DUM DUM DUM DUM!
No i jestem znów. Ja nie wiem, jak mam dawać częściej te rozdziały,
skoro nie mam już w zasadzie napisanego do przodu, pokończyło się xD
A niedługo jeszcze ten wyjazd do Londynu...
Nie wiem, czy się wyrobię z końcem opo przed tym moim wyjazdem do Grecji.
No nic, będę kombinować najwyżej.
A niedługo jeszcze ten wyjazd do Londynu...
Nie wiem, czy się wyrobię z końcem opo przed tym moim wyjazdem do Grecji.
No nic, będę kombinować najwyżej.
Póki co zapraszam na kolejne wypociny:)
PAMIĘTAJ!: Jeśli czytasz, napisz.
Okazuje to Twój szacunek do autora i jego twórczości. Nie wymagam komów na sto linijek, ale sama świadomość, że ktoś czyta jest mega powerem do dalszej pracy.
Dziękuję! <3
PAMIĘTAJ!: Jeśli czytasz, napisz.
Okazuje to Twój szacunek do autora i jego twórczości. Nie wymagam komów na sto linijek, ale sama świadomość, że ktoś czyta jest mega powerem do dalszej pracy.
Dziękuję! <3
~~~~~
To zabawne, że wszystko, co uśmierca mnie na co dzień, pozbawia sił, zniechęca, to wszystkie metafizyczne stany świadomości. To iluzoryczny świat, pragnienia, iracjonalne lęki i zbiór zdarzeń, o których nigdy nie powiem rzeczywistości.
Czasami chciałbym usiąść nad brzegiem płaskiego świata. Gdy jeszcze ziemia nie była okrągła, a ludzie wierzyli we wszystkie zjawiska przyrody jako boską moc, sprawczą. Usiąść tam, bezpłciowo, jak dziecko, dziewczynka, mały chłopiec, przecież nie muszę być nikim konkretnym. Usiąść tam wtedy i zapytać, czy jest coś szczególnego, co przygotowano mi w życiu? Wtedy również nie odmówiłbym bólu, który mnie trapi. Tylko teraz, gdy powoli umieram, chciałbym zrzucić ze swoich barków brzemię, z którym się zmagam. I jest w tym wolność. Dziwne ocalenie myśli i ciała.
Poranek znów zakończył się sprzeczką z Michaelem, a tematem głównym była Andrea. Mike wciąż trzymał do niej urazę i twardo upierał się, że postąpił jak najbardziej słusznie. W końcu udało mi się go namówić, aby była nauczycielka Evy została jeszcze jakiś czas na 'okres próbny' i dopiero wtedy, aby podjął ostateczną decyzję. Ku mojemu zdziwieniu, podczas rozmowy z kobietą nawet ją przeprosił za swoje impulsywne zachowanie.
- Jestem! - do salonu wbiegła moja córeczka uśmiechając się szeroko
- Zajęcia z Andreą skończone? - spytałam całując ją w policzek, gdy wgramoliła się na ramie fotela, na którym czytałam książkę.
- Tak. Tatuś wrócił już?
- Wiesz kochanie, że tatuś teraz dużo pracuje - szepnęłam odgarniając do tyłu jej brązowe włoski - Idź do kuchni, Isa mówiła, że czeka już na Ciebie z obiadem.
- A Ty nie jesz?
- Już jadłam. Leć, niedługo Max przyjeżdża i jedziecie w teren, pamiętasz? - skłamałam, nie chcąc znów aby wypaliła przez przypadek przy Michaelu, że nie jadłam jakiegoś posiłku.
Skinęła tylko główką i w podskokach ruszyła do kuchni. Oparłam głowę o oparcie fotela nabierając do płuc powietrza. Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk mojej komórki. Sięgnęłam po urządzenie wibrujące na stoliku spoglądając na wyświetlacz.
- No w końcu! - krzyknęłam do słuchawki szczerząc się sama do siebie.
- Ja też tęskniłam małpo - zaśmiała się - Co słychać tam u was?
- Dużo by opowiadać - mruknęłam znów opadając na siedzenie - Nat, kiedy wracasz z NY?
- Wiesz, chyba będę na weekend.
- Serio?
- Tak, skrócili nam pobyt. W sumie cieszę się, takie nudy na tych zebraniach, że szok, nie wiem jak mój ojciec to wytrzymuje. A Ty masz plany w week? Możemy gdzieś wyskoczyć, albo wpadniesz do mnie lub ja do was?
- Jasne, na pewno trzeba będzie się spotkać - uniosłam lekko kąciki ust na myśl, że niedługo znów będę mieć swoją przyjaciółkę przy sobie.
- Wiesz, kto do mnie wczoraj dzwonił? Tom...
- Żartujesz? - aż wyprostowałam się w fotelu - Czego chciał ten bufon?
- Pogadać. Chciał, abym się z nim spotkała.
- Zgodziłaś się?
- Powiedziałam mu, że musi dać mi czas do namysłu. Z jednej strony nie chcę go widzieć na oczy, ale z drugiej chciałabym chociaż dowiedzieć się dlaczego odszedł.
- Rozumiem - szepnęłam marszcząc brwi - Rozmowa jest czasem bardzo dobra nawet z tymi, którzy nas skrzywdzili. Mi po rozmowie z Davidem jest o wiele lżej...
- Z kim przepraszam? - rzuciła do słuchawki niedowierzając - Powiedz, że pomyliłaś imiona...
- Nie, rozmawiałam z Davidem. Lepiej! Michael również go zna.
- Coś czuję, że będzie o czym rozmawiać przez ten weekend.
- Też tak czuję - mruknęłam do słuchawki przypominając sobie w myślach wszystkie wydarzenia z ostatnich kilku dni.
- Jestem! - do salonu wbiegła moja córeczka uśmiechając się szeroko
- Zajęcia z Andreą skończone? - spytałam całując ją w policzek, gdy wgramoliła się na ramie fotela, na którym czytałam książkę.
- Tak. Tatuś wrócił już?
- Wiesz kochanie, że tatuś teraz dużo pracuje - szepnęłam odgarniając do tyłu jej brązowe włoski - Idź do kuchni, Isa mówiła, że czeka już na Ciebie z obiadem.
