No i powracam!
Weny jak nie było tak nie ma...
Mam obecnie jedną notkę do przodu wiec jest źle, wgl chyba nie skończę tego opo przed wyjazdem do Grecji... Cholera.
Weny jak nie było tak nie ma...
Mam obecnie jedną notkę do przodu wiec jest źle, wgl chyba nie skończę tego opo przed wyjazdem do Grecji... Cholera.
No dobra co będzie to będzie.
Zła też jestem, bo notki mi się nie podobają i wgl jest do bani xD
Zresztą czytajcie i sami oceniajcie:)
+ przypominam anonimowym czytelnikom:
każdy wasz kom, nawet ten najkrótszy mega motywuje:)
~~~~~
Pragnę śmierci samolubnej, egocentrycznej. Żeby ten moment był tylko moim momentem, a towarzyszący mi ludzie wraz ze mną uświadamiali sobie, że śmierć się zbliża, że odchodzę. Nie chcę śmierci profesjonalnej, w szpitalu, gdzie ludzie na nią zobojętnieli.
Otworzyłam oczy, czując jak poranne promienie słońca ogrzewają moją skórę. Poruszyłam się delikatnie, czując jak czaszkę przeszywa mi dziwny prąd. Skrzywiłam się, próbując sobie jednocześnie przypomnieć, co się stało... Paradise... David... Co się działo dalej? Gdzie ja jestem?
Otworzyłam szerzej oczy, rozglądając się niepewnie, aż mój wzrok zatrzymał się na nim. Siedział na krześle, wtulony głową w pościel na wysokości mojego brzucha. Trzymał moją dłoń, którą miał przyłożoną do swojego policzka.
Spojrzałam na niego, cały czas trzymając go za rękę. Jego oczy na chwilę otworzyły się. Czułam, że serce zaczyna mi bić tak szybko jak nigdy. Rozejrzał się po sali, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, nie mogłam opanować łez. Chciałam mu tyle powiedzieć. Nie wiedziałam, nie miałam pojęcia od czego zacząć.
- Michelle...? - spytał na pół przytomny, jednak po chwili poderwał się z miejsca siadając tuż obok mnie - W końcu... Obudziłaś się...
- Już dobrze, nic mi nie jest - zdobyłam się na wymuszony uśmiech, jednak to nie zmazało jego troski i niepokoju wypisanego na twarzy - Co się stało?
- Zasłabłaś. David wezwał pogotowie, przyjechał z Tobą i zadzwonił po mnie.
- Przepraszam... - mruknęłam, czując jak ponownie moje oczy zachodzą łzami - Nie chciałam...
- Ej, za co Ty mnie przepraszasz? - przerwał mi - To nie Twoja wina, to ja powinienem od początku zmusić Cię do podjęcia tego cholernego leczenia.
- To był mój wybór, Mike.
- Mogłem coś zrobić, cokolwiek - szepnął chowając twarz w dłonie.
Nie mogłam patrzeć jak się obwinia. Widząc to czułam ukłucie w sercu, czułam się winna całej tej sytuacji. Złapałam go za kołnierz koszuli podciągając do góry. Bez wahania pochylił się nade mną, składając najpierw na moich ustach delikatny pocałunek, po czym wtulił się w moją szyję oddychając głęboko.
- Myślałem, że Cię straciłem...
- Jeszcze nigdzie się nie wybieram, słyszysz? - uniosłam jego podbródek w górę zmuszając, aby na mnie spojrzał - Jestem tutaj, kocham Cię i nie dam się tak łatwo stąd usunąć.
- Nie oddam Cię, nikomu... Choćbym miał się sprzeciwić samemu Bogu - szepnął, po czym wpił się w moje usta z zachłannością.
Nie wiem ile to trwało, ale nie mieliśmy w planach się od siebie odrywać. Ból głowy automatycznie gdzieś się ulotnił, zupełnie jakby jego usta miały właściwość leczniczą. Wplotłam palce w jego loki, czując jak coraz bardziej pogłębia pocałunek.
- Eghem, można? - na to chrząknięcie oderwaliśmy się od siebie jak poparzeni.
Mike widząc zadziorny uśmiech na twarzy Doktora Stewarta spuścił głowę niczym małe, przyłapane na złym uczynku dziecko.
- Mike, mogę Cię wyprosić? Chciałbym porozmawiać z Michelle na osobności - lekarz spojrzał pierw na mnie, potem na mojego ukochanego.
- Może zostać, nie mam przed nim żadnych tajemnic - zaprotestowałam, łapiąc go jednocześnie za rękę - Proszę to potraktować jakby...
- Był Twoim mężem? - przerwał mi mężczyzna, śmiejąc się przyjaźnie - No właśnie słyszałem już tę śpiewkę sprzedaną pielęgniarce, aby mógł tutaj zostać na noc. Czyż nie, Mike? - spojrzeliśmy oboje na Michaela, który zakrył twarz dłońmi ze wstydu.
- To nie tak że kłamałem... - w końcu spojrzał na nas uśmiechając się delikatnie - Wiedziałem, że inaczej mi nie pozwolą zostać...
- A więc Panie mężu, proszę wyjść z sali. Muszę porozmawiać z Michelle na osobności - lekarz spojrzał na mnie znacząco, a ja dopiero się domyśliłam o co mu może chodzić.
- Mike... Idź, odpocznij chwilę. Porozmawiam z doktorem...
- Jest coś o czym nie wiem? - spojrzał na mnie niepewnie, po czym przeniósł wzrok na Stewarta, który unikał jego spojrzenia - Czy...
- Nic się nie dzieje, poczekaj po prostu na korytarzu chwilę. Nic Ci nie będzie mężusiu - puściłam mu oczko, na co znów się cudownie zarumienił.
W końcu posłał mi słaby uśmiech i z rezygnacją opuścił salę, zostawiając nas samych.
- Naprawdę powiedział pielęgniarce, że jesteśmy małżeństwem? - spytałam doktora, gdy zostaliśmy już sami.
