piątek, 24 czerwca 2016

Rozdział 11

ZDAŁAM  ZDAŁAM  KURWA  ZDAŁAM!!!
Dzisiaj ostatni wynik był z najgorszego dziadostwa i oficjalnie rozpoczynam najlepsze wakacje w życiu!!!
Tak! Na koniec przyszłego tyg ruszam już chyba stopem do tego Londynu,
a za miesiąc pakowanie i witaj Grecjo <3 Całe 3 miechy w raju <3
Nie powiem, bo ja bym już przyszłe wakacje chciała (USA nadchodzę <3),
ale na wszystko jest czas i kolej :D
Napomnę tylko jeszcze, bo ostatnio się dwukrotnie zetknęłam z pewną sytuacją:
ludzie, jak wam nie odpowiadają moje komy, styl w jakim je piszę lub CO w nich piszę to proszę, ja wam łachy nie robię pisząc swoje zdanie. Przy takim obrocie sprawy, odechciewa się człowiekowi komentowania czegokolwiek.
Dobra, nie przedłużam i zapraszam do czytania wypocin ;)

~~~~~

Nie wzbudzają mojego podziwu ludzie, którzy głoszą idee, robią rewolucje, a sami mają nieuporządkowane życie. Imponują mi bohaterowie codzienności, którzy od rana do wieczora starają się ogarniać swój mały świat i stają na głowie, żeby wychodziło to jak najlepiej. Nie odpuszczają sobie. Zawsze, gdy spotykam takich ludzi, robią na mnie wielkie wrażenie. Uporem, konsekwencją i determinacją.
Od dawna nie miałem całego dnia wolnego od pracy, jednak muszę przyznać, że nie tak go sobie wyobrażałem. Michelle unikała mnie od samego rana. Nie chciałem się kłócić przy małej, a normalna rozmowa zapewne w tej kwestii była niemożliwa, więc wolałem poczekać na odpowiedni moment, gdy zostaniemy w końcu sami. Postanowiłem wykorzystać ten czas i każdą chwilę spędzałem z moim małym, brązowowłosym skarbem, mogąc w końcu spędzić z nią trochę czasu. Po skończonym obiedzie odprowadziłem córkę do pomieszczenia, gdzie czekała na nią już jej nauczycielka. Po incydencie w sklepie muzycznym wciąż nie mam do Andrei pełnego zaufania, jednak widząc jak moja córka polubiła tę kobietę, postanowiłem dać jej jeszcze jedną szansę.
Ruszyłem wolnym krokiem w stronę biblioteki, wiedząc, że jest tam moja ukochana. Teraz w końcu mogłem spróbować podjąć tę trudną rozmowę, nie bojąc się, że Eva znów będzie świadkiem naszej sprzeczki.
- Mogę? - spytałem stojąc w drzwiach, spoglądając na kobietę, która siedziała na fotelu zaczytana w jakiejś książce.
- Jeśli musisz - syknęła nawet nie odrywąjąc wzroku od makulatury.
- Proszę, spójrz na mnie - szepnąłem siadając na krześle na przeciwko niej - Proszę.
- Mogłeś ze mną rozmawiać przed podjęciem decyzji o koncercie. Teraz nagle chce Ci się gadać?
- Wiesz, jak z Tobą rozmawiam to czasami mnie denerwujesz, ale jak z Tobą nie rozmawiam to mnie denerwują wszyscy inni - mruknąłem unosząc delikatnie kąciki ust, gdy w końcu na mnie spojrzała - Teraz o wiele lepiej.
- Nie pajacuj Jackson.
- Daj mi wyjaśnić. Przecież wiedziałaś, że takie wjazdy będą miały miejsce...
- Nie chodzi o sam wyjazd - rzuciła książkę na stolik obok i spiorunowała mnie wzrokiem - Gdyby nie Twój stan, cieszyłabym się tym wszystkim  tak samo jak Ty. Ale jest coś, na czym mi bardziej zależy niż Twoje szczęście, a jest to właśnie Twoje życie. 
- Wiesz, że musiałem to podpisać... Muszę odbyć ten koncert...
- Nie Mike. Zadam Ci zagadkę w takim razie. Na pomoście siedzi pięć mew. Jedna z nich postanawia odlecieć. Ile mew pozostaje?
- Jak to...? - spojrzałem na nią nie rozumiejąc - No... Cztery.
- Źle - pokręciła głową - Jest ich wciąż pięć. Decyzja o odlocie i faktyczne poderwanie się do lotu to dwie różne sprawy.
Patrzyłem na nią z rozchylonymi ustami nie mając pojęcia co jej odpowiedzieć. Miałem wrażenie, że żadne słowa nie będą teraz odpowiednie. Wstałem z miejsca i podszedłem do niej, wyciągając dłoń. Patrzyła na mnie przez chwilę niepewnie, jednak w końcu podała mi swoją rękę wstając. Pociągnąłem ją tak, że wpadła prosto w moje ramiona. Schowałem twarz w jej włosy przytulając mocno, jak gdyby nic się nie stało.
- Mike... - chciała się odsunąć, na co jeszcze mocniej ją do siebie docisnąłem.