- A Ty nie jesz?
- Już jadłam. Leć, niedługo Max przyjeżdża i jedziecie w teren, pamiętasz? - skłamałam, nie chcąc znów aby wypaliła przez przypadek przy Michaelu, że nie jadłam jakiegoś posiłku.
Skinęła tylko główką i w podskokach ruszyła do kuchni. Oparłam głowę o oparcie fotela nabierając do płuc powietrza. Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk mojej komórki. Sięgnęłam po urządzenie wibrujące na stoliku spoglądając na wyświetlacz.
- No w końcu! - krzyknęłam do słuchawki szczerząc się sama do siebie.
- Ja też tęskniłam małpo - zaśmiała się - Co słychać tam u was?
- Dużo by opowiadać - mruknęłam znów opadając na siedzenie - Nat, kiedy wracasz z NY?
- Wiesz, chyba będę na weekend.
- Serio?
- Tak, skrócili nam pobyt. W sumie cieszę się, takie nudy na tych zebraniach, że szok, nie wiem jak mój ojciec to wytrzymuje. A Ty masz plany w week? Możemy gdzieś wyskoczyć, albo wpadniesz do mnie lub ja do was?
- Jasne, na pewno trzeba będzie się spotkać - uniosłam lekko kąciki ust na myśl, że niedługo znów będę mieć swoją przyjaciółkę przy sobie.
- Wiesz, kto do mnie wczoraj dzwonił? Tom...
- Żartujesz? - aż wyprostowałam się w fotelu - Czego chciał ten bufon?
- Pogadać. Chciał, abym się z nim spotkała.
- Zgodziłaś się?
- Powiedziałam mu, że musi dać mi czas do namysłu. Z jednej strony nie chcę go widzieć na oczy, ale z drugiej chciałabym chociaż dowiedzieć się dlaczego odszedł.
- Rozumiem - szepnęłam marszcząc brwi - Rozmowa jest czasem bardzo dobra nawet z tymi, którzy nas skrzywdzili. Mi po rozmowie z Davidem jest o wiele lżej...
- Z kim przepraszam? - rzuciła do słuchawki niedowierzając - Powiedz, że pomyliłaś imiona...
- Nie, rozmawiałam z Davidem. Lepiej! Michael również go zna.
- Coś czuję, że będzie o czym rozmawiać przez ten weekend.
- Też tak czuję - mruknęłam do słuchawki przypominając sobie w myślach wszystkie wydarzenia z ostatnich kilku dni.
Jakiś potok myśli skierował mnie ku fatalności losu. Zdarzało mi się czasem zastanawiać nad sensem tego wszystkiego co mnie otacza, nad fabułą mojego życia. Zakręciłem się automatycznie wokół postaci mojej miłości, a rozmaite kolory zatańczyły na jej obliczu. Wspomnienia te złe i dobre nadały kształt uczuciu jakie do niej darzę. Analizuję teraz tą zagadkową istotę przeznaczenia. Czy ono istnieje? Niektóre wybory bardzo oddaliły mnie od niej pewnego czasu, a jednak to teraz obok niej się budzę i z nią mam zamiar spędzić resztę egzystencji. Czy to nie niesamowite? Wśród tylu miliardów ludzi na zielonej planecie sprowadziłyśmy się na siebie, a pomimo, że dzieliło nas tyle kilometrów jakaś zagadkowa moc ściągnęła nas na jeden tor. Czy to przeznaczenie? A jeśli tak to co się stanie jak od niego odstąpimy lub coś nas rodzieli? Rozpadniemy się? Zostaniemy sami w przestrzeni? Stworzymy własną czarną dziurę?
Od kilku godzin robiliśmy próby do kolejnych układów, a w czasie przerw omawiałem z Q i Frankiem całą resztę. Moje myśli wciąż były niespokojne po wczorajszym dniu, który był jednym z najgorszych w moim życiu. Gdy przypominam sobie ten ból, świadomość że moja córeczka... Nie, to było coś ponad siły jakiegokolwiek rodzica. I ta cholerna bezradność, gdy czujesz się odpowiedzialny, jesteś w stanie zrobić wszystko - a tak naprawdę nie możesz zrobić nic.
- Ej, Mike... Skup się - upomniał mnie Frank - Ty czytasz ten tekst czy tylko literki oglądasz?
- Przepraszam - wydukałem znów zerkając w makulaturę - Nie doszedłem jeszcze do siebie po wczoraj.
- Rozumiem, ale to już za Tobą. Eva jest w domu z Michelle, bezpieczna i nic jej nie grozi.
- Przepraszam - wydukałem znów zerkając w makulaturę - Nie doszedłem jeszcze do siebie po wczoraj.
- Rozumiem, ale to już za Tobą. Eva jest w domu z Michelle, bezpieczna i nic jej nie grozi.
- Powinienem być teraz z nimi - mruknąłem marszcząc brwi - Znów zostawiłem wszystko na głowie Michelle.
- Wiedziałeś, że podpisanie umowy się z tym wiąże - spojrzał na mnie niepewnie, a gdy już miałem mu coś odpowiedzieć do pomieszczenia wszedł Quincy, który zakończył kolejną rozmowę telefoniczną.
- Mike mam dobrą wiadomość! - rzucił entuzjastycznie siadając na swoim skórzanym fotelu - Pakuj się synek powoli, bo pojutrze masz samolot, lecimy do NY - klasnął zadowolony w dłonie, a ja patrzyłem na niego wielkimi oczami nie wiedząc co powiedzieć.
- Tak szybko? - Frank nie krył zdziwienia - Przecież...
- Rozmawiałem właśnie z prezesem, mamy dostępną całą scenę i wszystko na całe pięć dni. Później już mają rezerwację od innych, więc nie wiadomo kiedy znów się tam wbijemy w grafik. Ej, sami wiecie jak wielki i poważny jest ten koncert. Musimy korzystać jeśli to wszystko ma wypalić, a czasu jest cholernie mało. Nie ma opcji na marudzenie. Dzwonie zaraz rezerwować hotel, jutro masz Mike wolne w takim razie.