- Owszem, a co najlepsze, ona go poznała, więc pewnie pół szpitala już trąbi, że Michael Jackson wziął potajemny ślub.
- Wariat - zaśmiałam się, jednak widząc poważną minę lekarza, również spoważniałam - O co chodzi?
- Nie chcę, aby Michael stracił do mnie zaufanie.
- On nie może o niczym wiedzieć - szepnęłam, jakbym się bała, że nas może podsłuchiwać - Skoro chciał się Pan spotkać, to znaczy, że podjął Pan decyzję?
- Michelle, wiesz o co Ty mnie prosisz? - usiadł na łóżku obok mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku - Każesz mi złamać prawo, złamać wszelkie zasady moralności, zrobić coś, czego każdy by się brzydził do końca życia. Szantażujesz mnie, uderzasz w moje czułe punkty...
- Ale..?
- Ale mam u Ciebie dług. Uratowałaś mi życie, a to do czegoś zobowiązuje.
Spojrzałam na niego czując, jak szklą mi się oczy. A więc jest nadzieja, jest ratunek dla Michaela, jest ratunek dla naszej córki. Uśmiechnęłam się w końcu przez łzy i przytuliłam mężczyznę, domyślając się jak wiele kosztuje go ta decyzja.
- Dziękuję... Nie ma Pan pojęcia ile to dla mnie znaczy...
- Dla swojej rodziny zrobiłbym to samo - skwitował patrząc na mnie również przez łzy, co jeszcze bardziej poruszyło moje serce.
Już chciałam coś powiedzieć, ale nagle na salę wleciała moja jak zawsze rozkrzyczana córeczka, a za nią cała obstawa w składzie Natalii i Maxa.
- To ja już lepiej pójdę - skwitował lekarz puszczając mi oczko i posyłając ciepły uśmiech.
Gdy opuścił salę, Eva już wdrapała się do mnie na łóżko i przytuliła z całych sił.
- Nie zostawiaj mnie więcej mamusiu - szepnęła mi przy uchu, co wywołało na moim ciele ciarki - Tak bardzo Cię kocham. Nie idź jeszcze do aniołków, jeszcze nie teraz, niech poczekają...
- Jeszcze nigdzie mnie nie zabierają, jestem tutaj i nigdzie nie idę - ucałowałam ją we włoski, spoglądając na moich przyjaciół, którzy byli chyba rozczuleni tym widokiem.
- Miśka, przepraszamy... Zniknęliśmy tak nagle i... - zaczęła się tłumaczyć Natalia, na co zaśmiałam się i jej przerwałam:
- Daj spokój, to nie miało znaczenia. Nikt nie miał na to wpływu, zrobilibyście co najwyżej to samo co David. Nic mi nie jest, naprawdę.
- Martwiliśmy się - dodał Max, patrząc na mnie jakbym naprawdę leżała już co najmniej w trumnie - Wyciągnęliśmy Cię tak na siłę... Byłaś zmęczona po podróży...
- Proszę, nie wracajmy do tego - próbowałam ich uspokoić, nie mogłam patrzeć jak się obwiniają - To nie wasza wina.
- Można? - wszyscy spojrzeliśmy na ten głos w stronę wejścia, gdzie stał niepewnie Mike - A ze mną się skrzacie nie przywitasz? - rzucił radośnie na widok Evy, która jak z procy wystrzeliła rzucając mu się w ramiona.
- Nie było Cię - rzuciła rozżalona, ściskając go mocno za skrawek koszuli - Byłam sama.
- Isabella była z Tobą, ja musiałem zostać z mamusią - spojrzał nagle na mnie, po czym wziął naszą córkę na ręce i podszedł do mojego łóżka, siadając na jego skrawku - Rozmawiałem z lekarzem prowadzącym, za dwie godziny będzie wypis.
- Tak szybko?
- Mówią, że wszystko jest już w normie - uniósł lekko kąciki ust - Wracamy do domu.
- Eghem, można? - na to chrząknięcie oderwaliśmy się od siebie jak poparzeni.
Mike widząc zadziorny uśmiech na twarzy Doktora Stewarta spuścił głowę niczym małe, przyłapane na złym uczynku dziecko.
- Mike, mogę Cię wyprosić? Chciałbym porozmawiać z Michelle na osobności - lekarz spojrzał pierw na mnie, potem na mojego ukochanego.
- Może zostać, nie mam przed nim żadnych tajemnic - zaprotestowałam, łapiąc go jednocześnie za rękę - Proszę to potraktować jakby...
- Był Twoim mężem? - przerwał mi mężczyzna, śmiejąc się przyjaźnie - No właśnie słyszałem już tę śpiewkę sprzedaną pielęgniarce, aby mógł tutaj zostać na noc. Czyż nie, Mike? - spojrzeliśmy oboje na Michaela, który zakrył twarz dłońmi ze wstydu.
- To nie tak że kłamałem... - w końcu spojrzał na nas uśmiechając się delikatnie - Wiedziałem, że inaczej mi nie pozwolą zostać...
- A więc Panie mężu, proszę wyjść z sali. Muszę porozmawiać z Michelle na osobności - lekarz spojrzał na mnie znacząco, a ja dopiero się domyśliłam o co mu może chodzić.
- Mike... Idź, odpocznij chwilę. Porozmawiam z doktorem...
- Jest coś o czym nie wiem? - spojrzał na mnie niepewnie, po czym przeniósł wzrok na Stewarta, który unikał jego spojrzenia - Czy...
- Nic się nie dzieje, poczekaj po prostu na korytarzu chwilę. Nic Ci nie będzie mężusiu - puściłam mu oczko, na co znów się cudownie zarumienił.
W końcu posłał mi słaby uśmiech i z rezygnacją opuścił salę, zostawiając nas samych.
- Naprawdę powiedział pielęgniarce, że jesteśmy małżeństwem? - spytałam doktora, gdy zostaliśmy już sami.
- Owszem, a co najlepsze, ona go poznała, więc pewnie pół szpitala już trąbi, że Michael Jackson wziął potajemny ślub.
