sobota, 11 czerwca 2016

Rozdział 7




No i przybyłam, tak wiem, że wcale za mną nie tęskniliście :D
Napomnę na początku - najbliższe półtorej tygodnia mam ZAWALONE egzaminami,
sesja na studiach nie zna litości, a to niestety zaliczenia z całego semestru, a nie 3 ostatnich lekcji... 
Ustne do obrony na lajcie, z pisemnymi się gorzej czuję.
Także mogę z komentarzami u was się spóźniać i to całkiem sporo, 
ale nadrobię jak tylko zrobi mi się luz większy.
Dobrze, że mam rozdziałów parę do przodu napisane, więc czekać nie będziecie musieli xD
Rozdział dedykuję Marysi - nie ze względu na końcówkę, 
a ze względu na późniejszy początek, czyli Evę - ja wiem, że Ty ją kochasz :D <3
Pozdrawiam i zapraszam do oceny!:)

~~~~~

Zakochaliśmy się w sobie mimo dzielących nas różnic, a gdy już to się stało, zrodziło się coś wyjątkowego i pięknego. Moim zdaniem w ten sposób kocha się tylko raz i dlatego każda nasza wspólna minuta jest na trwałe wyryta w pamięci. Nigdy nie zapomnę ani jednej chwil, którą spędziłam u jego boku.
Od mojego wypadku minęły dwa tygodnie. Po ranie na skroni nie było już prawie śladu, jednak bóle głowy robiły się coraz częstsze i coraz bardziej intensywne. Mimo to, ból fizyczny był niczym  w porównaniu z tym, co czułam w sercu.
Michael codziennie odbywał wielogodzinne spotkania i próby w związku ze zbliżającym się koncertem. Tak jak obiecałam sobie w duchu - nie brałam w tym czynnego udziału. Ilekroć prosił mnie, abym z nim pojechała: odmawiałam. Nie przyczynię się do jego śmierci, nie ma mowy.
Każdego dnia prosiłam go, aby zrezygnował. Posuwałam się nawet do najbardziej radykalnych i niestosownych argumentów jak nasza córka. Mimo to zawsze słyszałam to samo: robi to dla nas. Jednak czymże jest to 'dla nas', skoro się od siebie oddalamy? Ciągłe kłótnie, nieobecności lub głucha cisza.
Siedziałam na ławce na jednej z ścieżek w Neverlandzie, przyglądając się mojej córeczce jak razem z Lucky'm biega między drzewami. Uśmiechnęłam się, spoglądając w niebo, które w końcu zaczęło się rozpogadzać. Lato dobiegało końca, a upalne słońce ustępowało chłodnym wieczorom i deszczowym chmurom.
Nagle uszy psa nastawiły się w jednym kierunku. Merdający ogon i charakterystyczny pisk już był dla mnie informacją, kto zbliża się w naszym kierunku. Razem z Evą wystrzelili z miejsca biegnąc do zbliżającego się do nas wolnym krokiem Michaela. Poprawiłam się na ławce i uniosłam kąciki ust widząc jak ściska i całuje w policzki naszą córeczkę. Gdy tylko dziewczynka oderwała się od niego znów biegnąc z Luckym w tylko im znanym kierunku, spojrzał na mnie zagryzając wargę. Przysiadł się obok obejmując mnie ramieniem i całując w czubek głowy.
- Nie powinieneś być na próbie? - rzuciłam oschle patrząc ciągle przed siebie.
- Skończyłem wcześniej. Jest dopiero południe, pomyślałem że wybierzemy się razem gdzieś we trójkę.
- To znaczy? - spojrzałam na niego niepewnie - Ostatnio nie masz dla nas zbyt wiele czasu.
- Proszę, nie zaczynaj - mruknął chowając nos w moje włosy - Twierdzisz, że was zaniedbuję?
- Jesteś najwspanialszym partnerem i ojcem, ale...
- Ale..?
- Ale nie dbasz o siebie i to mnie martwi. Nie twierdzę, że nas zaniedbujesz. Twierdzę, że zaniedbujesz zwłaszcza siebie, a to nas boli najbardziej.
- Przestań się w końcu martwić - cmoknął mnie delikatnie, wiedząc że jego wargi działają na mnie kojąco - Wszystko idzie zgodnie z planem. Jestem pod stałą opieką i kontrolą lekarza, nic się nie stanie, rozumiesz?
- Mhm - mruknęłam pod nosem wiedząc, że ta rozmowa znów do niczego nas nie doprowadzi - Więc gdzie chcesz iść?
- Właśnie, wstawaj - rzucił entuzjastycznie schodząc z ławki i podając mi rękę - Limuzyna powinna już być gotowa. Jedziemy do zoo.
- Do zoo? Mike, mamy zoo w domu, tutaj.
- Ale nie takie. Mam na myśli prawdziwe zoo, no chodź - powiedział pociągając mnie za rękę w stronę Evy - Uwielbiam chodzić do zoo.
- Nie dziwię się, w dziale z małpami pewnie czujesz się jak u siebie - rzuciłam uśmiechając się złowieszczo i już po chwili tego żałowałam.
Nie wiem nawet kiedy mnie dopadł i przerzucił sobie przez ramię dając przy tym mocnego klapsa w tyłek. Pisnęłam śmiejąc się i próbując wyrwać temu wariatowi, który na mój protest ponownie dał mi klapsa.
