Przybywam!
Powiem wam, że myślę/ałam że zdążę, ale nwm jak to będzie.
W sensie wyrobiłabym się, a ostatni rozdział bym po wyjeździe tylko dała tam na miejscu mając czas, ale jest coś co mnie ogranicza: wena.
Ledwo się z tymi wyrabiam, a jak myślę, że mam napisać do przodu to o la boga xD
No nie wiem, jeszcze nie wszystko stracone.
Póki co zapraszam na kolejne wypociny.
Średnio zadowolona jestem, no ale trudno
A po przeczytaniu wiecie co macie robić! <333
~~~~~
Oślepia mnie światło. Słyszę krzyki, wrzaski, śmiech i płacz.
Słyszę, jak wołają jego imię, słyszę pierwsze dźwięki muzyki i światło oślepia mnie po raz kolejny. Stoję tam, stoję i patrzę. Nie mogę się ruszyć, nie mogę go powstrzymać, nie mogę nawet krzyczeć. Widzę jak się uśmiecha. Macha do fanów i skacze po scenie.
Jest szczęśliwy.
Fani krzyczą jeszcze głośniej. Widzę jak tańczy. Wiruje po scenie i śpiewa jednocześnie.
Jest zmęczony. Widzę to po nim, jednak on ciągle się uśmiecha.
Rozbrzmiewa kolejna piosenka. Znów tańczy. Upada, ale zaraz wstaje - to chyba element układu.
Znów tańczy. Mam wrażenie, że unosi się ponad parkietem. Ciągle się uśmiecha.
Jest taki szczęśliwy.
Odwraca się i patrzy na mnie. Nasze spojrzenia się krzyżują.
Chcę do niego podejść, ale nie mogę. Coś mnie trzyma, nic nie mogę zrobić. Wciąż na mnie patrzy.
Jego uśmiech znika. Nie spuszcza ze mnie wzroku. Fani wciąż krzyczą, a muzyka leci tyle że, bez jego głosu. Jego usta otwierają się i wymawia do mnie szeptem ciche:
'Nie zostawiaj mnie. Boję się.'
Czuję jak oczy zalewają mi się łzami. Próbuję do niego podejść, ale nie mogę.
Nagle upada na ziemię. Mikrofon wypada mu z rąk, a okrzyk fanów zmienia się w rozpaczliwe wołanie. Próbuję krzyczeć. Czuję ból w środku, czuję jak coś mnie rozrywa.
Podnoszą go z ziemi. Jest nieprzytomny? Martwy? Chcę mu pomóc, ale nie mogę.
Rozglądam się wokół, nie ma nikogo, jestem sama i się boję. Boję się o niego.
Nie może nas zostawić, nie może zostawić Evy.
Wynoszą go. Wciąż jest nieprzytomny. Nie widzę czy oddycha.
Płaczę, a krzyk którego nie mogę z siebie wydobyć rozrywa mnie od środka. Nie chcę żyć bez niego.
Nie chcę, nie potrafię, nie dam rady.
Proszę, obudź się.
Proszę, popatrz na mnie.
Proszę, chcę byś znów był szczęśliwy.
- Mamo? Mamusiu? - przebudziłam się gwałtownie, czując jak fala gorąca oblewa moje ciało.
Otworzyłam oczy, spoglądając z przerażeniem na siedzącą obok mnie córkę. Patrzyła na mnie przestraszona, a ja dopiero poczułam jak mokre są moje oczy i policzki. Serce waliło mi szalenie, a wewnętrzna panika wciąż wypełniała moje ciało - Mamusiu... Co się stało?
- N... Nic kochanie... Mamusia miała bardzo zły sen - przyciągnęłam ją do siebie, na co automatycznie wtuliła się w moją pierś. Pocałowałam ją we włoski, próbując uspokoić nierównomierny oddech. Zatrzymałam wzrok na szybie samolotu, który wciąż unosił się w przestrzeni.