- Nie, proszę... Potrzebuję tego... - szepnąłem, po czym poczułem jak odwzajemnia uścisk całując mnie delikatnie w szyję - Wiesz, kiedy byłem małym chłopcem, marzyłem o takiej dziewczynie jak ty. I później, latami, próbowałem zmusić parę kobiet, by były tobą, aż w końcu pojawiłaś się. Kocham Cię, bez względu na wszystko.
- Wiem, ja Ciebie też kocham - mruknęła wzdychając głęboko - Ale to nie oznacza, że nie jestem zła.
- Złość się ile chcesz, ale bądź przy mnie.
- Nie pojadę z Tobą - odsunęła się obejmując brzuch rękoma - Nie ma mowy.
- To tylko kilka dni, pojedziemy we trójkę. Nie każ mi zostawiać was tutaj.
- Nie przyłożę ręki do Twojej śmierci, mówiłam Ci to już wielokrotnie.
- Przestań, nic mi nie będzie - ująłem jej twarz w dłonie przysuwając się znów maksymalnie blisko - Po koncercie obiecuję, że gdzieś wyjedziemy. Tylko we trójkę. Zabiorę was gdzie tylko zapragniecie i na jak długo będziecie chciały. Nie będzie prób, koncertów ani nic innego. Tylko my,  z daleka od tego wszystkiego.
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać - znów zaczęła, więc postanowiłem ją uciszyć w tak dobrze mi znany sposób.
Wpiłem się agresywnie w jej usta, obejmując jednocześnie w talii, aby nie próbowała znów uciec. Poczułem jak się spina, jednak nie trwało to długo, gdy pod moim dotykiem znów zrobiła się całkowicie bezbronna jak dziecko. Wsunąłem dłonie pod jej koszulkę, jednocześnie przenosząc pocałunki na szyję. Przywarłem ją ciałem do regału tak, że aż kilka książek spadło z hukiem na drewnianą podłogę.
- Proszę... - szepnąłem między pocałunkami molestując wciąż jej szyję - Pojedziesz.
- Mike, nie... - i znów zamknąłem jej usta swoimi, nie chcąc słyszeć nawet odmowy.
Wplotła mocniej palce w moje włosy pociągając za nie delikatnie. Wsadziłem kolano między jej nogi rozsuwając je. Nasze oddechy przyspieszyły, a serca zaczęły walić znów nienaturalnie szybkim rytmem. Znów dobrałem się do jej szyi całując i zagryzając skórę zębami. Wzdychała mi ciężko do ucha, a ja znów próbowałem wykorzystać sytuację i jej chwilową uległość.
- Proszę, pojedź - znów mruczałem między pocałunkami, dłońmi zjeżdżając na jej tyłek.
- Robisz to specjalnie - skwitowała, jednak nawet nie myślała, aby przerwać to, co własnie robiłem - Nie namówisz mnie.
- Mhm - jęknąłem tylko kontynuując swój podstępny plan.
- Jesteś cholernie nieprzyzwoity.
- Tylko, że przyzwoitość to idiotyczne słowo, jeśli chodzi o Ciebie i o mnie - zaśmialiśmy się, spoglądając sobie jednocześnie w oczy - Nie chcę od Ciebie wiele, po prostu bądź przy mnie - szepnąłem głaszcząc ją po policzku.
Spojrzała na mnie niemal z przerażeniem, jakbym powiedział coś, co nigdy nie miało ujrzeć światła dziennego. Odsunęła się znów ode mnie marszcząc jednocześnie brwi.
- Pójdę już, planowałam iść odwiedzić rodziców.
- Poczekaj aż Eva skończy zajęcia to pojedziemy razem - znów do niej się przybliżyłem, czując, że coś jest nie tak - Ej, wszystko gra?
- Tak, chcę po prostu pojechać z nimi porozmawiać, sama.
- Rozumiem - mruknąłem zrezygnowany, jednak zmuszony uszanować jej postanowienie - A co z...
- Nie pojadę - przerwała mi znów się odsuwając - Nie proś. Wykończ się, ale nie każ mi na to patrzeć. Nie ma mowy - rzuciła i wyszła z pomieszczenia zostawiając mnie samego.
Zamknąłem oczy czując jak wali mi serce. W głębi miałem nadzieję, że zmieni zdanie co do koncertu. Od początku nie wierzyłem jej słowom, że w tej kwestii zostawia mnie samego. A jednak to była prawda, której nie mogłem zrozumieć.
Miłość to najgorsze, co się może człowiekowi przytrafić. Człowiek chodzi jak idiota i przestaje troszczyć się o siebie samego, o swoje postanowienia. Nie mogę ciągle się rozsypywać i czekać, aż otaczający mnie ludzie poskładają mnie z powrotem w całość. Chcę móc o wszystkich zadbać. To tak wiele?