- Puszczaj mnie Ty dzieciuchu! - rzuciłam cały czas się śmiejąc.
- Odwołaj co powiedziałaś.
- Nie - mruknęłam zwisając głową w dół - Jak mnie nie puścisz to ugryzę Cię zaraz w to chude dupsko. Akurat mam je na wysokości zębów.
Jak poparzony zdjął mnie z ramienia i odstawił na ziemię. Spojrzałam na niego gniewnie poprawiając podwiniętą bluzę.
- Zostawię Cię w zoo z tymi małpami, przysięgam.
- Znów mam Panią ukarać Panno Evans? - przyciągnął mnie do siebie cmokając krótko w usta - Jest Pani ostatnio bardzo pyskata.
- A Pan bardzo irytujący Panie Jackson.
- I wzajemnie Panno Evans.
Naszą jakże 'dorosłą' rozmowę przerwał jego dzwoniący telefon. Spojrzał na ekran i odebrał wyraźnie zaciekawiony informacją dobiegającą z słuchawki. Uśmiechnął się dziękując komuś za coś i rozłączył się spoglądając na mnie.
- Limuzyna czeka, w zoo już większość dróg pozamykali, więc będziemy mogli spokojnie jechać bez obaw o szum fanów i reporterów.
- Nigdy tego nie zrozumiem, jeden Twój telefon a każdy robi o co poprosisz - wywróciłam oczami - Zamykają dla Ciebie restauracje, zoo, parki rozrywki, wszystko co tylko zechcesz.
- Przyzwyczajaj się - mruknął uśmiechając sie triumfalnie i wyminął mnie krocząc w stronę naszej córki.
Ukucnął przy niej i powiedział coś, po czym uradowana rzuciła mu się na szyję. A więc i Evie spodobał się pomysł z zoo. Czasem się zastanawiam, kto jest bardziej dorosły: moja córka czy mój partner? Za nic w świecie bym ich nie zamieniła.


Boimy się poważnych decyzji, bo trzeba za nie odpowiadać. Marzymy o zmianie świata, ale często w pozycji horyzontalnej. Najbardziej lubimy babrać się w emocjach, pielęgnować nieszczęścia, jakie nam się przytrafiają, cały czas przed czymś uciekając. Doszedłem do wniosku, że w życiu nie ma żadnych ustalonych zasad. Robisz to, co musisz, żeby przetrwać. Jeśli to oznacza ucieczkę od miłości twojego życia, żeby zachować zdrowie psychiczne, to tak robisz. Jeśli to oznacza złamanie czyjegoś serca, żeby nie złamało się twoje, robisz to. Życie jest skomplikowane - zbyt bardzo, żeby były rzeczy pewne. Wszyscy jesteśmy rozbici. Wystarczy podnieść jakąś osobę, potrząsnąć nią i usłyszymy grzechot jej rozbitych kawałków. Kawałków, które rozbili nasi ojcowie, nasze matki, nasi przyjaciele, znajomi albo ukochani.
Nie wiem jakim cudem przed główną bramą stały już setki ludzi wiwatujący moje imię. Aby uniknąć szumu, właściciel otworzył dla nas wejście pracownicze na tyłach zoo. Tam bez zbędnych problemów mogliśmy bezpiecznie wkroczyć na teren ogrodu zoologicznego, w którym nie było już nikogo poza ochroną i opiekunami zwierząt.
- Eva, proszę... Załóż to - mruknąłem zrezygnowany po raz kolejny prosząc córkę, aby założyła jedno z nakryć głowy.
Wiedziałem, że w ostatnim czasie w jej życiu zaszło wiele zmian, bo ja także ich doświadczyłem. Starałem się nie naciskać, jednak na większe wyjścia chciałem jej zapewniać maksimum prywatności i bezpieczeństwa. Całą drogę w aucie próbowałem z nią o tym rozmawiać, jednak  uparta przy swoim zaczynała histeryzować, że nie założy żadnej maski.
- Michelle? - spojrzałem błagalnie na kobietę szukając u niej ratunku.
- Tobie akurat ulega prędzej niż mnie. Zresztą, na jej miejscu pewnie reagowałabym tak samo.
- Dzięki - furknąłem pod nosem - Widać po kim odziedziczyła charakterek.
- Komplementy zostaw na później - uśmiechnęła się i ruszyła jedną z alejek w stronę ptaszarni.
- Eva poczekaj - mruknąłem do córki zatrzymując ją, gdy chciała ruszyć za matką - Proszę, postaraj się zrozumieć że...
- Wstydzisz się mnie? - dziewczynka wypaliła nagle, a ja poczułem jak zaciska mi się żołądek.
- Co...? Nie... Oczywiście że nie! Skąd ten pomysł?
- Bo bardziej się skupiasz na tych maskach, niż na tym że po prostu jesteśmy tutaj razem -  mruknęła i wyminęła mnie idąc znów w stronę Michelle.
Przetarłem twarz dłońmi, czując jak oczy zaszły mi łzami. Jak mogła pomyśleć, że się jej wstydzę? Robiłem to, by ją chronić. Zależało mi tylko na tym... Czy właśnie to dawałem jej do zrozumienia? Że się jej wstydzę?
