie ojca. Ona jest taka malutka... - uparłam się o mężczyznę zaciskając oczy, aby znów się nie rozpłakać - Każdy ma swoje Westerplatte. Coś takiego, czego musi bronić i za nic nie oddać, ani nie pozwolić temu odejść. Nigdy.
- Wiesz, że on się domyśli, prawda?
- Sama mu to powiem. W zasadzie już to zrobiłam, w liście. 
- To złamie mu serce...
- Najpierw musi to serce mieć, jeśli ma się ono złamać - spojrzałam na lekarza, a nasze spojrzenia się spotkały - Mike zrozumie. Zrozumie czemu to zrobiłam.
- On mi tego nie wybaczy - wstał na równe nogi.
- Wybaczy Panu. Mnie wybaczał niewybaczalne, zaś Pan ratuje naszą rodzinę. Proszę... - szepnęłam również wstając - On umiera... Nie mamy czasu... - urwałam, czując jak dziwny prąd przeszywa mi głowę.
Krzyknęłam, opierając się o ścianę i zsuwając na podłogę. Doktor Stewart momentalnie się przy mnie znalazł, wołając jednocześnie pielęgniarki i pomoc. Nie wiem, czy to przypadek, przeznaczenie, czy po protu moje serce, mój mózg wiedział kiedy się poddać.
Roz­sta­nie bo­li tak bar­dzo dla­tego, że nasze dusze sta­nowią jed­no. Może zaw­sze tak było i może na zaw­sze tak po­zos­ta­nie. Może przed tym wciele­niem żyliśmy po ty­siąc ra­zy i w każdym życiu siebie od­najdo­waliśmy. I może za każdym ra­zem z te­go sa­mego po­wodu nas roz­dziela­no. Co oz­naczałoby, że dzi­siej­sze pożeg­na­nie równa się pożeg­na­niu sprzed dziesięciu ty­sięcy lat i sta­nowi pre­ludium przyszłego pożegnania. Z tą myślą, tą nadzieją po prostu zasnęłam.