- Wariat - zaśmiałam się, jednak widząc poważną minę lekarza, również spoważniałam - O co chodzi?
- Nie chcę, aby Michael stracił do mnie zaufanie.
- On nie może o niczym wiedzieć - szepnęłam, jakbym się bała, że nas może podsłuchiwać - Skoro chciał się Pan spotkać, to znaczy, że podjął Pan decyzję?
- Michelle, wiesz o co Ty mnie prosisz? - usiadł na łóżku obok mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku - Każesz mi złamać prawo, złamać wszelkie zasady moralności, zrobić coś, czego każdy by się brzydził do końca życia. Szantażujesz mnie, uderzasz w moje czułe punkty...
- Ale..?
- Ale mam u Ciebie dług. Uratowałaś mi życie, a to do czegoś zobowiązuje.
Spojrzałam na niego czując, jak szklą mi się oczy. A więc jest nadzieja, jest ratunek dla Michaela, jest ratunek dla naszej córki. Uśmiechnęłam się w końcu przez łzy i przytuliłam mężczyznę, domyślając się jak wiele kosztuje go ta decyzja.
- Dziękuję... Nie ma Pan pojęcia ile to dla mnie znaczy...
- Dla swojej rodziny zrobiłbym to samo - skwitował patrząc na mnie również przez łzy, co jeszcze bardziej poruszyło moje serce.
Już chciałam coś powiedzieć, ale nagle na salę wleciała moja jak zawsze rozkrzyczana córeczka, a za nią cała obstawa w składzie Natalii i Maxa.
- To ja już lepiej pójdę - skwitował lekarz puszczając mi oczko i posyłając ciepły uśmiech.
Gdy opuścił salę, Eva już wdrapała się do mnie na łóżko i przytuliła z całych sił.
- Nie zostawiaj mnie więcej mamusiu - szepnęła mi przy uchu, co wywołało na moim ciele ciarki - Tak bardzo Cię kocham. Nie idź jeszcze do aniołków, jeszcze nie teraz, niech poczekają...
- Jeszcze nigdzie mnie nie zabierają, jestem tutaj i nigdzie nie idę - ucałowałam ją we włoski, spoglądając na moich przyjaciół, którzy byli chyba rozczuleni tym widokiem.
- Miśka, przepraszamy... Zniknęliśmy tak nagle i... - zaczęła się tłumaczyć Natalia, na co zaśmiałam się i jej przerwałam:
- Daj spokój, to nie miało znaczenia. Nikt nie miał na to wpływu, zrobilibyście co najwyżej to samo co David. Nic mi nie jest, naprawdę.
- Martwiliśmy się - dodał Max, patrząc na mnie jakbym naprawdę leżała już co najmniej w trumnie - Wyciągnęliśmy Cię tak na siłę... Byłaś zmęczona po podróży...
- Proszę, nie wracajmy do tego - próbowałam ich uspokoić, nie mogłam patrzeć jak się obwiniają - To nie wasza wina.
- Można? - wszyscy spojrzeliśmy na ten głos w stronę wejścia, gdzie stał niepewnie Mike - A ze mną się skrzacie nie przywitasz? - rzucił radośnie na widok Evy, która jak z procy wystrzeliła rzucając mu się w ramiona.
- Nie było Cię - rzuciła rozżalona, ściskając go mocno za skrawek koszuli - Byłam sama.
- Isabella była z Tobą, ja musiałem zostać z mamusią - spojrzał nagle na mnie, po czym wziął naszą córkę na ręce i podszedł do mojego łóżka, siadając na jego skrawku - Rozmawiałem z lekarzem prowadzącym, za dwie godziny będzie wypis.
- Tak szybko?
- Mówią, że wszystko jest już w normie - uniósł lekko kąciki ust - Wracamy do domu.
Ludzie powiedzą, że jeśli jesteś biseksualny, to jesteś zagubiony, jeśli jesteś gejem, to jesteś chory. Jeśli jesteś chudy, to pewnie jesteś na prochach, a gdy jesteś gruby, to jesteś obrzydliwy. Jeśli jesteś dobrze ubrany, to jesteś próżny i zarozumiały. Jeśli zaś jesteś ubrany swobodnie, to jesteś flejtuchem. Jeśli mówisz wprost o swoich poglądach, to jesteś chamem. Jeśli zaś nic nie mówisz, dla innych stajesz się niegrzeczny. Jeśli jesteś miły dla nieznajomych , to jesteś sztuczny. Jeśli płaczesz, jesteś beksą. Jeśli się ciągle śmiejesz, to jesteś naćpany. Jeśli jako kobieta obracasz się w męskim gronie, jesteś dziwką. Jeśli jako mężczyzna w damskim - playboyem. Dziś cokolwiek człowiek by nie zrobił - zostanie zaszufladkowany. Żyjemy w świecie, w którym wszystko co robimy, zostanie ocenione przez innych. A więc nasze zadanie polega na tym, by przez całe swoje życie być dumnym z tego, kim jesteśmy. Na dążeniu do celu, trzymaniu się własnych zasad i cieszeniu się z życia, bez względu na to, co ludzie powiedzą.
Gdy lekarz powiedział mi, że z Michelle wszystko w porządku i może wracać do domu, nie mogłem się pohamować ze szczęścia. Nie cierpiałem szpitali, nie chciałem spędzać czasu jaki nam pozostał, na siedzenie przy szpitalnym łóżku. Od tej sytuacji kiedy myślałem, że Bóg mi ją zabiera, wiele się zmieniło. Dotarło do mnie, jak wiele jeszcze muszę zrobić, jak wiele odkładam, chociaż może potem być zwyczajnie za późno. Chciałem jej tyle powiedzieć, tyle pokazać, tyle zrobić... A najważniejsze, chciałem zrobić właśnie dzisiaj.