Ruszyłem za nimi wolnym tempem bijąc się z myślami. Słowa mojej córki obijały się w mojej głowie niczym echo w górach. Michelle stanęła nagle spoglądając na mnie widząc, że coś jest na rzeczy. Posłałem jej fałszywy uśmiech, nie chcąc jej teraz martwić. Nagle poczułem jak ktoś delikatnie pociąga mnie za tył munduru. Odwróciłem się zdziwiony. Przede mną stała kobieta. Na oko może 40 lat. Krótkie, kręcone włosy i blada jak kartka papieru karnacja. Uśmiechnęła się do mnie przejęta wyciągając drżącymi dłońmi moje zdjęcie i długopis.
- M... Mogłabym Pana prosić o...?
- Oczywiście - uśmiechnąłem się wiedząc już, o co jej chodzi.
Wziąłem od kobiety kartkę i złożyłem na niej swój podpis. Nie przestawała się uśmiechać, wyraźnie zdenerwowana moją obecnością. Poprawiłem maskę na ustach i oddałem kobiecie zdjęcie z autografem.
- Pracujesz tutaj? - spytałem wiedząc, że poza ochroną i pracownikami miało tutaj nie być nikogo.
- Tak.. Tak, jestem kierowniczką w pta... ptaszarni - rzuciła znów cała poddenerwowana co mnie trochę bawiło. Nagle u jej boku znalazła się jakaś dziewczyna. Na oko rok, może dwa młodsza od Evy. Piękne, lśniące blond włoski spadały jej na ramiona, a oczka miała błękitne tak samo jak Michelle. Uśmiechnąłem się mimowolnie i ukucnąłem przy niej nie spuszczając wzroku z jej niewinnej buźki.
- Anastasia, moja córka - wypaliła kobieta unosząc kąciki ust jeszcze wyżej - Czasem zabieram ją ze sobą do pracy, aby mogła poprzebywać ze zwierzętami.
Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie i wystawiła dłonie na znak, abym ją wziął na ręce. Zaśmiałem się widząc jej pełne nadziei oczka i podniosłem się biorąc ją jednocześnie na ręce. Cmoknąłem dziewczynkę w policzek i przejechałem ręką po główce, jak to miałem w zwyczaju. Wielokrotnie zdarzało się, że gdy byłem gdzieś publicznie to podbiegało do mnie jakieś dziecko. Nigdy nie potrafiłem tego zignorować w jakikolwiek sposób. Kochałem dzieci. Widziałem w nich całe dobro tego świata. To bezgraniczne zaufanie, miłość, szczerość i prawdę.
- Dziękuję - rzuciła kobieta gdy przekazałem jej córkę na ręce - Jest Pan nie tylko utalentowany, ale ma Pan również bardzo dobre serce.
- Miło mi - mruknąłem uśmiechając się słabo.
- A to zapewne Pańska córeczka, o której Pan ostatnio mówił w wywiadzie? - wskazała brodą, a ja odwróciłem się w wskazane miejsce. Eva stała kilka, może kilkanaście metrów od nas. Patrzyła na mnie z wyrazem na buźce, którego nie mogłem odgadnąć - Prześliczna - dodała kobieta, po czym  moja córka odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła wymijając matkę i idąc w tylko jej znanym kierunku.
- Ja, przepraszam... Muszę iść - rzuciłem do kobiety, która tylko kiwnęła głową znów ukazując szereg białych zębów. Ruszyłem za córką zatrzymując się na chwilę przy Michelle.
- Co się dzieje? - spojrzałem na ukochaną nic nie rozumiejąc.
- Nie wiem... Była jakaś nadąsana. Potem jak zobaczyła... Eh, poczekaj, porozmawiam z nią...
- Nie - przerwałem jej - To o mnie chodzi. Ja muszę z nią porozmawiać.
Nie czekając na odpowiedź ze strony mojej partnerki ruszyłem biegiem za córką. W głowie kłębiło mi się już multum myśli. Nigdy nie spodziewałem się, że bycie ojcem będzie dla mnie takim wyzwaniem. Zawsze miałem z dziećmi świetny kontakt, jednak wychowywanie to była całkiem inna sprawa, zważywszy na bardzo trudny czasem do rozgryzienia charakter mojej córeczki.
- Hej! - krzyknąłem będąc już parę kroków za nią, jednak nawet nie spojrzała w moim kierunku - Eva, proszę... Porozmawiaj ze mną.
- Nie. Idź znów przytulać tamtą dziewczynkę - burknęła idąc dalej przed siebie, a ja stanąłem jak wryty z otwartą buzią, nie wierząc w to co słyszę.
Co do licha...? Jest zazdrosna? Moja mała Eva jest zazdrosna o to, że wziąłem na chwilę na ręce tamtą dziewczynkę? Z jednej strony chciało mi się z tego śmiać, ale oprzytomniałem szybko widząc jej poważne podejście do całej sprawy. Szybko dogoniłem córkę łapiąc niespodziewanie ją od tyłu w pasie i sadzając na ławce obok.
- Nie! Puść - chciała odepchnąć moje ręce i zeskoczyć z ławki, ale uniemożliwiłem jej to kucając przed nią i łapiąc za nóżki, że nie mogła się ruszyć.
- Najpierw ze mną porozmawiasz młoda damo. Chodzi o tą dziewczynkę? - nie odpowiedziała. Patrzyła na mnie w milczeniu, aż zauważyłem w jej oczkach pierwsze, nieproszone łzy. Automatycznie wstałem i wziąłem ją na ręce mocno do siebie przytulając.