- Bardzo się wystraszyłam. Płakałaś i telepałaś się. Myślałam, że aniołki już po Ciebie przyszły - wycedziła, a ja myślałam, że rozpłaczę się już na dobre.
Objęłam ją jeszcze szczelniej, nie udzielając żadnej odpowiedzi. Jedyne o czym marzyłam, to wylądować już w tym zakichanym NY i wtulić się w jego ramiona. Tylko on teraz był w stanie przywrócić mojemu ciału i umysłowi normalny stan, tylko jego dotyk, zapach i głos był w stanie mnie uspokoić.
Strach nie jest jak choroba zakaźna, nie przychodzi skądś, ale sami go tworzymy. Głównie właśnie przez miłość. Im bardziej coś lub kogoś kochamy, tym bardziej dręczy nas myśl, ze móglibyśmy to stracić. Wtedy strach jest zawsze gdzieś tuż obok. Nawiedza nas w snach, na jawie... Jest po prostu w naszej głowie. Ujawnia się, przypomina o sobie, abyśmy przypadkiem nie zapomnieli o jego obecności. Pokazuje wtedy swoją siłę, pokazuje jak wielkie panowanie ma nad naszym życiem. A miłość? Skoro to ona go wywołuje, to tylko ona może go pokonać.
Wiecie co jest największą tragedią tego świata? Ludzie, którzy nigdy nie odkryli, co naprawdę chcą robić i do czego mają zdolności. Synowie, którzy zostają kowalami, bo ich ojcowie byli kowalami. Ludzie, którzy mogliby fantastycznie grać na flecie, ale starzeją się i umierają, nie widząc żadnego instrumentu muzycznego, więc zostają oraczami. Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć.
Chodziłem nerwowo po całym apartamencie, wyczekując ich przyjazdu. Wiedziałem, że Frank już po nie pojechał i lada moment mogą stanąć w drzwiach. Mimo iż rozłąka ta nie trwała długo, cholernie za nimi tęskniłem. Głos w słuchawce nigdy nie będzie się równał z uczuciem oddechu na skórze, możliwością dotknięcia i spojrzenia w oczy ukochanej osobie.
Gdy tylko usłyszałem dźwięk obcasów dobiegający zza drzwi z korytarza, moje serce automatycznie przyspieszyło. Nie minęła chwila jak drzwi się otworzyły, a pierwszą osobą jaka wpadła do środka była moja córka. Wbiegła niczym tornado do apartamentu, od razu szukając mnie wzrokiem. Gdy tylko mnie dojrzała, ruszyła w moim kierunku z szerokim uśmiechem krzycząc niezrozumiałe 'tatuś'. Gdy tylko wpadła w moje ramiona, zamknąłem ją w szczelnym uścisku całując jednocześnie w główkę.
- Tęskniłem za Tobą skrzacie - mruknąłem jej do ucha uśmiechając się jednocześnie.
- Ja za Tobą bardziej - wtuliła się we mnie jeszcze mocniej - Nie zostawiaj nas tak więcej.
- Obiecuję, że teraz w najbliższym czasie będę tylko wasz.
- Obiecujesz?
- Obiecuję - pstryknąłem ją w nosek - Twój pokoik jest tam gdzie ostatnim razem, gdy tutaj byliśmy.
- Muszę siusiu...
- No to zmykaj do łazienki - zaśmiałem się i poczochrałem ją po włoskach, na co zrobiła naburmuszoną minę i ruszyła w podskokach w stronę toalety.