Jesteśmy stworzeni, aby troszczyć się o innych. Nie bylibyśmy dzisiaj w tym miejscu, gdyby nasi przodkowie stronili od zachowań społecznych. Przetrwaliśmy dzięki trosce i współpracy. Nasze mózgi są zaprogramowane tak, aby odczytywać wyraz twarzy innych ludzi i reagować na to, co widzimy. Niezupełnie zrozumiałam dokąd zmierza jego tok myślenia, lecz nawet gdybym zrozumiała, przeciwstawiłabym się temu na pewno. Musiałam sprzeciwić się wszystkiemu, co tłumaczył mi z taką powagą, z takim upartym optymizmem, którego nie rozumiałam. Drażnił mnie, ilekroć okazywał troskę o moje życie, troskę, której nie potrzebowałam i którą traktowałam jako oczywistość. Dbał o mnie w każdym calu, jednocześnie nie pozwalając mi zadbać o niego samego.
Dni były coraz chłodniejsze. Słońce nie dawało już takiej ilości ciepła, ani radości. Zacisnęłam na twarzy szczelniej arafatkę, bojąc się, że znów ktoś mnie rozpozna. Unikałam kontaktu wzrokowego z przechodniami, pogrążona we własnym świecie. Każdy człowiek potrzebuje chwili spokoju, chwili tylko dla siebie, na własne przemyślenia.
Szłam wolnym krokiem między uliczkami cmentarza. Śledziłam wzrokiem imiona ludzi, których odebrano nam bezpowrotnie. Michelle się nawet jakaś znalazła, kilku Michael'i i setki innych ludzi. I pomyśleć, że każdy miał rodzinę. Każdy z nich ma kogoś, kto za nim niewyobrażalnie tęskni, kto oddałby całe bogactwo tego świata, za tę jedną ostatnią rozmowę. Ilu z nich umarło z uśmiechem? Ilu z nich z gniewem sercu? To jest chyba najgorsze. Ktoś ważny w Twoim sercu wychodzi i nie wraca, a wyzwiska, słowa kłótni zostają w powietrzu na wieki. Nie było okazji się pożegnać, pocałować ostatni raz, przytulić i poczuć zapach ciała.  
Przysiadłam na ławeczce obok grobu rodziców. Starłam dłonią kilka liści i gałązek, kładąc w ich miejscu świeże kwiaty. Prześledziłam wzrokiem każdy cal marmurowej płyty, czując jak w oczach zbierają mi się łzy.
- Dlaczego was tutaj nie ma? - szepnęłam, jakbym faktycznie miała nadzieję, że mnie słyszą - Dlaczego zostawiliście mnie? Tak po prostu? - łzy już płynęły strumieniem, mocząc przy tym arafatkę - Odeszliście, zbierając mi wszystko. Wszystko, bo tylko wy byliście pewni w moim życiu. Tylko wy mnie wtedy kochaliście bezgranicznie, zawsze byliście obok, potrafiliście pomóc, pomagaliście nawet gdy o to nie prosiłam... Wiecie... Czasem mam wrażenie, że jesteście wciąż obok mnie. Ale nie jako duchy, nie jako zjawa, ale w czynach i tym, co się dzieje. No bo przecież to przez was wróciłam do Stanów, aby móc z wami porozmawiać pierwszy raz od śmierci. To przecież w tym miejscu, przy waszym grobie spotkałam Michaela. To przy was go odnalazłam, a w sumie to on odnalazł mnie. Wtedy na was wszystko się skończyło, ale tylko po to by po sześciu latach mogło zacząć się na nowo. Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem już, co mam robić. Każda decyzja wydaje się być gorsza od poprzedniej. Boję się, że znów zniszczę to, co udało się nam z Michaelem odbudować. Jestem szczęśliwa, jestem cholernie szczęśliwa i to jest chyba najgorsze. Bo to szczęście jest tak ogromne, że aż wydaje się być nieprawdziwe. I wiecie co? Na początku, byłam na was zła. Byłam cholernie zła, że mnie zostawiliście. Zostawiliście samą, w ciąży, przestraszoną i zagubioną, co skutkowało podjęciem jednej z najgorszych decyzji w moim życiu. Miałam o to do was pretensje, obwiniałam was poniekąd. Teraz myślę, że to wszystko musiało się tak potoczyć. A ja wcale nie byłam zła o to, że odeszliście... Bardziej chyba o to, że mnie nie zabraliście razem ze sobą - zamilkłam na chwilę, wycierając rękawem wilgotne oczy - Niedługo się spotkamy, kocham was, najmocniej na świecie.
Na ostatnich słowach rozpłakałam się jeszcze bardziej. Bezsilność jaka mnie dopadła, niemal rozrywała mnie od środka. Czułam się całkowicie bezradna, sama w tym wszystkim, a najbliższa mi osoba  którą był Michael, był całym sprawcą zamieszania w moim sercu. Jego cierpienie było moim cierpieniem, ale sumienie nie pozwalało mi robić tego, czego ode mnie oczekiwał. Nat wróci dopiero jutro lub za dwa dni, a mi pozostało jedynie duszenie w sobie wszystkiego.