- Rozmawiałem właśnie z prezesem, mamy dostępną całą scenę i wszystko na całe pięć dni. Później już mają rezerwację od innych, więc nie wiadomo kiedy znów się tam wbijemy w grafik. Ej, sami wiecie jak wielki i poważny jest ten koncert. Musimy korzystać jeśli to wszystko ma wypalić, a czasu jest cholernie mało. Nie ma opcji na marudzenie. Dzwonie zaraz rezerwować hotel, jutro masz Mike wolne w takim razie.
- Ale... - mruknąłem, wciąż nie wiedząc dokładnie co się dzieje - Jak to pojutrze? Na pięć dni?
- Mam przeliterować?
- A ja nie mam nic do powiedzenia w tej kwestii? - syknąłem - Przecież...
- Chcesz odbyć ten koncert do cholery, czy nie? - przerwał warcząc ostrym tonem - Wiedziałeś co podpisujesz. Zdecydowałeś się na to wszystko, więc teraz nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko. Mówiłem, że wyjazdy do NY będą nieuniknione.
- A ja nie mam nic do powiedzenia w tej kwestii? - syknąłem - Przecież...
- Chcesz odbyć ten koncert do cholery, czy nie? - przerwał warcząc ostrym tonem - Wiedziałeś co podpisujesz. Zdecydowałeś się na to wszystko, więc teraz nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko. Mówiłem, że wyjazdy do NY będą nieuniknione.
- Ale nie spodziewałem się, że poinformujesz mnie o tym na dwa dni przed wyjazdem.
- A co to za różnica? Słuchaj, jeśli chodzi o Michelle i małą to możesz je przecież zabrać, nie rób scen chociaż raz.
- Jasne - syknąłem odwracając głowę z rezygnacją.
Wiedziałem, że Michelle nie zgodzi się ze mną pojechać. Mówiła mi to już wielokrotnie i póki co trzymała się swoich słów - ignorowała wszystko, co dotyczyło koncertu. We wszystkim tutaj bylem sam. Nawet gdy chciałem jej opowiedzieć o nowym pomyśle do występu, od razu znajdowała inne zajęcie by dać mi do zrozumienia, że mnie nie słucha. Cieszyłem się, że jest ze mną, kocha mnie i nie robi scen na każdym kroku, jednak bez tego widocznego wsparcia czułem się całkowicie zagubiony.
- Wszystko gra? - spytał Frank gdy szliśmy korytarzem w stronę garderoby - Ej?
- Nie, nic nie gra.
- Chodzi o ten wyjazd?
- Nie chcę znów ich zostawiać, a Michelle nie pojedzie ze mną.
- Skąd wiesz? Daj spokój, pogadasz z nią i...
- Nie - pokręciłem przecząco głową - Znam ją, znam jej charakter. Mimo iż będzie cierpieć, będzie tęsknić to zrobi mi na złość, tak, abym żałował decyzji o koncercie.
- A dziwisz jej się? Martwi się o Ciebie.
- Wiem - szepnąłem bardziej do siebie, niż do niego.
Dalszą rozmowę przerwał nam krzyk chłopaków za ścianą. Weszliśmy do sali, gdzie cała ekipa tańcząca ze mną do Dangerous wygłupiała się niczym małe dzieci. Zaśmiałem się pod nosem i w podskokach ruszyłem w ich stronę, a Frank w tym czasie włączył muzykę, która wypełniła po raz kolejny nie tylko tę salę, ale moją duszę, ciało i serce.
- Wiem - szepnąłem bardziej do siebie, niż do niego.
Dalszą rozmowę przerwał nam krzyk chłopaków za ścianą. Weszliśmy do sali, gdzie cała ekipa tańcząca ze mną do Dangerous wygłupiała się niczym małe dzieci. Zaśmiałem się pod nosem i w podskokach ruszyłem w ich stronę, a Frank w tym czasie włączył muzykę, która wypełniła po raz kolejny nie tylko tę salę, ale moją duszę, ciało i serce.
Czasami po prostu trzeba być odważnym. Trzeba być silnym. Czasami nie można ulegać czarnym myślom. Trzeba pokonać te diabły, które wpychają się do naszej głowy i próbują wzbudzić paniczny strach. Przemy naprzód, krok za krokiem, z nadzieją, że nawet jeśli się cofniemy, to tylko trochę, tak że kiedy znowu ruszymy przed siebie, szybko nadrobimy zaległości.
Strach nie jest jak choroba zakaźna, nie przychodzi skądś, ale sami go tworzymy. Głównie przez miłość. Im bardziej coś kochamy, tym bardziej dręczy nas myśl, ze moglibyśmy to stracić. Wtedy strach jest zawsze gdzieś tuż obok. I jeśli popatrzymy na kres życia nie jak na karę, lecz jako na prawo natury i wygnamy z serca strach przed śmiercią, odtąd żaden lęk nie ośmieli się zakraść do niego.
Całe popołudnie spędziłam z Evą, słuchając jak gra na skrzypcach. Ta muzyka od zawsze była niczym lekarstwo na moje serce, wszelkie wewnętrzne rany. Zawsze z uwagą przyglądam się jej ruchom, gdy sprawia, że instrument wydaje coraz to nowe dźwięki. Nie mam pojęcia dlaczego, ale większość muzyki jaką gra to piosenki smutne, jakby wyrażające ból, strach i wszystkie emocje targające człowiekiem w tych na pozór trudnych chwilach - a może to mnie się tak tylko wydawało?
Do centrum wybrałam się taksówką, nie chcąc by jakiś z goryli Mike'a wiedział gdzie i po co jadę. Spotkanie z Doktorem Stewartem miało nie dotrzeć do nikogo, poza naszą dwójką. Eva ma zajęcia z Maxem, a że obiecał zabrać ją w teren, to mam co najmniej cztery godziny dla siebie. Michael zapewne znów wróci późno, więc to była idealna okazja.
- Dzień dobry - rzuciłam do mężczyzny, który czekał już na mnie w kawiarence gdzie się umówiliśmy - Przepraszam za spóźnienie, trener Evy trochę miał poślizgu, a nie mogłam...
- Spokojnie, nie tłumacz się. Nic się nie stało - uśmiechnął się, a ja zajęłam miejsce na przeciwko niego - Więc, dlaczego chciałaś się tak pilnie spotkać?