Nat z Max'em od razu zgodzili się, gdy poprosiłem, aby wzięli do siebie małą i zabrali na miasto. Nie chciałem znów zostawiać Evy z opiekunką, a uwielbiała spędzać czas z 'ciocią i wujkiem', więc było to o niebo lepsze rozwiązanie. Mimo radości naszej córki, Michelle upierała się, że chce mieć ją dzisiaj przy sobie. Dużo mnie kosztowało, aby w końcu odpuściła, nie mówiąc jej jednocześnie co mam w planach.
Nat z Max'em od razu zgodzili się, gdy poprosiłem, aby wzięli do siebie małą i zabrali na miasto. Nie chciałem znów zostawiać Evy z opiekunką, a uwielbiała spędzać czas z 'ciocią i wujkiem', więc było to o niebo lepsze rozwiązanie. Mimo radości naszej córki, Michelle upierała się, że chce mieć ją dzisiaj przy sobie. Dużo mnie kosztowało, aby w końcu odpuściła, nie mówiąc jej jednocześnie co mam w planach.
- A więc co kombinujesz, mężusiu? - zaśmiała się, gdy przebrnęliśmy przez tłum fanów i fotografów, którzy od rana oblegali szpital. Dotarcie do limuzyny było niczym przeprawa przez dżunglę. Skąd oni się przez noc już dowiedzieli, że tu jesteśmy?
- Mężusiu? Podoba mi się - zagryzłem zalotnie wargę, próbując wybadać sytuację.
- Mężusiu? Podoba mi się - zagryzłem zalotnie wargę, próbując wybadać sytuację.
- Czemu tak Ci zależało, aby Nat wzięła dzisiaj Evę ze sobą? - mruknęła, zawieszając na chwilę wzrok na migającym obrazie za oknem. Cholera, zmieniła temat.
- Sama widziałaś, jak się ucieszyła, że spędzi dzień poza Neverlandem. Nie możemy jej trzymać pod klucz, a nas rozpoznają od razu. Z Nat i Max'em nikt nawet nie będzie podejrzewał, że to córka Króla Pop-u. Niech poczuje się jak normalne dziecko.
- Dobra, a ten prawdziwy powód? - przewróciła oczami, spoglądając na mnie wyczekująco - Znam Cię nie od dziś, co znów kombinujesz?
- Chcę Cię zabrać w pewne miejsce...
- Wycieczka krajoznawcza?
- Można tak powiedzieć - wyszczerzyłem się, nie mogąc ukryć lekkiego zdenerwowania - Zajedziemy do Neverlandu, odświeżymy po nocy w szpitalu i porywam Cię na kilka godzin czy Ci się to podoba czy nie.
- A jak się będę stawiać? - uniosła zabawnie brewki drażniąc się ze mną - Użyjesz siły Panie Jackson?
- Zwiążę Cię, zaknebluję, wsadzę do auta i...
- I co dalej? - przysunęła się do mnie tak, że nasze twarze dzieliły milimetry. Zagryzłem zalotnie wargę, mierząc jej twarz wzrokiem.
- Przekonasz się - szepnąłem i nim zdążyła zadać kolejne pytanie, zamknąłem jej usta pocałunkiem.
Nie trwało długo jak wgramoliła mi się na kolana, siadając na mnie okrakiem. Przycisnąłem ją do siebie jeszcze mocniej, nie przerywając pocałunku nawet na chwilę. W końcu z ust, przeniosłem się na szyję. Zaczęła cicho mruczeć mi do ucha, a ja poczułem jak moje spodnie stają się coraz ciaśniejsze.
- Cholera... Nie tutaj - mruknąłem odrywając się od niej - Mimo iż od kierowcy dzieli nas ścianka, to...
- Ale przecież tylko się całujemy, czyżby Pan miał coś na myśli Panie Jackson? - spytała szczerząc się zadziornie, na co złapałem jej dłoń i położyłem sobie na kroczu, co wywołało u niej ten śliczny uśmiech - Aż taki Pan niecierpliwy? Trudno, będzie się Pan musiał przemęczyć - rzuciła, po czym z rozbiegu wpiła się znów w moje usta, zaciskając dłoń jednocześnie na wypukłości moich spodni.
Jęknąłem, nie mogąc stłumić fali pożądania jaka we mnie rosła. Nagle pojazd zatrzymał się, a Michelle oderwała się ode mnie z cwanym uśmieszkiem.
- Jesteśmy na miejscu, wytrzymasz, prawda? - zaśmiała się, a ja otworzyłem oczy z przerażeniem.
- Chcę Cię zabrać w pewne miejsce...
- Wycieczka krajoznawcza?
- Można tak powiedzieć - wyszczerzyłem się, nie mogąc ukryć lekkiego zdenerwowania - Zajedziemy do Neverlandu, odświeżymy po nocy w szpitalu i porywam Cię na kilka godzin czy Ci się to podoba czy nie.
- A jak się będę stawiać? - uniosła zabawnie brewki drażniąc się ze mną - Użyjesz siły Panie Jackson?
- Zwiążę Cię, zaknebluję, wsadzę do auta i...
- I co dalej? - przysunęła się do mnie tak, że nasze twarze dzieliły milimetry. Zagryzłem zalotnie wargę, mierząc jej twarz wzrokiem.
- Przekonasz się - szepnąłem i nim zdążyła zadać kolejne pytanie, zamknąłem jej usta pocałunkiem.
Nie trwało długo jak wgramoliła mi się na kolana, siadając na mnie okrakiem. Przycisnąłem ją do siebie jeszcze mocniej, nie przerywając pocałunku nawet na chwilę. W końcu z ust, przeniosłem się na szyję. Zaczęła cicho mruczeć mi do ucha, a ja poczułem jak moje spodnie stają się coraz ciaśniejsze.
- Cholera... Nie tutaj - mruknąłem odrywając się od niej - Mimo iż od kierowcy dzieli nas ścianka, to...
- Ale przecież tylko się całujemy, czyżby Pan miał coś na myśli Panie Jackson? - spytała szczerząc się zadziornie, na co złapałem jej dłoń i położyłem sobie na kroczu, co wywołało u niej ten śliczny uśmiech - Aż taki Pan niecierpliwy? Trudno, będzie się Pan musiał przemęczyć - rzuciła, po czym z rozbiegu wpiła się znów w moje usta, zaciskając dłoń jednocześnie na wypukłości moich spodni.