Nie, nie, nie... Nie może przeze mnie płakać. Nie może.
- Kochanie, tatuś bardzo lubi wszystkie dzieci, ale to Ty jesteś moją córeczką i nic na świecie tego nie zmieni. Kocham Cię, rozumiesz?
- Ale...
- Nie ma ale - przerwałem jej - Tylko Ty się dla mnie liczysz. Wiele dzieci przytulałem i całowałem we włoski, ale żadnego nie kochałem tak, jak kocham Ciebie. Wszystko co robię, nawet gdy kłócimy się o te maski, to robię to z miłości... Bo się martwię o Ciebie. Nic ani nikt na świecie tego nie zmieni. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, tak?
- To dlaczego ją wziąłeś na ręce? - burknęła wciąż urażona.
- Kochanie, a jakbym ja miał być zły o to, że przytulasz na powitanie wujka Maxa? - spojrzała na mnie zaciskając ustka w wąską linię - To że ją miałem na rękach nic nie znaczy. Kocham wszystkie dzieci, bo jako ludzie wszyscy powinniśmy się kochać. Ale to nie ma nic wspólnego z tym, co czuję do Ciebie, jako mojej córeczki. Jesteś jedyną, małą dziewczynką w moim życiu i nikt ani nic Cię nie zastąpi, rozumiesz?
- Yhy - mruknęła tylko chowając twarz w moje włosy i mocniej obejmując mnie za szyję - Ja Ciebie też bardzo kocham tatusiu.
Pocałowałem ją w główkę wypuszczając powietrze z ust, z którym uleciały ze mnie wszystkie emocje i obawy. Kto by pomyślał? Moja mała córeczka była o mnie zazdrosna. Nie wiedziałem, czy mnie bardziej bawił czy smucił ten fakt. Wiedziałem tylko, że jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy i bogaty. Miałem rodzinę, która mnie kocha, kilku dobrych znajomych, jedzenie na stole i dach nad głową. Byłem bogatszy niż mogłem to sobie wyobrazić.



Widziałam jak rozmawiają, jednak odległość była zbyt wielka, abym mogła usłyszeć cokolwiek. Eva była bardzo trudnym dzieckiem. Często źle odbierała sygnały, była niezwykle wrażliwa, ale i tak samo twarda w swoich postanowieniach, co nie raz dawała nam odczuć. Michael był cudownym ojcem i miał do niej bardzo dużo cierpliwości. Domyślam się, że nie spodobał się jej widok Michaela przy innym dziecku. Do tego wcześniejsza sprzeczka o maski - mimo iż rozumiałam Michaela i popierałam jego decyzje, nie mogłam zmusić dziecka, aby je założyło. Pozostała tylko rozmowa i nadzieja, że mała w końcu zrozumie, że chodzi tutaj tylko i wyłącznie o jej dobro. Nie chcąc im przeszkadzać ruszyłam  wolnym krokiem jedną z alejek w ptaszarni. Zatrzymałam się przy ogromnej wolierze, gdzie na konarze siedziały dwie papugi. Jedna dominowała kolorem niebieskim, druga czerwonym. Przejechałam dłonią delikatnie po kracie, wzbudzając ciekawość zwierząt. Niebieska spojrzała na mnie ciekawsko wydając po chwili skrzek, jakby chciała mnie za coś skarcić.
- Ty już nawet ptakom się narażasz? - usłyszałam za sobą ten jakże ciepły, znajomy głos. Uśmiechnięta odwróciłam się w stronę mężczyzny, który przyglądał mi się z rozbawieniem.
- Co Pan tutaj robi? - zapytałam nie kryjąc radości na jego widok. Doktor Stewart był nie tylko lekarzem mojej matki, ale ogromnym przyjacielem rodziny. Nasze ostatnie spotkanie nie należało do najlepszych, gdy wręczał mi wyniki moich badań.
- Dzwonili do szpitala, że jeden z pracowników miał mały wypadek i  prosili aby ktoś przyjechał. Oczywiście jak zawsze dałem się wrobić.
- Jest Pan głównym i najlepszym lekarzem, więc co się dziwić?
- A to, że jestem chirurgiem i specjalistą od nowotworów, a nie ortopedą od połamanych palców - zaśmialiśmy się - A co u Ciebie słychać Michelle? Ostatnio gdy Cię widziałem...
- Wiem, przepraszam - mruknęłam spuszczając wzrok - To był dla mnie szok, musiałam sama to wszystko przemyśleć.
- Mam wgląd do wszelkich kart szpitalnych. W żadnej nie było informacji z Twoim nazwiskiem, że podjęłaś się leczenia....
- Bo nie podjęłam - mruknęłam cicho - Nie chcę.
- Dlaczego nawet nie próbujesz walczyć? Od zawsze miałem Cię za niesamowicie dzielną osobę. Wspierałaś matkę i ojca w trudnych chwilach i...
- To co innego. Ja się pogodziłam ze swoją sytuacją. Leczenie dawałoby mi tylko złudne nadzieje, aby je potem odebrać i mnie i mojej rodzinie. Mam do roboty lepsze rzeczy niż latanie po szpitalach.