Wstałam ostatni raz żegnając się z rodzicami. Naciągnęłam mocniej materiał na twarzy, który był cały przesiąknięty moimi łzami. Przechodząc przez bramę cmentarza spojrzałam na budynek obok. Zatrzymałam się, czując wciąż ten ścisk w żołądku. Nagle moje nogi same poprowadziły mnie w tamtym kierunku. Zlustrowałam każdy szczegół budowli, aż po sam czubek, gdzie widniał pozłacany krzyż. Niepewnie wkroczyłam wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami do wnętrza kościoła, czując ten charakterystyczny zapach. Jako dziecko co niedzielę przychodziłam tutaj z mamą i tatą. Sama nie wiem, czemu teraz tutaj jestem. Moja matka była jedną z najbardziej wierzących osób, jakie znam. Bolało ją moje odejście od wiary, jednak uszanowała tę decyzję, za co po dziś dzień jestem jej wdzięczna. Skoro kościół był dla niej tak ważny... Mamuś? Jesteś tam?
- Pani pierwszy raz w kościele? Wygląda Pani na trochę zagubioną i przestraszoną - usłyszałam za sobą męski głos, na co gwałtownie się odwróciłam  - W kościele nie powinno się wchodzić w takim nakryciu głowy - ksiądz wskazał na arafatkę zakrywającą większość mojej głowy.
- Ja... Ja już wychodzę, przepraszam - rzuciłam lekko wystraszona i niemal biegiem opuściłam kościół, czując znów napływające mi do oczu łzy.
Cholera, co ja znów robię? Znów wariuję. Kiedy człowiek zagubi się w takim gąszczu uczuć, czasami zajmuje mu dłuższą chwilę, nim uświadomi sobie, że się zgubił. Bardzo długo jesteśmy przekonani, że zboczyliśmy ze ścieżki tylko odrobinę, że już lada moment znajdziemy się z powrotem na szlaku. A potem przychodzi jedna noc za drugą i dalej nie mamy pojęcia, gdzie się znajdujemy i wreszcie musimy przyznać, że tak daleko odeszliśmy od ścieżki, że już nawet nie wiemy po której stronie wstanie słońce.


Szcze­ry, pełen sym­pa­tii uśmiech dziec­ka pot­ra­fi czy­nić cu­da i w jed­nej chwi­li roz­wiać wszel­kie czarne chmu­ry nad głową. Ten uśmiech spra­wia, że na tę chwilę zni­kają wszys­tkie problemy, a miłość do rodzi­ca, to naj­bar­dziej be­zin­te­resow­na rzecz na świecie. Dziec­ko często pat­rzy na dorosłych w górę, wsku­tek cze­go ich ob­raz jest wyolbrzymiony. Mam czasem wrażenie, że Eva o wiele bar­dziej niż in­ni pot­rze­buje mieć zu­pełną pew­ność, że jest kocha­na przez tych, którzy mówią, że ją kochają. Na każdym kroku potrzebowała tego zapewnienia, tego zainteresowania swoją osobą. Wciąż mam w głowie sytuację z zoo, jak była zazdrosna o tamtą małą dziewczynkę. Wystarczył taki drobny szczegół, taka z pozoru nic nieznacząca sprawa, a dotknął ją bardziej niż mógłbym to sobie wyobrazić.
- Orientuj się! - krzyknąłem do córki rzucając do niej małą, gumowaną piłeczką.
Psująca się pogoda zmusiła nas do opuszczenia wesołego miasteczka, jednak przecież zabawę można kontynuować w domu, nie?
Eva odrzuciła we mnie piłką tak, że robiąc unik wpadłem na stojący obok stolik, strącając jeden z wazonów. Oczywiście wybuchnęliśmy na to śmiechem, zupełnie nic sobie nie robiąc z tego, że salon wyglądał jak pobojowisko.
Tym razem ja się zamachnąłem z taką siłą, że piłka odbiła się od paneli celując wprost... W telewizor! Widząc jak urządzenie się zachwiało, rzuciłem się biegiem w jego kierunku, w ostatniej chwili chwytając, nim przechyliło się w przód i wylądowało na podłodze. Gdy sytuacja została opanowana, znów się zaśmiałem widząc w tym w gruncie rzeczy całkiem dobrą zabawę. Poczułem jak piłeczka nagle odbija się od tyłu mojej głowy, a śmiech mojej córki wypełnia pomieszczenie. Z piłeczki przeszło po chwili na poduszki, które jednak chyba nie były najlepszym rozwiązaniem... Biegaliśmy z Evą wkoło stołu co chwila uderzając w siebie wielkimi, wypchanymi jaśkami, gdy nagle usłyszałem trzask. Spojrzałem na górę, jednak było już za późno. Kryształowy żyrandol razem z moją poduszką runął na ziemię roztrzaskując się na setki części. Huk w mieszkaniu był niesamowity. Spojrzeliśmy na siebie z Evą z przerażeniem, gdy nagle do pokoju wparowała spanikowana Isabella.
- Chryste Panie co się tutaj wyrabia?! - spojrzała na potłuczony żyrandol, a zaraz potem na nas.
Wymieniliśmy z Evą spojrzenia pokazując na siebie jednocześnie palcem, szczerząc się do gosposi. Kobieta skarciła nas wzorkiem łapiąc się jednocześnie za głowę.
- A taki piękny żyrandol był! Co wy żeście tutaj dwoje robili?! - krzyknęła na nas, jednak nie dało się nie ujrzeć lekkiego rozbawienia w jej oczach - W zoo was wszystkich pozamykać! - mruknęła rzucając we mnie ścierką, którą przyniosła ze sobą z kuchni.