Jęknąłem, nie mogąc stłumić fali pożądania jaka we mnie rosła. Nagle pojazd zatrzymał się, a Michelle oderwała się ode mnie z cwanym uśmieszkiem.
- Jesteśmy na miejscu, wytrzymasz, prawda? - zaśmiała się, a ja otworzyłem oczy z przerażeniem.
- Wredota.
- Napaleniec.
- Prowokatorka.
- Głupek.
- Ale kochasz tego głupka - mruknąłem, pochylając się nad nią i łapiąc zębami jej dolną wargę.
- Mike, wysiadamy. Ogarnij swojego małego kolegę w spodniach i idziemy.
- Małego? - uniosłem jedną brew do góry, nie kryjąc rozbawienia - Ostatnio Twoje krzyki mówiły co innego.
- Świnia - sprzedała mi sójkę w bok i wysiadła z limuzyny z szerokim uśmiechem.
Uwielbiałem się z nią drażnić w każdym tego słowa znaczeniu. Czując jak wszystkie emocje we mnie opadają, wysiadłem w końcu z pojazdu, zerkając złowrogo na dumną z siebie Michelle.
- To Twoja wina - stwierdziłem, próbując się nie roześmiać.
- Bardziej Twojego jak zawsze niewyżytego kolegi Juniora.
- Ach tak? - i już po sekundzie ruszyłem za nią biegiem.
Uciekała przede mną aż pod same drzwi wejściowe, przy których w końcu ją dopadłem. Śmiejąc się wciągnęła mnie za kołnierz koszuli do środka, całując zachłannie.
- To później, teraz się szykuj i wychodzimy zaraz - mruknąłem niechętnie się od niej odsuwając - Masz pół godziny.
- Grozisz mi?
- Tak jakby - uniosłem kąciki ust - Proszę, to dla mnie ważne.
- Co Ty znów kombinujesz Jackson? Jakieś tajne gierki?
- Jakbym powiedział to już nie byłyby tajne - wystawiłem jej język, kierując się w stronę schodów prowadzących na piętro - Pół godziny, pamiętaj.
- Napaleniec.
- Prowokatorka.
- Głupek.
- Ale kochasz tego głupka - mruknąłem, pochylając się nad nią i łapiąc zębami jej dolną wargę.
- Mike, wysiadamy. Ogarnij swojego małego kolegę w spodniach i idziemy.
- Małego? - uniosłem jedną brew do góry, nie kryjąc rozbawienia - Ostatnio Twoje krzyki mówiły co innego.
- Świnia - sprzedała mi sójkę w bok i wysiadła z limuzyny z szerokim uśmiechem.
Uwielbiałem się z nią drażnić w każdym tego słowa znaczeniu. Czując jak wszystkie emocje we mnie opadają, wysiadłem w końcu z pojazdu, zerkając złowrogo na dumną z siebie Michelle.
- To Twoja wina - stwierdziłem, próbując się nie roześmiać.
- Bardziej Twojego jak zawsze niewyżytego kolegi Juniora.
- Ach tak? - i już po sekundzie ruszyłem za nią biegiem.
Uciekała przede mną aż pod same drzwi wejściowe, przy których w końcu ją dopadłem. Śmiejąc się wciągnęła mnie za kołnierz koszuli do środka, całując zachłannie.
- To później, teraz się szykuj i wychodzimy zaraz - mruknąłem niechętnie się od niej odsuwając - Masz pół godziny.
- Grozisz mi?
- Tak jakby - uniosłem kąciki ust - Proszę, to dla mnie ważne.
- Co Ty znów kombinujesz Jackson? Jakieś tajne gierki?
- Jakbym powiedział to już nie byłyby tajne - wystawiłem jej język, kierując się w stronę schodów prowadzących na piętro - Pół godziny, pamiętaj.
Na ziemi miłość jest inna. Kochasz w bliskiej osobie jej wady, zalety, uśmiechy, gesty oraz sposób, w jaki mówi, to, jak śpi. Kochasz mimo przeciwności, nie oczekując niczego w zamian, poświęcasz się, by dać komuś szczęście, bo ono jest również twoim. I jeśli nawet przyjdzie ci cierpieć z tego powodu, to i tak tylko najcudowniejsze momenty wyryją się w twoim sercu, reszta stanie się bolesną niepamięcią. To uczucie jest potężniejsze niż jakakolwiek siła na tym świecie. Można go doświadczyć jedynie będąc człowiekiem.
Kończyłam suszyć mokre po kąpieli włosy. Wciąż czułam na sobie zapach szpitala, a w uszach dzwonił mi dźwięk urządzeń podtrzymujących ludzkie życie. Nienawidziłam tego miejsca. Zbyt wiele godzin spędzałam tam, gdy moja matka leżała tam całymi dniami. Cierpiałam, więc chciałam oszczędzić teraz tego cierpienia moim bliskim.
Nałożyłam na siebie lekki makijaż i ubrałam czarną, długą suknię. Nie wiedziałam gdzie ten czort mnie znów porywa, więc wolałam się ubezpieczyć, aby nie wyglądać przy nim jak bezdomna. W końcu zeszłam na dół, gdzie od razu dopadła mnie Isabella.
- Panienka wróciła! Ale bez obiadu nigdzie nie wypuszczę - pogroziła mi palcem na co się zaśmiałam.
- Dziękuję, ale...
- Nakładaj Iso - usłyszałam za swoimi plecami ten głos i automatycznie się odwróciłam.
Wyglądał przepięknie. Niebieska koszula, biała marynarka, biały krawat i ta piękna, biała fedora. Włosy miał związane w niskiego kucyka, zaś podkreślone oczy wydawały się być jeszcze bardziej głębokie niż kiedykolwiek.
- Spieszyło Ci się...