- Gdy Twoja matka chorowała, mówiłaś coś innego - spojrzał na mnie, jednak szybko pokręcił głową marszcząc brwi - Przepraszam, nie powinienem... To nie moja sprawa.
- Nie szkodzi - uniosłam lekko kąciki ust - Ma Pan poniekąd rację, to trudny temat.
- A jak Michael?
- To temat rzeka, zresztą sam Pan wie najlepiej, jak ryzykuje podejmując się koncertu.
- Może chcesz, abym z nim pogadał?
- Nie - spuściłam wzrok - To nie ma sensu. Tylko się bardziej zdenerwuje. Tutaj potrzeba czegoś innego. Doktorze, ja podejrzewam, że on nie mówi mi całej prawdy co się dzieje na tych próbach. Mówi, że jest dobrze, ale widziałam w domu jak wykańczały go lekkie treningi. On słabnie, te próby to za wiele, a koncert... Jego serce tego nie wytrzyma, dlatego muszę z doktorem porozmawiać w pewnej sprawie i liczę, że nie zawiedzie mnie Pan.
- Zamieniam się w słuch.
- Nie teraz, nie tutaj - spojrzałam mu prosto w oczy - To sprawa, którą będziemy musieli obgadać sami w spokoju. Potrzebuję pańskiej pomocy, naprawdę.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Wtedy na ulicy co byłaś na motorze, uratowałaś mi życie moja droga. Gdyby nie Ty, nikt by na mnie nie zwrócił nawet uwagi. Mam u Ciebie ogromny dług.
- Rozumiem, dlatego tym razem to ja będę potrzebowała od Pana pomocy i pozwolę ten dług spłacić. Cholera, nie cierpię tego...
- Czego? - spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Kiedy muszę kogoś prosić o pomoc.
- A co jest złego w proszeniu mnie o pomoc?
- To, że jej potrzebuję. Nienawidzę tego uczucia - mruknęłam niezadowolona.
Po chwili usłyszeliśmy kroki i śmiech tych moich kochanych, dwóch oszołomów. Szli w naszą stronę widocznie uśmiechnięci od ucha do ucha, na co odetchnęłam z ulgą - to oznaczało, że wszystko między nimi wróciło do normy. Mike widząc Doktora Stewarta uśmiechnął się jeszcze szerzej. Przywitali się uściskiem dłoni, a moja córka speszona obecnością obcego mężczyzny schowała się za moją nogą.
- Miło mi Cię znów widzieć, Michael. Jak zdrowie?
- W porządku, jest coraz lepiej - odpowiedział obejmując mnie delikatnie. Ehe, i co on myśli, że mu uwierzę w bajkę, że jest lepiej skoro sam sobie grób codziennie kopie?
- Wpadłem na Michelle przed chwilą. Mieliśmy wezwanie do jednego z pracowników zoo - rzucił spoglądając nagle niżej, łapiąc kontakt wzrokowy z naszą córką - A więc to jest ta mała księżniczka?
- Eva, co się mówi? - upomniałam ją, na co odpowiedziała szybkie 'Dzień dobry', ponownie chowając się ze mnie - Przepraszam, jest trochę nieśmiała i...
- W porządku. Bardzo dobrze, że nie ufa komu popadnie - uśmiechnął się - Muszę wracać do szpitala. Cieszę się, że znów mogliśmy się spotkać. Do wiedzenia Michael, dbaj o siebie - znów uścisnęli sobie dłonie, po czym mężczyzna spojrzał na mnie z troską wypisaną na twarzy - A my się niedługo widzimy. I proszę, przemyśl kwestię leczenia - mruknął, a ja kiwnęłam tylko głową.
Wiedziałam, że specjalnie powiedział to przy Michaelu. No to teraz znów będzie suszenie głowy o szpital i wszystkie zabiegi. Cholera, czy Ci ludzie nie mogą po prostu uszanować mojej decyzji?
- Do widzenia Doktorze, Pan również niech dba o siebie - posłałam mu lekki uśmiech.
Gdy oddalił się, ruszyliśmy dalej opuszczając już rejon ptaszarni. Eva jak z procy wystrzeliła do przodu w stronę wybiegu z zebrami, a ja szłam w milczeniu czując na sobie wzrok ukochanego, który najwyraźniej szukał już słów do kolejnego kazania.
- Michelle...
- Nie - przerwałam mu zatrzymując się - Nie pójdę do szpitala, nie i koniec. Jeśli chcesz się kłócić proszę bardzo, ale nie mam zamiaru...
- Dobrze, spokojnie - przyłożył mi palec do ust i zrobił kolejny krok w moją stronę, że czułam na policzku jego ciepły oddech - Mimo iż cholernie mnie to boli i cholernie mnie tym ranisz, nie mogę i nie będę Cię zmuszał. Tak samo jak Ty mnie w sprawie koncertu.
- Nie porównuj tego ze sobą - rzuciłam lekko urażona.
- Ale to jest dokładnie to samo. Nie popierasz mojej decyzji, cierpisz z jej powodu ale szanujesz i jesteś przy mnie.
- Czy... - zamyśliłam się na chwilę, czując nagły przypływ nadziei - Czy jeśli pójdę się leczyć, przerwałbyś...
- Nie, nie odwołam tego koncertu - szepnął przejeżdżając kciukiem po mojej dolnej wardze - Nie mogę, nie teraz...