Odprowadziłem córkę wzrokiem gdy poczułem nagle, jak ktoś przytula się do moich pleców. Mimowolnie uśmiechnąłem się szeroko i odwróciłem w jej stronę, jednak mój uśmiech znikł równie szybko, jak się pojawił. Spojrzałem w jej smutne oczy, które wydawały się niemal ociekać bólem. Była roztrzęsiona. Widziałem wymalowany na jej twarzy strach, który próbowała przez chwilę ukryć przede mną pod fałszywym uśmiechem, na który nie dałem się tym razem nabrać. Nie mogąc już chyba znieść mojego pytającego spojrzenia rzuciła mi się w ramiona. Docisnąłem ją do siebie, chowając twarz w jej długie włosy. Nie płakała, ale niemal słyszałem rozpacz wydobywającą się z jej wnętrza. Znałem ją zbyt dobrze, znałem ją w każdym calu i wiedziałem już, że coś się dzieje.
Odprowadziłem córkę wzrokiem gdy poczułem nagle, jak ktoś przytula się do moich pleców. Mimowolnie uśmiechnąłem się szeroko i odwróciłem w jej stronę, jednak mój uśmiech znikł równie szybko, jak się pojawił. Spojrzałem w jej smutne oczy, które wydawały się niemal ociekać bólem. Była roztrzęsiona. Widziałem wymalowany na jej twarzy strach, który próbowała przez chwilę ukryć przede mną pod fałszywym uśmiechem, na który nie dałem się tym razem nabrać. Nie mogąc już chyba znieść mojego pytającego spojrzenia rzuciła mi się w ramiona. Docisnąłem ją do siebie, chowając twarz w jej długie włosy. Nie płakała, ale niemal słyszałem rozpacz wydobywającą się z jej wnętrza. Znałem ją zbyt dobrze, znałem ją w każdym calu i wiedziałem już, że coś się dzieje.
- Michelle...? - spróbowałem ją od siebie oderwać, jednak jeszcze mocniej do mnie przylgnęła, byleby nie spojrzeć mi w oczy - Cholera, co się dzieje? Kurwa, Michelle!
Dopiero na mój zniecierpliwiony ton puściła mnie, jednak nie odsunęła się zbyt mocno. Nie zdążyłem nawet zadać jakiegokolwiek pytania, bo przywarła do mnie ustami. Momentalnie zapomniałem o złości i pogłębiłem pocałunek ujmując jednocześnie jej twarz w dłonie. Tak bardzo brakowało mi smaku i ciepła jej warg, że nie mogłem się od niej oderwać.
- Kocham Cię... - szepnęła, gdy w końcu nasze usta się rozłączyły.
- Powiesz mi w końcu co się dzieje?
- Nic... Po prostu strasznie się boję.
- Koncertu?
- Tak. O Ciebie się boję - mruknęła patrząc mi prosto w oczy, na co przytuliłem ją mocno do siebie całując we włosy.
- Nic mi nie będzie. Proszę, nie możesz się tym tak przejmować w Twoim stanie zdrowia. Jutro wieczorem już będzie po wszystkim, tak?
- Mhm.
- Jakoś mało to przekonywujące Pani Jackson - na te słowa spojrzała na mnie żywiej.
- Uwielbiam, gdy tak do mnie mówisz - uśmiechnęła się w końcu szczerze i cmoknęła mnie krótko - Gdzie Eva?
- W łazience, zaraz powinna wrócić. Jeśli musicie to ogarnijcie się po podróży, a potem idziemy do kina i na lody, co Ty na to?
- Nie musisz pracować? - spojrzała na mnie niepewnie - Myślałam...
- Byłem rano u nich, wszystko jest dograne. Do jutra aż do koncertu odpoczywam od tego wszystkiego. Nie widziałem was ponad tydzień, chcę spędzić trochę czasu z rodziną.
- Kocham Cię - mruknęła, po czym musnęła lekko moje wargi - Tęskniłyśmy za Tobą.
- Ja za wami również - objąłem ją delikatnie przyciągając mocniej do siebie - A... Co z Max'em i Natalia? Mieli z wami lecieć?