- Ale nie jadłaś nic, a ja nie mam w planach spędzić kolejnej nocy w szpitalu. Obiad, teraz i bez marudzenia.
- Mówiłam Ci, że lubię gdy jesteś taki stanowczy? - złapałam go za krawat i przyciągnęłam do siebie tak, że nasze usta dzieliły centymetry - Powiesz mi w końcu gdzie jedziemy?
- Nie interesuj się bo kociej mordki dostaniesz. Niespodzianka - cmoknął mnie krótko i ruszył w stronę kuchni.
Przewróciłam z rezygnacją oczami i udałam się za nim. Posłusznie zjadłam wszystko, nie chcąc prowokować kolejnej kłótni. Rozumiałam go, martwił się o moje zdrowie i zapewne robiłabym tak samo.
- Więc, gdzie jedziemy? - spytałam gdy w końcu wsiedliśmy do jego Bentleya - Ochrona zostaje?
- Owszem. Będziemy z daleka od cywilizacji, więc nie będą nam potrzebni. Poza tym zależy mi, abyśmy byli tylko Ty i ja.
- Brzmi zachęcająco - zaśmiałam się, po czym utkwiłam wzrok w obrazie za oknem.
Od dawna nie czułam takiej swobody jak dzisiaj. Całą drogę w aucie śpiewaliśmy z radiem jak nienormalni. Niemal tańczyliśmy w tym samochodzie, krzycząc i przedrzeźniając się jednocześnie. Jak dzieci, jak zbuntowane nastolatki, które nie zaznały problemów prawdziwego życia. Jak ludzie, którzy są po prostu zakochani i nic ani nikt nie był im w stanie tego zabrać. Tak, jakby było po prostu dobrze. I już, tak po prostu.
Gdy ściszył muzykę, jego uśmiech dziwnie zmalał. Spojrzałam przed siebie i dopiero zrozumiałam.
Gdy ściszył muzykę, jego uśmiech dziwnie zmalał. Spojrzałam przed siebie i dopiero zrozumiałam.
- Mike... Czy... - zaniemówiłam, widząc w jaką uliczkę skręca.
Nie odpowiedział. Wjechał w żużlową drogę, spoglądając tylko na mnie niepewnie, jakby badał moją reakcję. Gdy zatrzymał się pod tym tak dobrze mi znanym, drewnianym domem, oczy automatycznie zaszły mi łzami.
- Wszystko dobrze? - spytał gasząc silnik, po czym wziął moją rękę i pocałował - Jeśli chcesz...
- Nie - przerwałam mu - Chcę iść, chcę...
- Już dobrze - pocałował mnie we włosy, po czy wysiadł i otworzył mi drzwi.
Opuściłam pojazd, nie mogąc oderwać wzroku od budynku. Mike złapał mnie mocno za rękę, splatając nasze palce. Obeszliśmy dom, gdyż nie miałam w sobie tyle siły, aby tam wejść. Zatrzymaliśmy się dopiero na tyłach, gdzie mieściła się stajnia.
- Tyle wspomnień... - szepnęłam, przejeżdżając dłonią do napisie 'Irys' na jednym z boksów - Pamiętasz? To tutaj poznaliście się z Max'em.
- I pierwszy raz namówiłaś mnie, abym wsiadł na konia - zaśmiał się smutno - Oraz to tutaj ostatni raz się widzieliśmy przed Twoim odejściem.
- Mike... - odwróciłam się do niego chcąc coś powiedzieć, ale przyłożył mi tylko palec do ust na znak, że niepotrzebne są teraz żadne słowa.
Nagle wszystko wróciło. Zapach tego miejsca, śmiech rodziców, beztroskie dziecięce lata... Kiedy wszystko było takie łatwe, takie piękne... Pachniało domem, moim domem.
Nagle wszystko wróciło. Zapach tego miejsca, śmiech rodziców, beztroskie dziecięce lata... Kiedy wszystko było takie łatwe, takie piękne... Pachniało domem, moim domem.
Obeszliśmy całą posiadłość, po czym pociągnął mnie w stronę leśnej ścieżki. Szliśmy wtuleni w siebie w ciszy, rozkoszując się jesiennymi promieniami, przebijającymi się przez koronę drzew.
- Wiesz... - zaczął niepewnie, jakby się czegoś bał - Nie chciałem budzić w Tobie pogrzebanych lęków i...
- Przestań - zatarasowałam mu drogę, zmuszając aby na mnie spojrzał - Dziękuję, że mnie zabrałeś tutaj. Sama bym nigdy nie miała odwagi, aby tutaj przyjechać. Nie masz pojęcia ile to dla mnie znaczy.
- Kocham Cię - szepnął i delikatnie musnął moje usta swoimi - Wiesz gdzie jesteśmy? - rozejrzałam się wkoło, uśmiechając lekko pod nosem.
- Tutaj się poznaliśmy.
- Dokładnie tutaj zepsuł mi się samochód - wskazał palcem - A ty przejeżdżałaś z Irysem całkowicie mnie olewając, gdy byłem w potrzebie.
- Miałam Cię za nadętą gwiazdkę. Czego się spodziewałeś? - zaśmiałam się - Chociaż nadęty to Ty jesteś - wystawiłam mu język, za co szybko mnie dopadł i pociągnął za sobą opadając na ziemię.
Wylądowałam na jego kolanach, przez co szybko wtuliłam się w jego tors przymykając oczy. Michael oparł się o drzewo i wziął głęboki oddech. Co się dzieje? Coś go gryzło, martwił się czymś, denerwował... Znałam go zbyt dobrze. Coś go gryzło, a ja nie miałam pojęcia co się dzieje.
- Wszystko gra? - spojrzałam na niego z troską, przejeżdżając dłonią po jego ciepłym policzku - Co się dzieje?
- Nic - szepnął prawie niesłyszalnie - Cholernie Cię kocham, wiesz?
- Wiem, mężusiu - zaśmiałam się, jednak Mike'owi nie było wcale do śmiechu - Ej, o co chodzi?