- To mały wypadek przy pracy - zaśmiałem się przytulając przelotnie kobietę od tyłu i dając jej buziaka w policzek - My tylko sprawdzaliśmy jego trwałość.
- Kryształowego żyrandola powieszonego na 2 metry w górę?!
- Bo tata rzucać nie umie! - wypaliła moja córka, na co posłałem jej gniewne spojrzenie i już po sekundzie znów ganialiśmy się między meblami.
- Uspokoicie się w końcu czy nie?! - Isa krzyczała coś znów wymachując ścierką - Krzywdę sobie porobicie! Nosz normalnie jak z dziećmi!
Na zakręcie za sofą dorwałem w końcu tego małego skrzacika łapiąc od tyłu, wywołując kolejną dawką śmiechu. Usadziłem ją na kanapie i zacząłem łaskotać bez litości. Krzyczała i śmiała się, jednocześnie rzucając małym ciałkiem na wszystkie możliwe strony.
- Ja nie umiem rzucać? Ja? - spytałem przerywając czynność.
Wzięła głęboki oddech uspokajając się, po czym złożyła na moim policzku drobnego buziaka i przytuliła, pociągając mnie obok siebie na sofie. Wtuliłem się w nią czując, jak mocniej oplata mnie rączkami.
- Kocham Cię tatusiu - szepnęła mi do ucha, na co mimowolnie na moją twarz wpełzł szeroki uśmiech.
- Ja Ciebie też skrzacie - ucałowałem ją w czubek głowy, jednocześnie dostrzegając w progu postać, która się nam przygląda.
Michelle stała oparta o ramę drzwi, przyglądając się nam z rozbawieniem. Ciekaw jestem, ile zdążyła zobaczyć z tego co się tutaj działo? Zagryzłem dolną wargę szczerząc się do niej głupkowato, gdy do salonu wparowała Isa z wielką szczotką i szufelką w dłoniach.
- No niech Panienka zobaczy co narobili! Wazony pobite, poduszki porozrzucane, zasłona wisi ledwo okno przysłaniając, a żyrandol! To był taki piękny kryształowy żyrandol! - żaliła się mojej ukochanej, a ja usiadłem na sofie nie wiedząc czy się śmiać, czy uciekać gdzie pieprz rośnie.
- Mamusia! - Eva wystrzeliła w stronę kobiety przytulając się do niej mocno - Ale to tatuś narozrabiał, a nie ja.
- Ej! - zaśmiałem się już biorąc poduszkę, by wycelować w tego małego kapusia, gdy Michelle wzięła od Isabelli szczotkę i wręczyła mi ją.
- Sprzątasz, teraz, już - mruknęła niby poważnie, niby z uśmiechem na ustach.
Wziąłem od niej szczotkę z szufelką przyglądając się im z dokładnością.
- Co mam z nimi zrobić? - zaśmiałem się.
- Zęby wyszczotkować, a szufelką sprzątnąć swoją kuwetę jak nie wiesz co - odgryzła się, po czy wystawiła mi język - Narozrabiałeś to teraz sprzątaj.
- Ale to nie ja! - wskazałem palcem na Evę, która szczerzyła się widząc, że znów jej się upiekło.
- Mike, jesteś największym dzieckiem jakie znam - zaśmiała się, po czym cmoknęła mnie w policzek - No dalej, abyś zdążył do wieczora.
- Bardzo śmieszne - mruknąłem wstając z miejsca.
- Panie Michaelu, ja się tym zajmę naprawdę - rzuciła Isa niemal wyrywając mi z rąk narzędzia pracy - Ale następnym razem jak znów zrobicie taki bajzel, osobiście Panu tym zęby wyszczotkuję - pogroziła mi  machając szczotką przed oczami, na co musiałem się powstrzymać, aby nie wybuchnąć śmiechem.
Widząc jak moja ukochana wraz z córką opuszczają salon, ruszyłem za nimi posyłając gosposi ostatni, pełen wdzięczności uśmiech.
- A wy gdzie? - spytałem wesoło dopadając je przed schodami prowadzącymi na piętro - Już spać?
- Idę położyć Evę do łóżka, niedługo przyjdę.
- O nie, ja idę ją położyć skoro jutro wyjeżdżam i znów nie będę mógł tego robić przez pięć dni - skwitowałam biorąc córkę na ręce i sadzając ją sobie na biodrze.
Wtuliła się we mnie mocno, na co ucałowałem ją w czubek główki.
- Ale wrócisz do nas tatusiu? - spytała głosikiem pełnym strachu.
- Oczywiście, że tak - uniosłem lekko kąciki ust, chcąc ją uspokoić - Jest już późno, idziemy spać - rzuciłem, spoglądając jeszcze na Michelle - Będziesz...
- Będę w sypialni - mruknęła przerywając mi, po czym ucałowała córkę i ruszyła w kierunku naszego pokoju.
Szczęście to pew­ne­go rodza­ju wewnętrzny spokój, ra­dość z każdej godzi­ny, mi­nuty se­kun­dy życia, uczu­cie spełnienia, które wy­pełnia nas od środ­ka, uśmiech od ucha do ucha. Wiecie co? To jed­nak chyba za­leży od dru­giej oso­by.