- Proszę...
- Nie proś mnie o to. Po prostu nie mogę - nim zdążyłam coś powiedzieć, uciszył mnie namiętnym pocałunkiem.
Czułam, jakby w tym próbował wyrazić cały swój smutek, złość i rozpacz w każdej możliwej kwestii, jaka nas ostatnio dotknęła. Mimo całego zła unoszącego się w powietrzu, problemów z jakimi musieliśmy się mierzyć każdego dnia, zawsze pozostawała jedna, niezmienna kwestia, która chyba jako jedyna dawała nadzieję na kolejny dzień: nasza miłość, nasza rodzina.


Już dawno nie czułem się tak szczęśliwy jak dzisiaj. Całe popołudnie spędzone we trójkę, wydawało się być ostatnio tylko marzeniem, czymś niewykonalnym. Była to cudowna odmiana po ostatnim czasie, kiedy przesiadywałem większość czasu w studio i na spotkaniach w temacie koncertu. Czułem się, jakbym zaniedbywał rodzinę, jednak myśl że robię to dla nich, dla ich przyszłości zawsze powracała w chwilach zwątpienia.
Po powrocie z zoo spędziliśmy resztę wieczoru przy kominku w salonie. Taka z pozoru zwykła, ale jakże niesamowita dla mnie czynność. Po prostu posiedzieć, porozmawiać jak normalni ludzie. Jako rodzina. Prawdziwa rodzina.
Zamknąłem cichutko drzwi od sypialni mojej córeczki, upewniając się ostatni raz, że śpi. Już dawno nie naopowiadałem się tylu bajek jak tego wieczoru. Zmęczony wróciłem do naszej sypialni pewien, że Michelle czeka już na mnie w środku. Ku mojemu zdziwieniu nie zastałem w pomieszczeniu nic, poza kartką zostawioną na białej pościeli.

"Stajnia."

No tak, i wszystko stało się jasne. Bo gdzież indziej mogłaby być? Uśmiechnąłem się sam do siebie i niewiele myśląc chwyciłem leżący na fotelu polar. Po chwili byłem już pod budynkiem gospodarczym, z którego unosił się przyjemny zapach siana i świeżo skoszonej trawy. W stajni paliło się tylko kilka lampek, z czego moją uwagę przykuło oświetlenie na piętrze, gdzie był skład siana. Pogłaskałem jednego z rumaków po nosie i ruszyłem schodami na górę wiedząc już, kogo tam zastanę. 
Siedziała na snopku, zapatrzona w przestrzeń przed sobą, zupełnie tak samo jak wtedy, gdy wyciągnąłem ją tutaj, aby porozmawiać o Davidzie i o tym, co ich łączyło. Słysząc uginającą się pod moim butem deskę przeniosła wzrok na mnie, uśmiechając się promiennie. Wyciągnęła do mnie rękę na znak, abym podszedł bliżej. Ująłem jej dłoń splatając nasze palce, po czym usiadłem obok pozwalając, aby wtuliła się w mój tors. Trwaliśmy tak chwilę w ciszy, którą przerywało od czasu do czasu jedynie parskanie koni z dołu.
- Śpi?
- Tak - szepnąłem całując ją w czubek głowy - Ostatnio późno wracałem z pracy i zawsze już spała. W końcu mogłem to ja ją położyć do łóżka.
- A ja w końcu będę mogła zasnąć spokojnie wiedząc, że jesteś obok mnie - rzuciła jeszcze mocniej się we mnie wtulając.
- A kto powiedział, że dam Ci dzisiaj pospać?
- Mhm, czyżbyś miał jakieś konkretne plany na dzisiejszą noc?
- Może, może - mruknąłem jej do ucha, czując jak dostaje delikatnych dreszczy w reakcji na mój oddech na swojej skórze - Na stajni nikogo nie ma już?
- Matt pojechał jakieś 20 minut temu. Przecież na dole gdzie są boksy jest monitoring, więc...
- Wiem - przerwałem jej unosząc jej podbródek - Chciałem się tylko upewnić, że jesteśmy tutaj sami.
- Czyżbyś miał jakieś nieczyste i niemoralne myśli Panie Jackson?
- Ja? Gdzieżbym śmiał Panno Evans - pocałowałem ją krótko czując jak zaciskają się już moje mięśnie w dolnej partii brzucha - Jak dobrze, że poddasze nie jest monitorowane.
- A mogę wiedzieć dlaczego? - spytała z świetlikami w oczach, wyraźnie się ze mną drażniąc.
- Bo ochrona to oglądająca mogłaby mieć niezłe przedstawienie - rzuciłem, po czym z rozbiegu pocałowałem ją, jednocześnie powalając na plecy.
Opadła na siano próbując stłumić śmiech, który czułem jak ciśnie się jej na usta. Położyłem się na niej delikatnie, nie przerywając pocałunku. Nasze języki były tak zachłanne, jakbyśmy pierwszy raz od tylu lat mieli złączone wargi. Oplotła mnie nogami przyciągając jeszcze bliżej, jakby się bała, że jej ucieknę. Włożyłem dłoń pod jej bluzkę, zaciskając palce na żebrach, wywołując u niej cichy jęk.
- Jest Pani bardzo niewyżyta Panno Evans.