- Gdy skłamałem tamtej pielęgniarce, że jestem Twoim mężem to... Poczułem ukłucie w sercu.
- To znaczy? - poprawiłam się na jego kolanach, by móc lepiej się mu przyjrzeć - Nie rozumiem?
- Zdałem sobie sprawę jak bardzo bym chciał, aby te słowa były prawdą.
- Mike... - spuściłam wzrok, nie wiedząc jak delikatnie to ubrać w słowa - Wiesz, że moja choroba...
- Co to ma do naszej miłości?
- Jeśli się z kimś pobierasz, to na całe życie, a nie na kilka tygodni.
- Jeśli kogoś kochasz, to chcesz aby był Twój pod każdym względem - skwitował wyraźnie się denerwując, a jego oczy zrobiły się szklane - Pod każdym.
- Ale ja jestem Twoja - wymusiłam z siebie słaby uśmiech - Tylko Twoja, nikogo innego. Nie jest potrzebny do tego papierek, ani nic innego. Kocham Cię, rozumiesz?
- Czyli odmówiłabyś mi tylko dlatego, że nie dajesz sobie szans na przeżycie?
- Nie chcę Tobie zmarnować tego życia. Ja umieram... Co powiedzą Twoi fani, rodzina? Znów brukowce Ci żyć nie dadzą, jeśli się okaże, że żenisz się z chodzącą bombą zegarową - powiedziałam z bólem, jednak szybko żałowałam tych słów, widząc jego pusty wzrok.
Wstał z miejsca, przez co zsunęłam się na ziemię. Wstałam szybko, jednak widząc jak staje przede mną i klęka na jedno kolano, cofnęłam się o krok, czując jak oczy zalewają mi się łzami. Zakryłam dłonią usta, nie wiedząc co zrobić. Serce waliło mi jak oszalałe, a nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Co on do cholery znów robi? W co on się pakuje? Wyjął z kieszeni garnituru pudełeczko. Nie spuszczając ze mnie wzroku otworzył je, na co poczułam jeszcze większy ścisk w żołądku.
- Jeśli masz mi odmówić, zrób to. Zbyt długo zwlekałem, zbyt wiele lat trzymałem ten pierścionek i zadręczałem się, że już nigdy nie będzie mi dane spróbować. Nie zmarnuję kolejnej szansy. Chociażbyś miała być moją żoną jeden dzień, chcę tego. Chcę tego bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Michelle Evans, wyjdziesz za mnie?
Komentarz = to motywuje!
~~~~~
"Nie połączy was związek nie połączą was zaręczyny,
czy nawet ślub,
tak jak połączy was wspólna miłość."
Ooo kurwa, że tak powiem. xD Koniec szczególnie zajebisty. Jeśli ona mu odmówi, to ją sama osobiście zapierdole, nie będzie musiał tego robić guz mózgu. No jak można mówić coś takiego ukochanemu i to nie ważne czy ma się przed soba 80 lat czy tylko 8 dni życia. Jeśli się kocha i sie to jeszcze deklaruje takimi słowami to wiadomo. Może to i papierek tylko, ale dla niektórych jest czymś o wiele więcej, czymś głębszym... no nie wiem jak to wyrazić bo męzusia nie posiadam xD Ale mniej więcej sobie to wyobrażam. To tak jakby ostatecznie dopełnienie się nawzajem. A ta mu wypierdala z czymś takim o.o No to normalnie tylko gacie w dół, przez kolano i na gołą dupę. :D Niech się zastanowi, bo znowu rozpęta jakieś jajca. xp
OdpowiedzUsuńRozdział całkiem spoko, naprawdę. Własnie jestem cholernie ciekawa co ona mu odpowie. :D No to czekamy do nastpnego.
Weny!!!! I pozdrawiam. :)
Hejo!
OdpowiedzUsuńDawno mnie tu nie było, no ale wróciłam.
Wkurzyła mnie gadka Michelle, że ona nie chce wychodzić za mąż, bo mało jej życia zostało. Jeżeli kocha Miśka (nie wiem czemu, ale tak nazywam Michaela XD) to niech się zgodzi i kij z resztą, jezu ile z nią problemów XD. Niech ona się nie przejmuje brukowcami i innymi dziadostwami, bo za przeproszeniem gówno im do tego, czy Misiek się żeni z nią czy nie. I tak ma zostać. Nawet nie myśl, żeby pisać jej odmowę, bo spuszcze wpierdol!
Weny i szybko wrzucaj nn.
/Buziaki
Martysia ♥
Jezu jak ja kocham tego bloga. Jest mi tak cholernie przykro kiedy tylko Michelle wspomina o swojej śmierci. Przecież to nie może się tak zakończyć!! Błagam nie rób mi tego. Normalnie po każdym twoim rozdziale ryczę no jprdl. Mam nadzieję że Michelle nie odrzuci oświadczyn Michaela bo to będzie cios w serce, nie tylko dla niego, ale też dla mnie.
OdpowiedzUsuńOgólnie twoje opowiadanie czytam od samego początku, ale jakoś komentarza nigdy nie napisałam, może dlatego że strasznie leniwa jestem i w sumie nie mam czasu, ale kocham to opo całym sercem i nie wiem jak wytrzymam kiedy się skończy.
Pozdrawiam i weny życzę.