- Nie spodziewałem się, że Ciebie tutaj zastanę – odwróciła się gwałtownie na mój głos. Nie odpowiedziała nic, tylko uniosła lekko kąciki ust – Michelle, prawda ? – zrobiłem krok w jej stronę.
- Widzę pamięć Cię jeszcze nie zawodzi – oczywiście nie mogła być miłą, grzeczną dziewczynką. 
- Miło Cię znów widzieć, czy…
- Mogę mieć do Ciebie pytanie ? – przerwała mi.
- Oczywiście – podszedłem bliżej i oparłem się o barierkę obok niej.
- Dlaczego chcesz to zrobić ?
- Co masz na myśli ? – zmarszczyłem brwi i uśmiech zniknął z mojej twarzy. Domyślałem się już o co zapyta.
- Tak długo na to wszystko pracowałeś, tyle poświęciłeś aby być tutaj gdzie jesteś. I teraz co ? Chcesz to zaprzepaścić ?
- Nie rozumiesz. Nikt nie zrozumie… - utkwiłem wzrok podłodze.
- Plotki są tworzone przez chorych z zawiści. Rozprzestrzeniane przez głupców i przyjmowane za fakt przez idiotów. Jeśli teraz zrezygnujesz to dasz im satysfakcję i przegrasz. To tak jakbyś powiedział: ‘’ Tak macie rację, mówicie prawdę’’. – spojrzałem na nią zdziwiony  – Możesz jeszcze się wycofać i dokończyć to co zacząłeś.
Rozmowę przerwała nam Brooke, która wparowała na balkon niczym huragan. Dosłownie rzuciła mi się na szyję, co chyba wystraszyło Michelle, gdyż już po chwili jej nie było. Chciałem ją jakoś zatrzymać i dokończyć tę rozmowę, jednak zabrakło mi chyba odwagi.
Po pogawędce z starą przyjaciółką szukałem jej, jednak na całej sali nie było po niej śladu. 'Może już poszła', pomyślałem. Nagle złapał mnie Frank, który mimo iż był wściekły za moją decyzję nie mógł nie przyjść tutaj, dla mnie.
- Witam was wszystkich serdecznie – usłyszałem ten głos. Automatycznie się odwróciłem. Stała na jedym ze stolików z mikrofonem w ręce. 'Co ona do cholery wyprawia?'. Wszyscy na nią patrzyli z wyczekiwaniem – Chciałam was na wstępie serdecznie powitać na tej pięknej uroczystości, jednak sam cel spotkania powinien nie mieć miejsca – nagle spojrzała w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, a moje serce zabiło ze zdwojoną siłą – Twój czas jest limitowany, nie możesz go zmarnować żyjąc czyimś życiem. Wpadasz w pułapke dogmatów i żyjesz opinią innych ludzi. Nie pozwól by hałas cudzych opinii zagłuszył Twój własny, wewnętrzny głos. Muzyka… Znalazłeś coś co kochasz. Praca wypełniła dużą część Twojego życia. Żeby czuć prawdziwą satysfakcję, musisz robić to, co uważasz za wspaniałe. A jedyny sposób by robić coś wspaniałego, to kochać to co robisz. Już to znalazłeś, więc nie odpuszczaj… Nie przestawaj. Miej odwagę podążać za sercem i intuicją, one w jakiś sposób wiedzą kim tak naprawdę chcesz być. Wiadomo… Będziesz miał wzloty i upadki. Większość ludzi się za szybko poddaje. Wiesz jak silna jest dusza człowieka?! Nie ma nic tak silnego! Ciężko jest ją stłamsić… Prawdziwa próba dojrzałości: mentalnej, emocjonalnej i duchowej przychodzi właśnie teraz – kiedy przegrywasz. Działanie wymaga odwagi. Być głodnym czegoś więcej gdy zostałeś pokonany. To wymaga odwagi… By zacząć od nowa. Strach zabije twoje marzenia, zabije nadzieję. Strach cię postarzy, powstrzyma Cię od zrobienia czegoś co jesteś w stanie zrobić, on Cię sparaliżuje! Na końcu Twoich uczuć może nie być absolutnie nic, ale na końcu każdej reguły jest obietnica. Powodem dla którego nie jesteś u swojego celu jest fakt, że zatraciłeś się w emocjach. Nie pozwól im Cię kontrolować. Wiem, jesteśmy emocjonalni, ale powinniśmy dyscyplinować emocje. Jeżeli tego nie zrobisz, wykorzystają Cię. Scena to Twój dom, chcesz tego! I pójdziesz na całość by to osiągnąć! To nie będzie łatwe, nigdy nie jest łatwo gdy chcemy zmian. Gdyby to było takie łatwe, każdy by mógł to robić. Jeśli traktujesz to poważnie to dasz z siebie wszystko. Media? Prasa? Nie dasz się im gnębić, nie dasz się zniszczyć! Wrócisz… Będziesz silniejszy i lepszy. Musisz sobie oświadczyć tylko, że Twoje jest to o co walczysz. Walczysz dla marzeń, walczysz dla spokoju ducha, walczysz dla zdrowia! Musisz wziąć pełną odpowiedzialność za swoje życie. Tylko zaakceptuj swój obecny stan. Ostatni rozdział twojego życia nie został jeszcze napisany. I nie ma znaczenia co się zdarzyło wcześniej, nie ma znaczenia co się zdarzyło, znaczenia ma: co zamierzasz z tym zrobić? W tym roku spraw ,aby cel stał się rzeczywistością. Nie będziesz już tylko o tym mówił. Nie poddawaj się, nie odpuszczaj… Przecież na wszystko jest odpowiedź.

Czułem się zupełnie, jakby z jakiegoś powodu w najmniej spodziewanym momencie obudziły się we mnie od dawna uśpione wspomnienia. Miałem wrażenie, że ktoś złapał mnie za ramiona i mną potrząsa. To by znaczyło, że kiedyś w życiu coś mnie głęboko związało z tą muzyką. Może kiedy rozległ się ten utwór, włączył się we mnie automatycznie jakiś przycisk, te wspomnienia obudziły się i stawiały coraz wyraźniejsze.
A potem? Wspomnienia odeszły niczym piękny sen, który miał mi przypomnieć dzień, gdy stała się częścią mojego życia. Nie wiem co się ze mną działo, ale w końcu mogłem to zrobić. W końcu otworzyłem oczy.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

“Zakochać się można w ciągu sekundy, łatwo i zwyczajnie, 
ale przestać kochać – to ponad ludzkie siły.”
~ A. Marinina

4 komentarze:

  1. Hej!
    To hej było smutne.
    Co ja mam napisać, co?
    Że notka wyszła super, świetne, genialnie?
    Co to da? Przecież wiele osób potwierdzi tylko moje słowa.
    To był chyba jeden z najbardziej smutnych rozdziałów do tej pory. I jeszcze nigdy, nigdy tak nie ryczałam. No zdania nie potrafię do końca sklecić.
    Stało się. Ona uratowała mu życie. Ale w jaki sposób? To go załamie. Przecież stracił osobę którą kocha, kobietę swojego życia, żonę, matkę ich córki i nawet nie zdążył się z nią pożegnać. To jest chore, bo jakby nie patrzeć Michell zajmuje teraz miejsce w całym jego sercu na zawsze.
    Pożegnanie Miśki z Evą rozwaliło mnie doszczętnie. Mała przynajmniej wie, że się kiedyś spotkają, ale zawsze będzie jej brakowało matki. Mich sama mówiła, że zostanie z nią w sercu, ale Evie będzie brakować jej prawdziwej obecności.
    To chyba tyle z mojej strony. Po prostu nie potrafię sklecić zdania po tym rozdziale. Czuję się jak wazon, który uderzył o podłogę.
    Co ja mogę? Mogę ci jedynie życzyć szczęśliwej podróży i uważaj tam na siebie żeby cię tam nikt nie podmienił (odpukać w niemalowane.) Czy mam ci życzyć masy weny? Bo chyba w najbliższym czasie nie będzie ci potrzebna, ale niech tradycji stanie się zadość.
    Weny dużo życzę. Pierwszy raz nie mam ochoty pisać wstawiaj nexta szybko bo z ciekawości umieram. I to napisałam. Widzimy się....kiedyś.
    Pozdrawiam :****

    Eh. Co tam miłość robi z ludźmi. Jedno oddaje życie za drugiego i to chyba w tym wszystkim jest najpiękniejsze, że zawsze będzie ich łączyć prawdziwa miłość.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem tak... o.O Słów brak już było ostatnio, a co dopiero teraz. xc Nawet nie wiem czy ostatni rozdział skomentowałam, chyba nie, ale to nic dziwnego. :( Po prostu nie znajduję słów, tak jak teraz, ale coś napisać jednak po prostu muszę.
    Ech... Mózg aż się gotuje, on tam chyba jakiejś fiksacji dostanie. W czymś takim to chyba można po prostu zwariować. Jeśli on na głowę przez to nie dostanie to będzie cud.
    No nic. KOńczę kiepską paplaninę i czekam na ciąg dalszy.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka! Dotarłam. Nie wiem co się ze mną dzieje i jest to wręcz karygodne. Od zawsze staram się być na bieżąco, a ostatnio jakoś mi to nie wychodzi. Jednakże dziś w sumie i tak nie wiem co powiedzieć. Za każdym razem zachwycam się pięknem przedstawianych scen, pięknem opisów, pięknem dialogów. Zawsze się zachwycam. Ale dziś nie. Dzisiejsza notka złamała mi serce. Opisy złamały mi serce, dialogi złamały mi serce. Wszystko złamało mi serce. I może przesadzam, ale jak to właściwie niedawno powiedziałam, że śledzę opowiadanie od roku i historia stała się częścią mnie. Nie dziwie się Tobie, że wylałaś łzy. Pisząc każde słowo, każdą myśl, tworząc całą fabułę bohaterowie stają się jeszcze bliscy Twojemu sercu. Wiem to z własnego doświadczenia.
    Jak moja przedmówczyni też nie wiem co powiedzieć i chyba tak jak zwykle zinterpretuje cały rozdział, który powalił mnie na kolanka. Strasznie czekałam na pożegnanie Evy i Michelle. W swojej czytelniczej fantazji wyobraziłam sobie to ciut inaczej lecz i tak Twoja wersja, końcowa wersja mi się podobała. Nie mówiąc już o tym, że mnie jak zwykle złapała za serducho. O reakcji doktora nie wspomnę, też wahałabym się do ostatniego ułamku sekundy. Boi się wyrzutów sumienia, bierze pod uwagę prawa moralne, jest w okropnej sytuacji. Cholernie okropnej.
    No i co mnie po prostu dzisiaj powaliło na łopatki - fragment z RTBH. Fragment, do którego niejednokrotnie wracałam. Fragment, którym od zawsze się zachwycałam. Wywarł na mnie ogromne wrażenie i uświadomił mnie, że nie czytam opowiadania jednego z wielu tylko czytam opowiadanie - petardę.
    Rozdział wyszedł świetnie, ale jak mówiłam dziś złamał mi serce. Zaraz lecę do kolejnego. Teraz jestem zasmarkana, to co będzie tam?

    OdpowiedzUsuń