- Chodzi o Michaela - mruknęłam stukając nerwowo paznokciami w blat stolika, gdy naszą rozmowę przerwała akurat kelnerka chcąc przyjąć zamówienie.
- Pogorszyło się? - spytał mężczyzna, gdy kelnerka zostawiła nas w końcu samych - Nie jestem jego lekarzem prowadzącym i nie mogę...
- Chcę tylko zadać kilka czysto teoretycznych pytań. I liczę, że ta rozmowa zostanie tylko między nami - rzuciłam pewnym tonem.
- Oczywiście. Obowiązuje mnie coś takiego jak tajemnica lekarska i tak to właśnie potraktuję.
- Dzień dobry - rzuciłam do mężczyzny, który czekał już na mnie w kawiarence gdzie się umówiliśmy - Przepraszam za spóźnienie, trener Evy trochę miał poślizgu, a nie mogłam...
- Spokojnie, nie tłumacz się. Nic się nie stało - uśmiechnął się, a ja zajęłam miejsce na przeciwko niego - Więc, dlaczego chciałaś się tak pilnie spotkać?
- Chodzi o Michaela - mruknęłam stukając nerwowo paznokciami w blat stolika, gdy naszą rozmowę przerwała akurat kelnerka chcąc przyjąć zamówienie.
- Pogorszyło się? - spytał mężczyzna, gdy kelnerka zostawiła nas w końcu samych - Nie jestem jego lekarzem prowadzącym i nie mogę...
- Chcę tylko zadać kilka czysto teoretycznych pytań. I liczę, że ta rozmowa zostanie tylko między nami - rzuciłam pewnym tonem.
- Oczywiście. Obowiązuje mnie coś takiego jak tajemnica lekarska i tak to właśnie potraktuję.
- Dlaczego znalezienie dawcy trwa tak długo?
- Michelle, dziecko... Są osoby w o wiele krytyczniejszych sytuacjach niż Mike. Z większą potrzebą i często oni mają tego pierwszeństwo.
- Ale gdy jego serce wysiądzie, będzie już za późno - szepnęłam, próbując powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy - Wtedy nie będzie czasu na szukanie.
- Wiem, jednak są rzeczy od nas niezależne. Nikt nie mówił, że świat jest sprawiedliwy. Jeśli znajdą dawcę, będzie zgodność narządów, to na pewno pomogą Michaelowi. Tutaj niestety sława i pieniądze przestają grać jakąkolwiek rolę. Zauważ też, że strasznie mało jest teraz ludzi, którzy decydują się oddawać po śmierci narządy.
- Co jest potrzebne do podjęcia takiej decyzji? - spojrzał na mnie niepewnie po tym pytaniu, ale kontynuował ignorując mój ton:
- Zazwyczaj ludzie noszą oświadczenie, napisane nawet własną ręką o zgodzie na przeszczep narządów po śmierci.
- Jest możliwość sprawdzenia zgodności jeszcze za życia dawcy? Bo z tego co pamiętam, guz mózgu nie wyklucza mnie z bycia dawcą, bo nie atakuje narządów na takie odległości.
- Michelle, co Ty do cholery kombinujesz? - rzucił lekko oburzony, chyba w końcu mając dość tych podchodów - Jeśli mamy rozmawiać jak dorośli, chcę abyś była ze mną szczera.
- Jego serce nie wytrzyma tego koncertu - wypaliłam na jednym wdechu - A wiem, że nie zrezygnuje.
- Dlaczego zakładasz od razu najgorszy scenariusz?
- Na litość boską! Każdy mnie o to pyta, ale ja to po prostu wiem. Widzę go na co dzień, widzę jak gaśnie z każdym treningiem, jak jego ciało i umysł przy wysiłku odmawiają posłuszeństwa.
- Michelle, dziecko... Są osoby w o wiele krytyczniejszych sytuacjach niż Mike. Z większą potrzebą i często oni mają tego pierwszeństwo.
- Ale gdy jego serce wysiądzie, będzie już za późno - szepnęłam, próbując powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy - Wtedy nie będzie czasu na szukanie.
- Wiem, jednak są rzeczy od nas niezależne. Nikt nie mówił, że świat jest sprawiedliwy. Jeśli znajdą dawcę, będzie zgodność narządów, to na pewno pomogą Michaelowi. Tutaj niestety sława i pieniądze przestają grać jakąkolwiek rolę. Zauważ też, że strasznie mało jest teraz ludzi, którzy decydują się oddawać po śmierci narządy.
- Co jest potrzebne do podjęcia takiej decyzji? - spojrzał na mnie niepewnie po tym pytaniu, ale kontynuował ignorując mój ton:
- Zazwyczaj ludzie noszą oświadczenie, napisane nawet własną ręką o zgodzie na przeszczep narządów po śmierci.
- Jest możliwość sprawdzenia zgodności jeszcze za życia dawcy? Bo z tego co pamiętam, guz mózgu nie wyklucza mnie z bycia dawcą, bo nie atakuje narządów na takie odległości.
- Michelle, co Ty do cholery kombinujesz? - rzucił lekko oburzony, chyba w końcu mając dość tych podchodów - Jeśli mamy rozmawiać jak dorośli, chcę abyś była ze mną szczera.
- Jego serce nie wytrzyma tego koncertu - wypaliłam na jednym wdechu - A wiem, że nie zrezygnuje.
- Dlaczego zakładasz od razu najgorszy scenariusz?
- Na litość boską! Każdy mnie o to pyta, ale ja to po prostu wiem. Widzę go na co dzień, widzę jak gaśnie z każdym treningiem, jak jego ciało i umysł przy wysiłku odmawiają posłuszeństwa.
- Dobrze, ale wciąż nie rozumiem co chcesz zrobić? - spojrzał na mnie wyczekująco, a ja zaś spuściłam wzrok w swoje dłonie.
- I tak umrę.
- Że co? - doktor spojrzał na mnie opierając dłonie na stole - Czy Ty słyszysz siebie dziecko drogie?
- Mnie się nie da uratować. Mój czas jest przesądzony, zaś Mike może żyć i jeśli to jedyny sposób, zrobię wszystko byleby go uratować.