Siedziałam na łóżku bawiąc się z Lucky'm, który stęskniony znów nie dawał mi chwili spokoju. Ten mały, mokry nosek był w stanie zawsze wywołać na mojej twarzy szczery uśmiech. Znałam Michaela i wiedziałam, że gdy on zaszyje się w pokoiku Evy to nie można było się go szybko spodziewać. Był tak zapatrzony w nią, że miałam czasem wrażenie, że jest mu do życia bardziej niezbędna niż tlen. Mimo mojego kłamstwa, mimo odebranych sześciu lat, on potrafił dotrzeć do niej w każdym calu, jakby ta przerwa nigdy nie nastąpiła. Eva zaś ufała mu bezgranicznie, kochała go nawet zanim poznała prawdę, że jest on jej prawdziwym tatą.
Czując jak senność bierze nade mną górę, zeszłam z łóżka udając się do łazienki. Pozbyłam się całej garderoby i weszłam do kabiny puszczając jednocześnie gorącą wodę. Ciepły strumień okrył moje ciało i włosy. Przetarłam twarz dłońmi, jakbym chciała teraz zmyć z siebie cały bród z ostatnich kilku dni. Chwyciłam żel pod prysznic i wcierałam go, wsłuchując się w muzykę jaką dawały opadające na podłogę kabiny krople wody. Gdy piana już ze mnie opadła i miałam wyłączyć wodę, usłyszałam jak drzwi do kabiny się otwierają. Nie trwało długo jak przytulił się bo moich pleców całując mnie jednocześnie w szyję. 
- Nawet tutaj musiałeś wleźć za mną, czorcie? - odchyliłam głowę lekko w bok by móc na niego spojrzeć - Aż tak bardzo brudny jesteś, że nie mogłeś poczekać paru minut?
- O wiele bardziej brudne są w tej chwili moje myśli - szepnął, przygniatając mnie jeszcze mocniej do swojego mokrego ciała.
Gorący strumień wody wciąż oblewał nasze ciała, co jeszcze podnosiło i tak wysoką temperaturę. Czułam jak zjeżdża dłonią od mojej szyi, przez piersi na brzuch. Westchnęłam cichutko na co przygryzł delikatnie płatek mojego ucha, co jeszcze mocniej pobudziło moje zmysły. 
Odruchowo chciałam się do niego odwrócić, jednak złapał mnie za rękę i przycisnął mocno do ściany kabiny, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Czułam już, jak jego pobudzona męskość drażni moje plecy. Napięcie było nie do wytrzymania. Czekałam na jego ruch, wiedząc jak bardzo lubi się bawić i przeciągać to wszystko. Znów przywarł wargami do mojej szyi, na co odchyliłam głowę, opierając ją o jego ramię, aby dać mu lepszy dostęp. Jedną ręką wciąż trzymał moją dłoń, splatając nasze palce. Oprał się o ścianę kabiny, zjeżdżając drugą ręką z mojego brzucha coraz niżej, aż do łączenia moich ud. Czując jak jego ręka napiera w najbardziej zniecierpliwione miejsce mojego ciała, jęknęłam na co jeszcze mocniej przywarł mnie do ściany, wzmacniając jednocześnie nacisk dłoni.
Zamknęłam oczy, rozkoszując się jego dotykiem w każdym calu. Bawił się ponownie barwą moich westchnień i błagań. Co chwila czułam, jak dowiera mocniej do mnie biodrami, abym mogła poczuć jego podniecenie. Znów próbowałam się odwrócić, znów bezskutecznie. Włożył kolano między moje nogi, zmuszając, abym je szerzej rozstawiła. Każdy cal mego ciała zdawał się krzyczeć, jak bardzo zniecierpliwiona jestem.
- Proszę... - szepnęłam, czując jak znów zagryza mój płatek ucha.
Cholera! Ile on będzie mnie tak katował? Wypięłam się delikatnie ocierając o jego przyjaciela, mając nadzieję, że tym zachęcę go do szybszego podjęcia decyzji. Nie pomyliłam się. Poczułam jak mięśnie na jego brzuchu się zaciskają, a jego dłoń, którą miał między moimi nogami nieruchomieje. Znów wpił się w moją szyję, jednocześnie wchodząc we mnie gwałtownie. Krzyknęłam zaskoczona, czując jak moje nogi chcą się wręcz pode mną ugiąć z fali podniecenia. Otulił mnie mocno ramieniem, nie przestając penetrować mego ciała na nowo w każdym calu. Tylko on potrafił w tak gwałtownych ruchach okazać tyle czułości. Wypełniał mnie szczelnie, niecierpliwie, agresywnie i z tylko dla siebie charakterystyczną miłością. Nie trwało długo, jak spłynęła na mnie fala największej przyjemności. Jęknęłam odchylając głowę do tyłu, gdy moje ciało wręcz eksplodowało wokół niego. Musiał mnie przytrzymać, bym nie zsunęła się po ścianie. Moje ciało drżało, a nogi były niczym z waty. Sekundę później poczułam jak i on zatraca się we mnie, wypełniając szczelnie każdy zakamarek mego ciała.