- Max nie znalazł zastępstwa na opiekę w stajni i musiał zostać, kazał Cię przeprosić. A Nat przyleci, ale jutro rano. Wypadło jej na dzisiaj jakieś ważne spotkanie i ojciec nie pozwolił jej się wymigać, ale mówiła że ma już samolot na jutro rano, więc na pewno będzie na koncercie.
- W takim razie zaraz powiem Frankowi, aby się z nią potem skontaktował i odebrał z lotniska.
- Duża z niej dziewczynka, poradzi sobie - uniosła lekko kąciki ust - Pójdę się przebrać, zjem coś i za godzinę możemy iść.
- Zjem? - uniosłem lekko jedną brew - A co to się stało, że nagle jeść zaczęłaś? Ostatnio niemal siłą musiałem Ci wpychać do buzi jedzenie.
- Nie stękaj już tak bo się rozmyślę.
- Ja stękam?
- Owszem. Widzisz, zdziadziałeś po ślubie mężusiu - zaśmiała się, na co szybko złapałem ją i przerzuciłem sobie przez ramię, po czym dałem porządnego klapsa - Auć! Puszczaj mnie Mike bo dostaniesz w zęby.
- Ja zdziadziałem? Ja? - już miałem klepnąć ją po raz kolejny, gdy wleciała do pomieszczenia nasza córka.
Spojrzała na nas uśmiechając się szeroko, po czym szybko podbiegła do nas wyciągając wysoko rączki.
- Ja też chcę do góry! - pisnęła, gdy odstawiałem jej mamę na ziemię.
Michelle czując już grunt pod nogami zmierzyła mnie tym błękitnym spojrzeniem mówiącym: 'Jeszcze się policzymy'. Cmoknąłem ją w odpowiedzi przelotnie w policzek i wziąłem na ręce Evę, robiąc samolocik w powietrzu.
- Jeszcze! - krzyknęła śmiejąc się jednocześnie.
Mimo iż była dla mnie lekka niczym piórko, już po chwili takiej zabawy poczułem ból w klatce piersiowej. 'Pewnie z przemęczenia na próbach', pomyślałem. Nie chcąc dawać Michelle kolejnych powodów do niepokoju, posadziłem sobie Evę na baranach i ruszyłem w stronę kuchni.
- Na co masz ochotę skrzacie? - spytałem otwierając lodówę i zerkając jednocześnie do góry, gdzie kątem widziałem jej małą buźkę.
- Nie jestem głodna...
- Jak chcesz po kinie iść na lody to masz mi coś zjeść i bez dyskusji.
- Na lody idziemy?! - pisnęła uradowana - To zjem naleśniki.
- Nie mamy czasu na zamawianie jedzenia z bufetu teraz myszko. Mamusia zaraz będzie gotowa do wyjścia. Kanapka z serem może być?
- No dobra - rzuciła z rezygnacją - Tatusiu... A ja będę miała kiedyś siostrę albo braciszka? - na to pytanie niemal nie upuściłem pudełka z masłem, które akurat miałem w rękach.
Odstawiłem przedmiot na ladę i zdjąłem sobie z ramion Evę i postawiłem ostrożnie na ziemi. Ukucnąłem przed córką spoglądając w jej brązowe oczy.
- A chciałabyś?
- Bardzo. Dzieci co przychodzą do Neverlandu są fajnie, ale nie zawsze mogę się z nimi bawić, poza tym chcę mieć kogoś już tak na zawsze - uśmiechnąłem się na te słowa słabo, czując zamieszanie jakie panowało w moim sercu.
- Oczywiście kochanie, że będziesz miała. Nie pozwolę, abyś została kiedykolwiek sama, tak? Tylko najpierw mamusia musi wyzdrowieć, a tatusiowi muszą dać nowe serduszko, pamiętasz?
- Ale co jeśli aniołki zaraz przyjdą po mamusię, albo nikt nie będzie chciał Ci dać serduszka? Ja bym dała - mruknęła ledwo słyszalnie, na co poczułem jak do oczu napływają mi łzy.