- I tak umrę.
- Że co? - doktor spojrzał na mnie opierając dłonie na stole - Czy Ty słyszysz siebie dziecko drogie?
- Mnie się nie da uratować. Mój czas jest przesądzony, zaś Mike może żyć i jeśli to jedyny sposób, zrobię wszystko byleby go uratować.
- Dość! - warknął i chciał wstać od stolika, ale złapałam go za nadgarstek prosząc błagalnym wzrokiem, by usiadł co też w końcu uczynił.
- Doktorze... Proszę pomyśleć chociaż o Evie. Jest taka mała, straci matkę, chce Pan pozwolić, aby straciła i ojca? Pozwoli Pan na to?
- Michelle, nie wchodź na mnie w ten sposób - pokręcił przecząco głową, a w jego oczach dostrzegłam łzy - Nie możesz...
- Pozwoli Pan by niewinne dziecko straciło oboje rodziców? - nie dawałam za wygraną - Mnie się nie da uratować i wiemy o tym oboje. Pogodziłam się z tym.
- Koncert jest za lekko ponad 2 miesiące, przecież nie można przewidzieć...
- Dlatego chcę, aby był Pan w pogotowiu - szepnęłam łamliwym głosem - Mój miesiąc czy dwa życia są niczym w porównaniu z tym, że Michael może odzyskać wszystko, tak samo jak nasza córka.
- Zrozum, masz o wiele więcej życia, niż zasrane 2 miesiące. A nie mogę przeprowadzić przeszczepu uśmiercając Ciebie... To wbrew...
- Dlatego tutaj jestem, dlatego rozmawiamy - przerwałam mu mówiąc poważnym tonem - Jest wiele sposobów na cichą, spokojną śmierć kliniczną. Zgodzę się na wszystko, nikt nawet się nie dowie.
- Nie możesz mnie o to prosić - warknął zdenerwowany - Po prostu nie możesz.
- Doktorze... Proszę pomyśleć chociaż o Evie. Jest taka mała, straci matkę, chce Pan pozwolić, aby straciła i ojca? Pozwoli Pan na to?
- Michelle, nie wchodź na mnie w ten sposób - pokręcił przecząco głową, a w jego oczach dostrzegłam łzy - Nie możesz...
- Pozwoli Pan by niewinne dziecko straciło oboje rodziców? - nie dawałam za wygraną - Mnie się nie da uratować i wiemy o tym oboje. Pogodziłam się z tym.
- Koncert jest za lekko ponad 2 miesiące, przecież nie można przewidzieć...
- Dlatego chcę, aby był Pan w pogotowiu - szepnęłam łamliwym głosem - Mój miesiąc czy dwa życia są niczym w porównaniu z tym, że Michael może odzyskać wszystko, tak samo jak nasza córka.
- Zrozum, masz o wiele więcej życia, niż zasrane 2 miesiące. A nie mogę przeprowadzić przeszczepu uśmiercając Ciebie... To wbrew...
- Dlatego tutaj jestem, dlatego rozmawiamy - przerwałam mu mówiąc poważnym tonem - Jest wiele sposobów na cichą, spokojną śmierć kliniczną. Zgodzę się na wszystko, nikt nawet się nie dowie.
- Nie możesz mnie o to prosić - warknął zdenerwowany - Po prostu nie możesz.
Zrezygnowana wyjęłam portfel z torebki. Wyjęłam z niego zdjęcie Evy i przesuwając je po stole podstawiłam lekarzowi. Spojrzał na fotografię mojej córki, po czym znów na mnie z jeszcze większą ilością łez w oczach.
- Ona potrzebuje rodzica. Jednego straci, od Pana tylko zależy, czy zostanie sierotą. Ma Pan u mnie dług, pamięta Pan? Ja nie zawahałam się uratować pańskiego życia wtedy na ulicy, a co Pan jest w stanie zrobić, aby uratować życie moich bliskich? - po tych słowach wstałam, rzucając na stolik kilka dolarów za zamówioną herbatę.
Odeszłam, zostawiając mężczyznę z moimi słowami wiszącymi wciąż w powietrzu, oraz zdjęciem uśmiechniętej buźki mojej córeczki.
Wiem, co to znaczy stracić rodzinę. Wiem o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Byłam przy ich śmierci, uczestniczyłam w tym, czułam się wręcz jakby ich odejście było tylko i wyłącznie moją winą. Czasem zastanawiam się nocami, a co gdybym to ja wtedy prowadziła? Co gdybym pojechała po mamę do szpitala nie z tatą, ale z Michaelem? Co by się stało, gdybym nie dopuściła abyśmy wsiedli tamtego dnia do tego cholernego samochodu? Co by się stało, gdybym nie krzyknęła wtedy na widok tej stojącej na środku jezdni dziewczynki?
Przeszłości nie zmienię, jednak wiem, że jeszcze mogę wykreować przyszłość.
Na człowieka składają się wybory i okoliczności. Nikt nie ma władzy nad okolicznościami, ale każdy ma władzę wyboru. Decyzje dojrzewają jak owoce. Czasami słońce im sprzyja i rosną szybko, czasami jednak brak światła spowalnia proces. Nic tu nie da chemiczne przyśpieszanie. Każdy owoc musi dojrzewać w swoim tempie.
O najważniejszych sprawach najtrudniej opowiedzieć. Są to sprawy, których się wstydzisz, ponieważ słowa pomniejszają je - słowa powodują, iż rzeczy, które wydawały się nieskończenie wielkie, kiedy były w Twojej głowie, po wypowiedzeniu kurczą się i stają się zupełnie zwyczajne. Jednak nie tylko o to chodzi, prawda? Najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca twej duszy, jak drogowskazy do skarbu, który wrogowie chcieliby ci ukraść. Wszyscy od czasu do czasu bywamy niemili. Wszyscy robimy rzeczy, które bardzo chcielibyśmy cofnąć. Te żale stają się częścią tego, kim jesteśmy, wraz ze wszystkim innym. Jeśli ktoś próbuje to zmienić, to tak, jakby chciał gonić chmury.