Oparłam się o niego plecami całkowicie wyczerpana. Nagle odwrócił mnie przodem do siebie i wpił się w moje usta zachłannie. Plotłam dłonie w jego mokre loki, pozwalając jednocześnie jego zniecierpliwionemu językowi wedrzeć się głębiej w moje usta. Nie wiem ile tak trwaliśmy, ale już dawno nie czułam w pocałunku tylu emocji jak teraz.
Zmyliśmy z siebie wszystko, po czym wyszłam z kabiny czując, jak Mike otula mnie ręcznikiem. Spojrzałam w jego roztańczone oczy, na co znów krótko mnie cmoknął szepcząc:
- Idź do łóżka, ja zaraz przyjdę.
Kiwnęłam tylko głową, po czym wytarłam się do sucha i opuściłam łazienkę w swoim ulubionym szlafroku. Leżałam na łóżku wyczerpana, wyczekując aż do mnie przyjdzie. Nie chciałam bez niego zasypiać, po prostu nie chciałam.
Nagle drzwi się otworzyły, a Mike z przewiązanym ręcznikiem na biodrach, wycierając swoje wilgotne loki wyszedł spoglądając na mnie niepewnie.
- Gdzie się podziała większość kosmetyków z szafki nad zlewem? Rano jeszcze...
- Spakowałam je - mruknęłam poprawiając poduszkę - Są w walizce.
- W walizce? - spojrzał na mnie z przerażeniem. Domyślałam się już, jakie myśli przyszły mu do tej czarnej łepetynki więc wpaliłam tylko słabo się uśmiechając.
- Spakowałam je gdy kładłeś spać Evę. Jak mam siedzieć tam z Tobą całe pięć dni, to chcę mieć chociaż ze sobą podstawowe środki do życia.
Stał przez chwilę z otwartą buzią, która w końcu zamieniła się w szeroki uśmiech. Trwało chwilę, nim przeanalizował i zrozumiał sens moich słów. Rzucił na podłogę ręcznik, którym wycierał włosy i wręcz rzucił się na mnie na łóżko, całując mnie wszędzie gdzie się da.
- Opanuj się lepiej bo jeszcze się rozmyślę - zaśmiałam się, po czym spojrzał mi w oczy przeszywając tym ciemnym wzrokiem.
- Dziękuję, nie masz pojęcia jakie to dla mnie ważne mieć was tam ze sobą.
- Obiecywałam Ci na statku, że dopóki śmierć nas nie rozłączy, pamiętasz?
- Aż do śmierci - powtórzył, ponownie wtapiając się w moje usta.

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~

"Dobroć można niekiedy znaleźć w środku piekła."
- Charles Bukowski

4 komentarze:

  1. Zaczynając od poczatku, komentarze. Ja wyznaję zasadę taką; nie podobam ci się to zajrzyj psu w dupę. Wszystko.
    Rozdział świetny po prostu. :D No nareszcie zgodziła się z nim pojechać, no kurde, nareszcie! Alleluja. xD No i to jest własnie to. Mike poczuje się pewniej i na pewno będzie miał w sobie o wiele więcej pozytywnej energii. Ja kocham te twoje sentencje. Sama jakoś nie umiem wplatać w swoje opowiadanie takich akapitów, bardziej chyba skupiam się na jakby to powiedzieć... fizyczności niż na uczuciach. A przynajmniej tak mi sie wydaje. xD
    Sexy. Jeśli chodzi o to to już chyba dawno powinnam pochwalić, bo też bardzo mi się podoba sposób w jaki potrafisz ując całą sprawę. :)
    Tak wiec, pozdrawiam i czekam na następną. :D
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka! <3
    Ale gorąco! Nie dość, że ledwo idzie wytrzymać na dworze to tu jeszcze taka fala gorąca, ale przejdę do tego potem. Zacznę od tych komentarzy. Sama się wściekałam i nie zostawiłam tego tak łatwo. Ja tam się z Twoich komów ciesze, nawet jeśli są mega szczere. Po to są komy by wyrażać swój pogląd, opinie itd. No, ale teraz przejdę do notki! :D
    Oj ta dziołcha taka uparta, ale grunt, że się zgodziła. To jest najważniejsze, najważniejsze, że będzie przy nim i mimo, że jest bardzo anty nastawiona do tego koncertu i prób da swoją obecnością Michaelowi ogromne wsparcie. Zawsze człowiekowi jest łatwiej kiedy ma przy sobie kogoś bliskiego, kogoś kto da mu siłę.
    Akcja w salonie skradła mi serce, śmiałam się jak głupia! Uwielbiam takie sceny, uwielbiam kiedy na tle całego rozgrywającego się dramatu można się pośmiać. To naprawdę wzbogaca opowiadanie. Isa jest zbyt łagodna, powinna poprzeć Miśkę by Michael zajął się tym burdelem, który narobił. Na Eve przymknę oko, to dobre dziecko, nie jej wina, że w domu na taką małpę.
    Strasznie rozczuliła mnie ta scena na cmentarzu. Jak Michelle zaczęła mówić do rodziców. Jednak to prawda, oni byli "pewni", rodzina to jednak rodzina, więzy krwi to jednak więzy krwi. Nie da się tego oszukać, nie da się od tego uciec. Dla mnie osobiście rodzina jest najważniejsza bo na wielu osobach, (którym ufamy) możemy się zawieść. Łezka w oku się zakręciła, nie powiem. Strata tak bliskich osób ciągnie się przez lata i nawet po tych 5,6 latach będziemy czuć niewyobrażalną tęsknotę.