Przyciągnąłem ją do siebie, wtulając się w jej drobne ciałko. Zarzuciła mi rączki na szyję, a ja schowałem twarz w jej brązowe włoski próbując się nie rozpłakać na dobre. Co miałem jej powiedzieć? Jak miałem odpowiadać na te pytania, aby jej nie załamać, a jednocześnie nie posuwać się do czynu, jakim jest kłamstwo?
- Ja za wami również - objąłem ją delikatnie przyciągając mocniej do siebie - A... Co z Max'em i Natalia? Mieli z wami lecieć?
- Max nie znalazł zastępstwa na opiekę w stajni i musiał zostać, kazał Cię przeprosić. A Nat przyleci, ale jutro rano. Wypadło jej na dzisiaj jakieś ważne spotkanie i ojciec nie pozwolił jej się wymigać, ale mówiła że ma już samolot na jutro rano, więc na pewno będzie na koncercie.
- W takim razie zaraz powiem Frankowi, aby się z nią potem skontaktował i odebrał z lotniska.
- Duża z niej dziewczynka, poradzi sobie - uniosła lekko kąciki ust - Pójdę się przebrać, zjem coś i za godzinę możemy iść.
- Zjem? - uniosłem lekko jedną brew - A co to się stało, że nagle jeść zaczęłaś? Ostatnio niemal siłą musiałem Ci wpychać do buzi jedzenie.
- Nie stękaj już tak bo się rozmyślę.
- Ja stękam?
- Owszem. Widzisz, zdziadziałeś po ślubie mężusiu - zaśmiała się, na co szybko złapałem ją i przerzuciłem sobie przez ramię, po czym dałem porządnego klapsa - Auć! Puszczaj mnie Mike bo dostaniesz w zęby.
- Ja zdziadziałem? Ja? - już miałem klepnąć ją po raz kolejny, gdy wleciała do pomieszczenia nasza córka.
Spojrzała na nas uśmiechając się szeroko, po czym szybko podbiegła do nas wyciągając wysoko rączki.
- Ja też chcę do góry! - pisnęła, gdy odstawiałem jej mamę na ziemię.
Michelle czując już grunt pod nogami zmierzyła mnie tym błękitnym spojrzeniem mówiącym: 'Jeszcze się policzymy'. Cmoknąłem ją w odpowiedzi przelotnie w policzek i wziąłem na ręce Evę, robiąc samolocik w powietrzu.
- Jeszcze! - krzyknęła śmiejąc się jednocześnie.
Mimo iż była dla mnie lekka niczym piórko, już po chwili takiej zabawy poczułem ból w klatce piersiowej. 'Pewnie z przemęczenia na próbach', pomyślałem. Nie chcąc dawać Michelle kolejnych powodów do niepokoju, posadziłem sobie Evę na baranach i ruszyłem w stronę kuchni.
- Na co masz ochotę skrzacie? - spytałem otwierając lodówę i zerkając jednocześnie do góry, gdzie kątem widziałem jej małą buźkę.
- Nie jestem głodna...
- Jak chcesz po kinie iść na lody to masz mi coś zjeść i bez dyskusji.
- Na lody idziemy?! - pisnęła uradowana - To zjem naleśniki.
- Nie mamy czasu na zamawianie jedzenia z bufetu teraz myszko. Mamusia zaraz będzie gotowa do wyjścia. Kanapka z serem może być?
- No dobra - rzuciła z rezygnacją - Tatusiu... A ja będę miała kiedyś siostrę albo braciszka? - na to pytanie niemal nie upuściłem pudełka z masłem, które akurat miałem w rękach.
Odstawiłem przedmiot na ladę i zdjąłem sobie z ramion Evę i postawiłem ostrożnie na ziemi. Ukucnąłem przed córką spoglądając w jej brązowe oczy.
- A chciałabyś?