Gdy wracałem do domu słońce chyliło się już ku zachodowi. Niebo przybierało coraz ciemniejszą barwę, a nasilający się wiatr zwiastował zbliżającą się burzę, której dźwięki były już słyszalne z oddali. Bawiłem się zamkiem od munduru, próbując jakoś w ten sposób zająć czymś myśli.
- Jesteśmy - rzucił mój kierowca, gdy limuzyna zatrzymała się już pod głównym wejściem rezydencji.
Podziękowałem mu i wysiadłem, czując pierwsze krople deszczu spadające na ziemię. Przyspieszyłem kroku i już po chwili byłem pod drzwiami. Jedyny plus mojego wyjazdu do NY to fakt, że mogłem wrócić dzisiaj wcześniej, oraz że jutro mam dzień wolny. Ostatnio często wracałem późnymi godzinami, kiedy moja córka już spała i zdarzało się, że nie widziałem się z nią przez cały dzień.
Odwiesiłem mundur w holu i ruszyłem w stronę schodów prowadzących na górę. Nie minęła sekunda, a już usłyszałem ten charakterystyczny tupot małych stópek, który nasilał się z każdą chwilą.
- Tatuś! - krzyknęła, gdy w końcu znalazła się na holu i wpadła mi w ramiona mocno ściskając - Stęskniłam się bardzo.
- Ja też - szepnąłem całując ją we włoski - Co porabiałaś cały dzień?
- Miałam zajęcia z Andreą, potem trening z Maxem i jak mamusia wróciła z spotkania, to bawiłam się z nią - mruknęła, a ja od razu zacząłem się zastanawiać z kim Michelle mogła być dzisiaj umówiona - A Ty już dzisiaj nie idziesz nigdzie, prawda? - spytała z słyszalną nadzieją w głosie.
- Dzisiaj już jestem cały Twój - zaśmiałem się - Gdzie mamusia?
- Kąpie się. Zjesz ze mną kolacje? Mamusia mówiła, że nie jest głodna.
- Oczywiście, chodź.
Eva w podskokach ruszyła w stronę kuchni, a ja znów miałem w głowie tysiące myśli, nie wiedząc czego się spodziewać w reakcji mojej rodziny na wieść o moim wyjeździe.
- Dobry wieczór Panie Jackson - rzuciła Isa uśmiechając się do mnie ciepło - Panu również nałożyć?
- Poproszę, ale małą porcję - odwzajemniłem uśmiech siadając przy stole obok mojej córki.
- A Panienka Evans? - Isabella spojrzała na mnie niepewnie - Nie schodzi na kolację?
- Eva mówi, że nie chciała.
- Ja, ja nie chcę się wtrącać... Ale identyczna sytuacja była dzisiaj podczas obiadu - mruknęła, a ja patrzyłem na nią zdziwiony - Trochę się martwię czy...
- Dziękuję - rzuciłem wstając od stołu - Podaj Evie już i nałóż normalnie dla mnie i Michelle, idę po nią - skierowałem się w stronę wyjścia, jednak w progu zatrzymałem się jeszcze zwracając do gosposi - Proszę, abyś mnie informowała gdy takie sytuacje będą się powtarzać, dobrze?
- Oczywiście - uniosła lekko kąciki ust, po czym wróciła do nakładania jedzenia na talerze.
Skierowałem się na górę, czując swego rodzaju gniew jaki się we mnie kotłował. Jej zdrowie było wystarczająco zagrożone, a teraz jeszcze ten ciągły brak apetytu. Zupełnie zapomniałem o całej sprawie z moim wyjazdem, jedyne czego teraz chciałem, to aby zeszła ze mną i zjadła normalny posiłek.
- Michelle? - wszedłem do sypialni, gdzie na wejściu powitał mnie Lucky merdając ogonem - Cześć brzydalu - pogłaskałem go po głowie, gdy jednocześnie usłyszałem jej głos dobiegający z łazienki:
- Już wychodzę!
Usiadłem na łóżku skupiając swój wzrok na psie, który położył się w swoim ulubionym miejscu przy komodzie. Po chwili usłyszałem jak drzwi od łazienki otwierają się. Wstałem spoglądając poważnie w wyznaczonym kierunku, jednak na jej widok automatycznie mój wzrok złagodniał, a cała złość zaczęła się kurczyć do minimalnych rozmiarów.
- Dobrze, że już jesteś - szepnęła wtulając się we mnie.
Objąłem ją mocniej dociskając do siebie. I jak teraz mam się na nią złościć? Schowałem twarz w jej wilgotne jeszcze włosy, wciągając zapach szamponu przemieszany z tak dobrze mi znanym zapachem jej skóry.
- Kolacja. Już. Teraz - rzuciłem odrywając się od niej, zbierając się w końcu na powagę w głosie.
- Nie jestem...
- Głodna? - przerwałem jej karcąc wzrokiem - Nawet nie chcę tego słyszeć. Z obiadem podobno było to samo, co się z Tobą dzieje? - ująłem jej twarz w dłonie, zmuszając by na mnie spojrzała.
- Nic, naprawdę... Po prostu nie mam ochoty.
- To ją lepiej znajdź. Idziesz teraz ze mną na kolację i od dzisiaj każdego dnia będę pytał Isabellę czy jadłaś normalne posiłki.
- Że co? - spojrzała na mnie oburzona.
- To co słyszałaś, nie pozwolę Ci się głodzić.
- Daj spokój, wyolbrzymiasz jak zwykle.
- Bez dyskusji - rzuciłem ostrzejszym tonem łapiąc ją za rękę i pociągając w stronę wyjścia z sypialni. Poczułem jak mnie pociąga w swoją stronę. Zatrzymałem się odwracając znów do niej, po czym niespodziewanie wtuliła się w mój tors przymykając oczy.
- Kocham Cię - wyrwała, a ja znów czułem jak cała moja powaga i dyscyplina uchodzą ze mnie jak powietrze z przebitego balonika.
- Ja Ciebie też - ucałowałem ją w czubek głowy - Dlatego się martwię. Dzieje się coś, że jesz ostatnio tak mało? Gorzej się czujesz? Cokolwiek?
- Po prostu nie mam apetytu - mruknęła, a ja już wiedziałem, że coś kręci.
- W takim razie jutro pojedziemy do lekarza.