    No i scena końcowa. Jak zwykle świetnie opisana. Stajnia, prysznic.. podwyższają poprzeczkę? :D
    Ogólnie notka wyszła cudnie!
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział.
    Gratuluje zdania roku!! I oczywiście życzę powodzenia w przyszłych latach! :*
    Życzę masy wenyy!!
    Trzymaj się :*
    Ps; A i zapomniałam! Ta zagadka z mewą świetna! Aż sobie ją gdzieś zapisze. :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej!
    No nareszcie dotarłam. Czy zawsze jest tak, że jak Mike rozpętuje bitwę na poduszki to cierpi całe otoczenie? Chyba tak, no ale to było GENIALNE. Takie urocze to było jak wskazywali jeden na drugiego czyja wina. Szkoda żyrandola, walić żyrandol liczy się zabawa. Ale on to miał posprzątać. W życiu nie ma tak łatwo. Ta salonowa scena przeszła do mistrzostwa.
    Cmentarz zawsze mi się kojarzył z pewnym przemyśleniem. Nie wiem czemu, ale zawsze jak jestem na cmentarzu to gadam do nagrobka, więc to chyba normalka. Żem się poryczała jak czytałam słowa Michell. Jak tęskni za rodziną i w ogóle. Eh. To się nazywa życie. Oni zawsze będą przy niej i nigdy jej nie opuszczą.
    Jak to się mówi. Prysznic nie tylko do kąpieli. Prysznic, siano ja jestem ciekawa co następne. Mam jedno pytanie. Jak ty to robisz, że to jest takie genialne no.
    Fajnie, że Miśka pojedzie ze swoim Misiem do NY. Wiadomo wszystko lepiej wychodzi, gdy mamy koło siebie drugą osobę. Jestem ciekawa co by było gdyby dla jaj powiedziała "wyprowadzam się".
    Wszystko cud, miód, malinka tutaj się nie ma czego doczepić. Gratuluję zdania roku!!! No nie pozostaje mi nic innego jak czekać na dalej. Wstawiaj następnęgo jak najszybciej. Weny życzę ;)
    Pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem i ja! :D
    Nadrobiłam w końcu, przepraszam za tak długą nieobecność ;***
    Rozdział zajebisty cóż mogę więcej powiedzieć? Wiele w nim było emocji, od śmiechu aż po płacz.
    Ja się nie dziwę Miśce, że nie chciała jechać z tym pajacem, nie chce się przyczyniać do jego śmierci, no kurwa kocha go. Miałam jeszcze nadzieję, że Michael zrezygnuje w ostatniej chwili z tego koncertu, ale z niego uparty osioł jak widać. Już się domyślam co stanie się pod czas tego koncertu i po nim też. Rozmowa Michelle i doktora mnie w tym utwierdziła jeszcze bardziej. Nie nazywałabym się Basią gdybym do końca nie miała nadziei XD Zawsze liczę na jakiś cud i tutaj będzie tak samo.
    Jak Michelle poszła na cmentarz i płakała mówiąc do grobu rodziców to wiesz, że ja też się poryczałam? Nie wiem tylko czy dlatego, że mam doła i ta scena mnie jakoś dotknęła czy dlatego, że...no wiadomo każdy z bas stracił kogoś bliskiego i to jest smutne czy dlatego, że ta scena była wzruszająca. Nie wiem, ale wiem, że mnie do łez idzie szybko doprowadzić, ja już płaczę na wszystkim naprawdę xD Nie długo popłaczę się na hotach...też Ci wtedy powiem! XDDDD
    No właśnie hot <3 Końcówka przezajebista! :D
    Ach ten Jackson i jego brudne myśli...Zmył je chociaż? xD
    Wiesz, że Ty mój MISZCZU jesteś w tych scenach więc jak zawsze mi się podobało :D Czyli to jednak prawda, że Michael lubił od tyłu i na stojąco? Hahahaha no co xD
    I równie pięknie zakończył się rozdział, naprawdę Miśka mnie zaskoczyła tą zmianą decyzji :D (tak wiem mówiłaś, że ona zaskoczy mnie jeszcze nieraz) ale czyżby to Junior w tej kabinie tak na nią wpłynął? Ja nigdy nie przeczyłam, że Jackson to zdolny chłopak! :D
    Najważniejsze, że pojedzie z nim <3 Nie jestem za tym koncertem i chętnie bym mu go wybiła z głowy ręcznie, ale wiem że nie chce być sam, chce mieć przy sobie kochającą osobę dlatego mimo wszystko cieszę się, że Miśka się zgodziła :)
    Po co się kłócić? Niech spędzą ten czas ze sobą, bo nie wiadomo czy to będą ich ostatnie wspólne chwile.
    NO I KURWA JA WIEDZIAŁAM, ŻE ZDASZ <3333
    Weny i czekam na nexta!
    Pozdrawiam ciepluśko ;***

    OdpowiedzUsuń