- Bardzo. Dzieci co przychodzą do Neverlandu są fajnie, ale nie zawsze mogę się z nimi bawić, poza tym chcę mieć kogoś już tak na zawsze - uśmiechnąłem się na te słowa słabo, czując zamieszanie jakie panowało w moim sercu.
- Oczywiście kochanie, że będziesz miała. Nie pozwolę, abyś została kiedykolwiek sama, tak? Tylko najpierw mamusia musi wyzdrowieć, a tatusiowi muszą dać nowe serduszko, pamiętasz?
- Ale co jeśli aniołki zaraz przyjdą po mamusię, albo nikt nie będzie chciał Ci dać serduszka? Ja bym dała - mruknęła ledwo słyszalnie, na co poczułem jak do oczu napływają mi łzy.
Przyciągnąłem ją do siebie, wtulając się w jej drobne ciałko. Zarzuciła mi rączki na szyję, a ja schowałem twarz w jej brązowe włoski próbując się nie rozpłakać na dobre. Co miałem jej powiedzieć? Jak miałem odpowiadać na te pytania, aby jej nie załamać, a jednocześnie nie posuwać się do czynu, jakim jest kłamstwo?
Czuje, jak rośnie we mnie strach. I to nie zwyczajny, paniczny, histeryczny ludzki strach, tylko taki, przed którym nie ma ucieczki. Zaczynam się bać, jak w dzień biblijnego potopu i nikomu nie potrafię powiedzieć, z czego zrobiony jest ten mój strach. Duszę się z tym, a siłę tego strachu wzmacnia każda chwila, każda minuta a nawet sekunda, która mija i przybliża nas do tego momentu. Do momentu który śni mi się po nocach, zabija we mnie wszystko zostawiając głuchą pustkę.
- A więc widzę faktycznie wieczór spędzamy jak normalni ludzie. No może poza tym, że wynająłeś dla nas całą salę w kinie, rzucaliście się z Evą popcornem z odległości kilku siedzeń, a... No i lody. Tak, lodziarnie też dla nas zamknęli - mruknęłam unosząc brwi do góry, grzebiąc jednocześnie łyżeczką w swoim pucharku - Ma Pan coś na swoje usprawiedliwienie Panie Jackson?
- Owszem Pani Jackson, po prostu mogę - wyszczerzył się zadziornie pochłaniając kolejną łyżkę lodów czekoladowych - A jeśli mogę, to to robię.
- Sam mówiłeś, że chcesz wychodzić też na ulicę bez tego całego bajzlu.
- Ale nie waszym kosztem. Nie będę ryzykować, że jednak coś się nie uda i ktoś nas rozpozna - spojrzał w stronę naszej córki, która zjadła swój pucharek, a teraz stała przy wielkim akwarium zdobiącym ścianę lodziarni - Wystarczyłoby jedno nieodpowiednie słowo z ust małej i mogłoby się zrobić niebezpiecznie.
- Wiem przecież, nie mam o nic pretensji - złapałam go za dłoń i lekko ścisnęłam - Dziękuję za wszystko co dla nas robisz.
- Proszę, tylko mi nie dziękuj. Nie dziękuje się za takie rzeczy. Jesteśmy rodziną, jesteście dla mnie najważniejszymi osobami w życiu. Nie robię tego z obowiązku, przymusu czy braku lepszego zajęcia.
- Dobra, kończ te lody i wracamy. Musisz odpocząć i wyspać się przed jutrem.
- Wyspać? Myślałem... - poruszył zabawnie brwiami, na co miałam ochotę wymazać lodami mu tę niewyżytą buźkę.
- To źle myślałeś. Dzisiaj grzecznie idziesz umyć ząbki, a potem spać.
- No dobrze, tylko nie krzycz mamo - zaśmiał się i wystawił mi język, po czym wstał z miejsca szukając wzrokiem Evy - Chodź kochanie, wracamy już do domku.