- To wszystko Pana wina, Panie Jackson - uśmiechnęła się nie spuszczając ze mnie wzroku - A więc chce się Pan kochać tutaj? Na sianie? A gdzież ta Pana nieśmiałość, o jakiej mówią fanki na całym świecie?
- W Pani obecności już dawno nauczyłem się zostawiać nieśmiałość przed drzwiami - skwitowałem i ponownie wpiłem się w jej usta, jakbym chciał swoim językiem dotrzeć głęboko, aż do samego serca. Nawet nie wiem kiedy rozpięła guziki mojej koszuli. Drażniła paznokciami mój tors, zjeżdżając co chwila do najniższej partii brzucha. Wszystko we mnie zaczynało się wtedy zaciskać, a całe podniecenie spływało w jedno, najczulsze miejsce. Gdy zacząłem molestować wargami jej szyję, zaczęła się wić pode mną na skutek tego zmysłowego dotyku. Podrygiwała niespokojnie, a z gardła wyrywały się jej zachrypnięte błagania. Zdjąłem jej bluzkę rzucając na pobliską kostkę słomy, po czym zająłem się jej brzuchem, który wibrował przy najmniejszym kontakcie z moim językiem. 
Gdy pozbywałem się jej stanika poczułem, jak dłońmi rozpina mój pasek od spodni i pociera delikatnie dłonią, niby przez przypadek, po wypukłości moich bokserek. Spojrzałem na nią wyzywająco, na co ponownie złapała mnie za krocze, nie okazując przy tym najmniejszej litości. Napięcie rozprzestrzeniło się po całym moim ciele, naprężając mnie tak bardzo, że miałem wrażenie, iż zaraz trzasnę jak gałązka pod presją jej pieszczot. Zadrżałem. Elektryzująca, doskonale szalona i porywająca woń wdarła się w świadomość, aktywując najbardziej wysublimowane pokłady wyobraźni. 
Nie mogąc znieść napięcia, szybkim ruchem zdjąłem jej dolną część garderoby, pozbawiając ją tym samym ostatniej części ubrania, jaka jej pozostała. Pocałowałem wewnętrzną część jej ud, czując jak wzrasta w naszych ciałach to niesamowite napięcie. Zjeżdżałem z pocałunkami coraz niżej, rozkoszując się jej słodkimi jękami, które nasilały się z każdą chwilą, gdy byłem coraz bliżej celu. Nie protestowała, gdy dotknąłem jej ustami. Przeciwnie, oddała się, dopiero teraz otwierając się przede mną niczym fascynująca, zakazana księga zaklęć. Podarowała mi po raz kolejny strefę zarezerwowaną wyłącznie dla fantazji. Ruchy języka zanurzającego się głębiej doprowadzały ją na krawędź szaleństwa. I właśnie wtedy wywołałem pożądany efekt najłagodniejszym muśnięciem samego czubka języka. Czułem, jak rozpada się pode mną na kawałki. Z jej ust wydostał się okrzyk ulgi, rozpływającej się pulsująco po całym jej wijącym się w ekstazie ciele. Świat zawirował w wybuchu przyjemności. Była moja.
Nie czekając na jakikolwiek ruch z jej strony podciągnąłem się wyżej całując ją z rozpędu w usta, jednocześnie wbijając się w nią z charakterystyczną czułością i pożądaniem. Wbiła paznokcie w moje plecy, co tylko spotęgowało doznanie. W ślepym szale, wśród krzyków i szeptów, poniewierając nasze ciała w otchłani kochania, jednoczyliśmy się na zawsze. Poruszała biodrami, aby ułatwić najgłębszą penetrację, zatapiając się w bezwstydnych pieszczotach i krzycząc, prężąc się nieprzyzwoicie. Nie przerwaliśmy pocałunku nawet na chwilę. Chciałem mieć pewność, że mam ją całą dla siebie. Że jest ze mną nie tylko ciałem, ale i duszą, której tak pragnąłem i która była największym erotycznym punktem odniesienia.
Wplotła palce w moje loki, pociągając za nie przy mocniejszych wejściach. Kto by pomyślał, że skóra na głowie może być tak wrażliwa? Za każdym razem gdy pociągała mnie za włosy, czułem przyjemny prąd przeszywający mój kręgosłup. Mruczała, jęczała do mych ust, a ja bawiłem się jej dźwiękami w każdy możliwy sposób.
Źdźbła słomy i siana wbijały się delikatnie w nasze ciała, przy każdym śmielszym ruchu, jednak nie zwracaliśmy na to najmniejszej uwagi. Nie spieszyłem się, bawiliśmy się swoimi ciałami nie pozwalając znów zalać się największej fali uniesienia. Ta noc należała do nas i czerpaliśmy z niej tyle, ile się dało. Przedłużając tę chwile maksymalnie, jak tylko się da.
Nic w tym niezwykłego, jeśli łączą się z sobą dwa obce ciała. Zwłaszcza, gdy dochodzi zespolenie się ich we wspólnej namiętności. Seks jest formą uzależnienia, zniewolenia. Szczególnie jeśli jesteś w kimś zakochany, jeśli pożądaniu towarzyszy uczucie. Seks to nie najgorszy nałóg pod warunkiem, że jesteś spełniony, nagradzany, że jesteś szczęśliwy.
Seks z nią był najcudowniejszym z nałogów, jakie poznałem.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Spojrzenie poprosiło o dotyk.