- Żadnych lekarzy! - niemal krzyknęła, odrywając się ode mnie gwałtownie - Nie, nie ma mowy.
- Więc dowiem się, co jest przyczyną?
- Mike, ostatnio dużo się dzieje w naszym życiu. Stres i wszystko inne się na to składają. Naprawdę nic się nie dzieje, chodź nim się rozmyślę i nie zjem tej kolacji - mówiła nie spuszczając ze mnie wzroku, po czym cmoknęła mnie krótko i pociągnęła za rękę w stronę wyjścia.
Jej odpowiedź chyba jeszcze bardziej mnie zaniepokoiła, niż mogłem to sobie wyobrażać. Skoro tak ją przytłaczało to wszystko co się dzieje teraz, co będzie gdy jej powiem o moim wyjeździe? Cholera... Od czasu tego wywiadu wszystko zaczęło się komplikować jeszcze bardziej, a miał to być przecież sposób na pozbycie się kłopotów.
Gdy weszliśmy do kuchni Isabella posłała nam ciepły uśmiech, po czym zostawiła samych. Eva kończyła już ostatni kęs zerkając na nas niepewnie.
Cały czas gdy w ciszy jedliśmy, zastanawiałem się jak zacząć ten trudny dla mnie temat. Dłubałem nerwowo widelcem, jakby miało mi to pomóc w jakikolwiek sposób. Nie mogąc znieść już tego napięcia rozsadzającego mnie wyrwałem prosto z mostu.
- Wyjeżdżam do New York'u na kilka dni.
Po tych słowach obie spojrzały na mnie. Eva ze strachem, a Michelle... Właśnie, z czym? Jej wzrok potrafił być tak obojętny i pozbawiony emocji, że to aż przerażające.
- Zostawiasz nas? - spytała moja córeczka patrząc na mnie już zaszklonymi oczkami - Zostawiasz?
- Ej, nie zostawiam was - szepnąłem wyciągając do niej ręce, na co już po chwili była obok mnie gramoląc mi się na kolana - Jadę na pięć dni tylko i możecie jechać ze mną - ucałowałem ją we włoski spoglądając jednocześnie na milczącą Michelle - Nic nie powiesz? - zwróciłem się do kobiety.
- A co mam mówić? Przyzwyczaiłam się już, że sam podejmujesz takie decyzje - syknęła rzucając widelec na talerz - Twój koncert. Rób co chcesz.
- Eva, kochanie zostaw nas na chwilę samych - mruknąłem co córki, ale Michelle mi przerwała:
- Nie. To nasz wspólny interes i niech Eva będzie przy tym - patrzyła na mnie z żalem wypisanym na twarzy - Kiedy zamierzałeś nam powiedzieć?
- Dzisiaj się dowiedziałem - rzuciłem dociskając do siebie mocniej Evę, która siedziała wtulona w moją klatkę piersiową - Wylot mam pojutrze, na pięć dni. Q załatwił nam scenę na próby i muszę jechać, to nie jest tak że chcę...
- Trzeba było nie zgadzać się na ten koncert.
- Proszę, przerabialiśmy już ten temat...
- Wiem - przerwała mi - Dlatego rób co chcesz. Jesteś dorosły, ja Cię nie mogę zatrzymać, ale nie będę w tym na pewno uczestniczyć. Chcesz? Leć. Wykończ się całkiem, ale nie każ mi na to patrzeć.
Po tych słowach po prostu wstała i wyszła. No tak, mogłem się domyślić takiej reakcji. Eva siedziała przyklejona do mnie cały czas, jakby się faktycznie bała, że chcę ich opuścić na zawsze. W końcu wstałem biorąc swój mały skarb na ręce, po czym zaniosłem ją do jej pokoiku. Pomogłem córce wykonać wszelkie rutynowe czynności, po czym położyłem ją do łóżeczka. Przysiadłem na podłodze obok, patrząc jak jej powieki w końcu opadają zabierając ją do krainy snów. Uśmiechnąłem się sam do siebie, czując radość w sercu na myśl, że jestem ojcem. A jako ojciec miałem obowiązek zadbać o jej przyszłość, aby moje długi nigdy jej nie dotknęły. Chciałem, aby w przyszłości była ze mnie dumna, a ten koncert, był moją ostatnią szansą.
Komentarz = to motywuje!
~~~~~
" Nie wyobrażam sobie by dało się odnieść w życiu sukces,
jeśli człowiek nie zaangażuje się w to całym sercem."
- Bear Gryils
Tak, wiem wiem. Nakopiesz mi za to, że nie komentowała i nie napisałam notki tak jak obiecywałam. Niestety mój komputer był wpierw w naprawie, a później mój internet był tak słaby (lub Go w ogóle nie było), że wszystko ładowało się godzinę. Teraz jest już wszystko w porządku, czas także już mam i mogę komentować, oraz pisać na bieżąco :3
OdpowiedzUsuńNa samym początku to na pewno powiem, że Oni oboje są strasznie uparci i tak naprawdę oni oboje kopią sobie dołki. I zgadzam się i nie zgadzam z Michelle, że nie opłaca Jej się leczenie. Gdyby podjęła się leczenia, to mogłaby przeżyć, ale z drugiej gdyby się nie udało to by straciła tylko czas. Z Jej tokiem myślenia, dość pesymistycznym, choć nie - bardziej realnym to za pewnie by nawet nie uwierzyła w to, że uda Jej się wylecz. No ale trudno. Jej wola, niech robi jak chce.
Michael mógł też wszystko inaczej rozwiązać. Na pewno znalazł by się inny sposób by spłacić te długi, nie niszcząc sobie przy okazji zdrowia. Denerwuje mnie fakt, że nie teraz wszyscy żądzą Nim. Jak Q powie, że leci do NY to leci i nara. Michael powinien mieć jakieś zdanie, bo jednak on występuje i to on powinien decydować czy chce odbyć próby w NY czy u siebie. Ugh... To wszystko jest takie porypane xD
A jeszcze co do Michelle i rozmowy z doktorem. To było serio do przewidzenia, że będzie się pytać o bycie dawcą serca dla Michaela. Myśl, że to ma się tak skończyć doprowadza mnie do smutku, bo strasznie się przywiązała do Niej, ale na Jej miejscu zrobiłabym tak samo.