Przed lokalem czekał na nas czarny Jeep. Mike wynajął to auto, aby mniej rzucać się w oczy. Cała droga minęła w ciszy. Eva wykończona podróżą samolotem i całym dniem zasnęła Mike'owi na kolanach, ja zaś też leżałam wtulona w jego bok, pogrążając się we własnych myślach. Czułam tylko jak co chwila całuje mnie w głowę, lub odgarnia moje włosy za ucho. Najmniejszy jego dotyk przyprawiał mnie o drobne dreszcze.
- Śpisz? - spytał nagle, gdy pojazd się zatrzymał.
- Nie, leżałam tylko - mruknęłam podnosząc się niechętnie - A Eva?
- Nie budź jej. Zaniosę ją na rekach.
Skinęłam w odpowiedzi głową i opuściłam pojazd. O dziwo przed hotelem nie było tłumów ludzi, więc dostanie się do środka nie zajęło nam sporo czasu. Niebo przykrywała już ciemna barwa, zaś całe NYC utonęło jak każdej nocy w miliardach światełek. Nie dziwię się, że Mike uwielbiał ten hotel i apartament, gdyż panorama z niego się rozciągająca na centrum była naprawdę niesamowita.
- Pójdę ją położyć. Chcesz to idź to łazienki w naszej sypialni, my skorzystamy z mniejszej - rzucił Mike, stawiając naszą zaspaną księżniczkę w salonie - No dalej mała, idź po piżamkę i wracaj szybko. Im szybciej się z tym uporamy tym szybciej pójdziesz spać.
- A nie mogę teraz? - mruknęła niezadowolona - Jestem czysta przecież.
- Tak, zwłaszcza z tą klejącą buzią po lodach - pstryknął ją w nosek - No już, szoruj po piżamkę.
Niezadowolona poszła posłusznie do 'swojej' sypialni. Gdy już miałam skierować się do naszej, poczułam jak obejmuje mnie od tyłu.
- A może zaczekasz na mnie i razem weźmiemy prysznic, hm? - szepnął mi do ucha, powodując na moim ciele przyjemne dreszcze - Szybko ogarnę Evę i...
- Nie - odwróciłam się przodem do niego i cmoknęłam krótko - Dzisiaj mój mężu masz wypocząć.
- To będzie najlepsza forma relaksu - wyszczerzył się, na co dałam mu sójkę w bok i ruszyłam znów w stronę sypialni.
Znalezienie czegokolwiek w mojej walizce graniczyło z cudem. W końcu po długich poszukiwaniach poszłam do łazienki ze wszystkimi klamotami potrzebnymi do wieczornej rutyny.
Spojrzałam w swoje odbicie. Z dnia na dzień widziałam jak marnieję w oczach. Byłam okropnie chuda, nawet na buzi wszystko zaczynało mi się zapadać. Nie mam pojęcia, co Mike we mnie widział każdego dnia gdy mnie całował i dotykał.
W końcu otrząsnęłam się i weszłam pod prysznic. Ciepła woda od razu sprawiła, że poczułam się lepiej. Siedziałam pod strumieniem dłuższą chwilę, aż w końcu chwyciłam za ręcznik i wyszłam z kabiny wycierając się dokładnie. Nagle gdy przejeżdżałam materiałem po ramieniu, poczułam coś. Spojrzałam na odbicie w lustrze i to co zobaczyłam na mojej łopatce sprawiło, że serce chciało mi wyskoczyć z klatki piersiowej niczym z katapulty. Wydarłam się chyba najgłośniej jak potrafiłam po czym zaczęłam skakać po całej łazience jak opętana. Dopiero czując, że już go na mnie nie ma opanowałam się i stanęłam w miejscu, akurat gdy do łazienki wpadł przerażony Mike. No tak, czemu ja nigdy nie zabezpieczam drzwi jak się kąpię?
- Wszystko w porządku? - rozejrzał się po łazience, jakby szukał mordercy z siekierą i wiadra krwi.