Dotyk przemówił czułością. 
Czułość otuliła się bliskością. 
Bliskość stała się miłością."


2 komentarze:

  1. Hej!!!
    Jakie to było uloce:333 się rozpływam po prostu. Czy wspominałam, że Evcia jest słodsza od cukru? Bark mi słów. Będąc zazdrosna o tatusia rozwaliła mój skomplikowany system. Ja chcem więcej akcji typu słodka Evcia.
    I przechodzimy do dosyć przybijającego momentu. Czy Mike nie widzi jak bardzo rani Miskę? Sam sobie przybija gwoździe do trumny. Szkoda gadać na ten temat, bo jego zachowanie można zdefiniować jednym zdaniem "stare, a głupie". Mam nadzieję, że doktor Stewart coś zdziała, bo mam już dość patrzenia na jego powolne wykańczanie się. No ja miałam nadzieję, że Michell zdziała coś tym tyci tyci szantażem. A on nie i durne wytłumaczenie "robię to dla was", a pomyślałeś o sobie? No właśnie.
    Michell ehh... Ona też nie próbuje walczyć o życie. Czy ja dobrze myślę, że będzie gadać z doktorem o tym o czym ja myślę? Ja się pytam kto tym dwóm palantom przemówi do rozsądku? Nie będzie fajnie jak Evcia straci rodziców będzie takie buuuuu... i będem smutać ;(
    Ja wiedziałam nosz kurde wiedziałam, że prędzej czy później dojdzie do akcji na sianie. Ja wiedziałam, że ono jest wygodne, a do hotów wręcz idealne xD Chyba po kartce z napisem "Stajnia" można było się domyślać jak to się skończy. Byłoby ciekawie jakby tam był monitoring. Ochrona miałaby na co popatrzeć xD a jak tam była ukryta kamera? Albo Matt czegoś zapomniał i się wrócił? Nie no byłyby niezłe jaja. Chcem więcej akcji na sianie.
    Czekam na następną.
    Weny:***
    PS. Powodzenia na sesji ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka! :*
    Jestem, szybko czytam i komentuje bo potem znowu nie miałbym w co w ręki włożyć, a grzechem by było tak późno przeczytać moje cacko! No powiem Ci, że notka wyszła świetnie i dziękuje za dedykacje! To naprawdę miłe kiedy jesteś wyróżniona z pośród tylu czytelników. Jeśli chodziło Ci głównie o wątek z Eva to dziś nietypowo zacznę od niego. Ja strasznie za tą dziewuszką szaleje, zresztą kocham, uwielbiam i ubóstwiam dzieci więc jakiekolwiek by się nie pojawiło w opowiadaniach jest w stanie skraść mi serce. Jednak Eva jest cholernie wyjątkowa. Nie ukrywam, że rozbawiła mnie ta jej zazdrość a paradoksalnie straszliwie rozczuliła. Przyznam, że sama mam czasem ból dupy i takie dziwne uczucie w sercu gdy moja kochana mamusia trzyma w objęciach moje siostrzeństwo (?). Wtedy po chamsku wciskam się mojej mamie na kolana i przedrzeźniam się słowami: "Moja babcia!". Tak i mówi to 16'letnie babsko. XD Jednak Michael to Evci tatuś i nic tego nie zmieni. Tak sobie myślę (chociaż raczej nigdy się to nie stanie) gdyby okazało się, że Miśka jest w ciąży. Wiem z własnego doświadczenia jak to jest mieć tyle rodzeństwa i mieć świadomość, że rodzic musi dzielić swoją miłość. Za dużo pierdolenia z mojego życia. Tak jak mówiłam scena była przeurocza, wiadomo leci mi po nogawkach i te sprawy. Oczywiście liczę, że zaszczycisz nas nie jednym jeszcze wątkiem z Evą w roli głównej.
    Lekarz Stewart: Pierwsze skojarzenie: Na dobre i na złe!
    Doktora od początku lubiłam, nie mogę się przyczepić, a wręcz przeciwny: Jest cichym aniołem Michelle! :33
    No i hot! Świetnie opisujesz, nie raz to mówiłam i nie zawaham się to po raz kolejny powiedzieć. Cudo! Siano?! Czy to nie przypadkiem kiedyś ja Ci podrzuciłam ten pomysł? Nigdy nie zapomnę rozmowy na konfie gdy podrzucałyśmy sobie miejsca na seksy 😈 Łóżko jest już oklepane.. Pff.
    Nawet ile radochy sprawiają mi momenty gdy te nasze zakochańce są szczęśliwi. Jest to naprawdę piękne i chwyta za serce. Jednak boli mnie fakt, że to się skończy. Kiedy ma się świadomość, że tak czy siak się umrze latanie po lekarzach, szpitalach jest stratą czasu. I w tej kwestii naprawdę rozumiem Miśkę i gdybym była na jej miejscu zrobiła bym to samo. Wolałabym nie żyć ze złudną nadzieją tylko korzystała bym z tego czasu, który mi został. Wiem o czym chce porozmawiać Michelle z doktorem. Cholera! Aż mi się żołądek zacisnął na samą myśl. No nic..
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział! Życzę masyy weny!!
    I powodzenia na tej sesji! Jestem pewna, że wszystko zaliczysz! Bo jak nie ty to kto?! :** <3

    OdpowiedzUsuń