Teraz to mi serio smutno i nawet nie chce byś kończyła tego opowiadania, bo jestem strasznie wrażliwą osobą i na 1000% się poryczę jak małe dziecko :P
Dobra, to chyba tyle. Obiecuję, że będę już na bieżąco.
Życzę weny i czekam na nn <3 :**
Hej! :)
OdpowiedzUsuńTak więc zaczynając od początku. :D Pomysł Miśki brzmi co najmniej złowieszczo. o.O Jak ona to sobie wyobraża? Że ten doktorek palnie jej w łeb i po krzyku? Cicha śmierć kliniczna, też coś. Ja rozumiem, że się martwi i w ogóle, ale myślę, że bardziej by mu pomogła jednak angażując się w ten zasrany koncert choć trochę, ale to jest Michelle przecież, jak ona czegoś nie odwali to dzień stracony. xD Ja uważam, że tą swoją obojętnoscią jeszcze przyśpiesza tą jego smierć bo on wciąż i wciąż to wałkuje jak głupi. A tak, przynajmniej byłby spokojniejszy a to wiele daje. Także ona chyba naprawdę działa jak magnes na nieszczęścia. xp Potem ta scena z jedzeniem. Pewnie objaw jakiś choroby, ale śmiercią z głodu mu też nie pomoże. No i znowu koncert. Tak jak mówiłam, serce by tak nie bolało, gdyby miało we wszystkim obok siebie drugie.
Ale ogółem rozdział super. :D Jak zawsze. I jak zawsze czekam na następny z niecierpliwością.
Pozdrawiam!
Hejka! <3
OdpowiedzUsuńOstatnio polubiłam czytanie rano tak więc przybywam! Notka wyszła świetnie, drugi fragment, a konkretnie rozmowę z Doktorem czytałam z zapartym tchem. Ta notka jest tak cholernie dołująca, że właściwie nie wiem co powiedzieć. Martwie się o Michaela, o Miśke i teraz też o Evcie naszą.
Kurcze nie mogę powiedzieć, że propozycja Michelle, á propos eutanazji i przeszczepu jest dla mnie szokiem bo znałam już Twoje plany, ale nie ukrywam, że wstrząsa mną ten fakt niesamowicie. Nasuwa mi się pytanie: Ile jesteśmy w stanie zrobić dla drugiej osoby? Zapominając o wszystkich zasadach, zapominjąc o sobie. Ile jesteśmy w stanie poświęcić?
Mimo, że Michelle popełniła pare błędów, niektóre kosztowały ją więcej, niektóre mniej, ale każdy ten błąd równał się z chęcią uszczęśliwienia Michaela. Cokolwiek by nie zrobiła to robi to z czystej miłości, troski do Michaela. Ona nigdy nie patrzyła na siebie, nie brała pod uwagę własnych korzyści. Tym razem chce oddać wszystko co ma, dosłownie wszystko z myślą o Evie i Michaelu. Można nie rozumieć jej decyzji, można uważać to za chore, ale czy nie jest to piękne? Wiele ludzi oddaje życie dla drugiego człowieka, a życie Michelle wisi na włosku. Ma czekać na śmierć ze świadomością, że jej ukochany również może nie wytrzymać takiego obciążenia? Czy ma odejść ze świadomością, że zrobiła wszystko dla swoich bliskich. Reakcja Doktora jest dla mnie zrozumiała i myślę, że nie jeden lekarz (z sercem, nie dający się korumpować) nie chciał by podjąć się takiego czynu. Jednak wisi Miśce tą przysługę i ciekawie się czy tak łatwo jej ulegnie czy będzie zapierać się tak długo jak to będzie możliwe. W sumie jest to trudny wątek, bardzo trudny, ale mimo wszystko daje do myślenia. Narazie czekam na rozwój akcji! :*
Michael i koncert. No chłopak się musi liczyć z tym, że podpisanie tej umowy wiąże się z wyjazdami, próbami i ciągłym byciem poza Neverlandem. Była to jego decyzja i teraz musi się do niej dostosować. Oczywiście reakcja Miśki jest dla mnie zrozumiała. Boi się o niego, martwi. Widzi, że jest z nim coraz to gorzej. To ma Go jeszcze po plecach klepać? Ostatnio mówiłam, że powinna Go jakiś w sposób wspierać, a dziś mówie, że dobrze robi. Niech Mike wyciąga wnioski.
Martwie się o Michelle z tym jedzeniem. Mimo wszystko nie powinna się zaniedbywać. Musi dbać o siebie!
Czekam z niecierpliwością na następną noteczkę, życzę duużo weny!!
Trzymajj się! ;* ❤
Ps; Piosenke do notki uwielbiam! *_*
Majkeel Dżakson tudududu! ❤❤
Jak zawsze super😍
OdpowiedzUsuńHej!!!
OdpowiedzUsuńNo jakoś w końcu udało mi się zasiąść i napisać. Michael wiedział w co się pakuje, więc powinien wiedzieć, że ten koncert zagraża poważnie jego zdrowiu. Mało tego ŻYCIU! Wyjazd do NY kości mi mówią, że nie wróży to nic dobrego. Oj nie. Jednak jestem dobrej myśli. Ja wiedziałam, że Michell będzie chciała oddać swoje serce Michasiowi. I to jest takie piękne w miłości, bo druga osoba potrafi poświęcić własne życie by ocalić tą drugą. Mam teraz takiego mega doła z tego powodu, bo ona chce umrzeć śmiercią kliniczną, by go ratować. A doktor się nie zgodził... Do przewidzenia. Teraz coś na rozluźnienie. Jest tylko jeden lekarz, który zrobił by to o co go prosiła. Wiesz kto? Przeklęty House! Nie teraz jest jeszcze gorzej. Dlaczego zawsze Evcia mnie rozbraja? Ona jest taka, że no... No kurde wziąć wyciskać, wycałować i zabrać na lody. Szkoda mi jej i to tak cholernie. Jest prawdopodobieństwo, że straci dwójkę rodziców. Co się oczywiście NIE stanie! Bo Michell się o to zatroszczyła. Czekam na następną. Weny życzę ;)
Pozdrawiam :***