Jestem i ja! :D
OdpowiedzUsuńSkurwielku Ty mój xD Od dzisiaj tak będę na Ciebie mówić skoro sama chcesz xD
Rozdział przecudny :) Nie wiem czemu Ci się nie podoba, ale ja mam tak samo. Każdy chwali, ale mnie samej nie satysfakcjonuje, no tak to jest. Ale naprawdę szczerze mówię, że wyszło super :)
Powiem, że jak Miśka trafiła do tego zakichanego szpitala to myślałam, że to już koniec, nie wiem ale miałam jakieś takie złe przeczucie. Dobrze, że tak to się skończyło. Odniosę się jeszcze do poprzedniego rozdziału, bo nie skomentowałam. Przepraszam, ale dopiero u Ciebie nadrobiłam wszystkie rozdziały, nawet u siebie jeszcze nic nie napisałam, no nic kompletnie. Nie mam czasu, ciągle gdzieś mnie ktoś wyciąga. Ale powiedziałam dosyć xD Teraz siedzę tydzień w domu i nawet do sklepu nie pójdę xD
Michael mnie trochę wkurwił jak się o tą Elenkę ocierał. Miśka gadała tylko z Alanem, a ten się zachowywał jakby ją tam miał zaraz przelecieć. Zazdrość jest potrzebna w związku nie powiem. No bo jak facet zazdrosny to znaczy że mu zależy i bardzo dobrze, ale to było przegięcie lekkie. Dobrze, że pogadali i się pogodzili, bo myślałam że jakaś gówno burza z tego wyniknie. I Michael poprzeklinał trochę xD Nie wiem czemu, ale ja bardzo lubię jak Michael przeklina w opowiadaniach, to jest takie naturalne. Przez takie zachowanie przedstawiamy go jako normalnego człowieka (którym zresztą był), bo przecież każdy sobie czasami przeklnie pod nosem. Momentami już naprawdę mam dość tych swiętojebliwych Majkelków xD Był normalnym facetem i fajnie jak ktoś go tak ukazuje :D
Wracając do tego rozdziału. Doktor to mnie zdziwił, ale w sumie można się było tego spodziewać, tego że się zgodzi. Rozumiem, Miśka nie chce żeby Eva została sama, bez żadnego rodzica, ale jak się Michael dowie o tym wszystkim, że ona chce mu oddać swoje serce...to ogromne poświęcenie, dowód miłości, ale ja bym się po takim czymś załamała, nie umiałabym już normalnie żyć. Nawet nie chce wiedzieć jak strasznie będzie się czuć wtedy Michael. Ale dochodząc do tej pięknej końcówki! :D W końcu zdobył się na odwagę! No kochany <3 Ja wiem dla Michelle to tylko papierek (tak jak i dla Ciebie xD) ale dla Michaela to ważne (jak widać) i ja jestem jak najbardziej za i czuję że się zgodzi :D
No oby! XD I czekam na noc poślubną! :D To najważniejszy gwóźdź programu przecież xD
Życzę dużo, dużo weny ;*
Pozdrawiam <3
Jestem! <3
OdpowiedzUsuńJestem zdruzgotana, że tak krótko, ale jestem w stanie Cię zrozumieć. Z weną to jest taki los. Czasem jest, a czasem unika nas jak ogień wody. Notka wyszła Ci jak zwykle cudnie. Baa, dziś wyszła przecudownie i nie wiem co Ci się w niej nie podoba. Dziś mimo taki smutnych akapitów śmiałam się wniebogłosy. No, ale od początku. Dobrze, że to było tylko "chwilowe omdlenie" i tak szybko Miśka doszła do siebie. Zamiast tracić czas, którym im został na siedzenie w szpitalu mogli wykorzystać to w inny sposób (lepszy). Oczywiście rozczuliła mnie scena w szpitalu gdy Evcia powiedziała, że nie chce by Michelle szła do aniołków. Mimo, że wie co się kroi to i tak patrzy na to oczami dziecka i to chyba najbardziej łapie za serce.
Ta scena w samochodzie rozwaliła mi mózg, zresztą jak ta na kanapie (jak Miśka przyjechała mu powiedzieć o wyjeździe do Londynu, o ile pamiętam) gdy Michael mało nie eksplodował, a raczej ten jego koleżka w gaciach. No cudo! Uwielbiam gdy się ze sobą droczą. Jest to zarazem wylewne, a z drugiej strony urocze.
No i scena końcowa. Nie powiem! Złapało mnie za serce gdy przywiózł ją do jej rodzinnego domu, a potem jak wspominali sytuacje ze swojego życia. Strasznie uwielbiam takie momenty w opowiadaniach. No i te zaręczyny. Jak powiedziałam ostatnio: kibicuje Michaelowi, niech Michael się upomina o swoje. Domyślałam się, że Miśka nie będzie do tego przekonana i będzie mieć swoje "ale". Tak jak to powiedział Michael "jeśli kogoś kochasz to chcesz by był on Twój pod każdym względem". Ja jestem staroświecka i abstrahując już od mojej wiary również postrzegam małżeństwo jako jedność, jako coś naprawdę wielkiego. Jednakże czuje, że Miśka się zgodzi. No Michael taki monolog jebnął, że każda by uległa. ;D
Tak więc jak mówiłam notka świetna i każda poprzednia również taka była. :* Czekam z niecierpliwością na następną notkę. Kurczę trochę się podłamałam jak napisałaś, że prawdopodobnie nie wyrobisz się z Remember przed wyjazdem dlatego życzę Ci masy wenyy!!!! ♥
Ps; U mnie nn! Piszę tu przy okazji by już nie pisać komentarza na spamie. :D
O.o Jak ona powie nie to nie wiem co zrobię.
OdpowiedzUsuńTak wgl to hej!
Koma miałam dać wcześniej ale co rusz wypadało mi z głowy i teraz wszędzie nadrabiam.
Czasami gadka Michell mnie dobija. Swoimi słowami rani Michaela bardziej niż czynami. Choroba postępuje i to widać. Dlatego powinna cieszyć się życiem i spędzać każdą chwilę z osobą którą kocha. Zaręczyny powinna przyjąć. Może i byłaby żoną Mikea krótko. Ale co z tego. Ważniejsza jest miłość, a ona zawsze wygrywa.
Super, że dr Stewart zgodził się na ten niebezpieczny manewr. To jest szansa dla Michaela. On dla niej zrobiłby wszystko, tak samo ona dla niego. To jest jedna z wielu cech miłości, że dla drugiej połówki można oddać życie.
Jak zwykle ryczałam. Bo po prostu ostatnio przy twoich notkach nie da się nie ryczeć.
Życzę dużo weny i pisz szybko następną.
Pozdrawiam :***