- P...Pająk - wyjaśniłam zwięźle. Chciałam się zapaść pod ziemię ze wstydu. Spojrzał na mnie, ledwo powstrzymując rozbawienie. Musiał zagryźć przy tym usta, z czym, oczywiście, wyglądał niezwykle seksownie. No tak, w końcu stałam przed nim zupełnie naga.
- Pająk? – upewnił się. – Czyli… nie umierasz?
- Wyłaź ale już! - chwyciłam leżący na ziemi ręcznik i rzuciłam w niego z impetem, na co zaśmiał się i w końcu wylazł, zostawiając mnie znów samą.
Słyszałam jeszcze przez drzwi jak się śmieje. No jasne, ja prawie na zawał zeszłam bo jakieś duże, czarne, włochate paskudztwo chciało mnie zjeść, a on sobie z tego komedię zrobił.
Dokończyłam resztę czynności i ubrana w piżamę wróciłam do sypialni, gdzie leżał też już mój mąż. Patrzył na mnie wciąż z rozbawieniem, jakby miał zaraz co najmniej wybuchnąć. Położyłam się koło niego sycząc tylko: "Ani słowa.", na co również się zaśmiał oczywiście. Zgasiłam szybko lampkę, po czym odwróciłam się w jego stronę. Patrzył na mnie, a jego oczy wyglądały jeszcze piękniej, odbijając migoczące światełka zza okna. Nie wytrzymał długo, po chwili przysunął się do mnie maksymalnie, całując mnie wpierw, po czym zamknął w szczelnym uścisku, jakbym miała mu zaraz gdzieś uciec.
Schowałam twarz w jego tors, wciągając tak dobrze mi znany zapach jego ciała. Co było w tej chwili najgorsze? Myśl, że być może to ostatni raz. Ostatni raz, gdy jest mi dane spać u jego boku. Ostatni raz, gdy widzę jak miarowo oddycha przez sen, ostatni raz, gdy leżę wtulona w jego ciało, schowana w jego objęciach niczym drogocenny skarb.
Pamięć o tym, że wkrótce umrę, stanowi dla mnie najważniejszą pomoc przy dokonywaniu poważnych życiowych wyborów. Ponieważ prawie wszystko - oczekiwania otoczenia, cała duma i cały strach przed wstydem lub porażką - wszystkie te rzeczy bledną w obliczu śmierci, pozostawiając tylko to, co jest naprawdę ważne. Pamięć o tym, że umrzesz, to najlepszy znany mi sposób na uniknięcie pułapki myślenia, że masz cokolwiek do stracenia.
***
Komentarz = to motywuje!
Komentarz = to motywuje!
~~~~~
"Nic więcej...
tylko tak po prostu obudzić się i móc powiedzieć Tobie Dzień dobry."
Hejo. :)
OdpowiedzUsuńHahaha xD Ja też boję się pająków. :D Szczerze powiedziawszy to nie od razu załapałam, myślałam, że coś jej się stało, że wylazło jej coś na skórze, czy się czymś zraniła [jak to nie wiem xD]. Pozytywny w miarę wątek w tym całym wszechogarniającym smutku. :( Poza tym, Miśka chyba już podświadomie wie że coś się stanie. Ten sen był najlepszym na to dowodem.
Rozdział fajny, jak zwykle zresztą. :) Czekam na następny.
Pozdrawiam! ;p
Hejka!!!!! <3
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, już się nawet tłumaczyć nie będę bo i tak to nie ma sensu. Od dzisiaj jestem wolna i od przyszłej notki będę na bieżąco! Narzekasz jak maruda. Notki są super hiper zajebiste!
I ta również taka jest! "Ostatni raz...". Świadomość, że to już koniec ich perypetii łapie mnie strasznie za serce. Dziś chodzę tak przybita więc ta notka i pewnie kolejna mnie totalnie załamią.
Oczywiście nie byłabyś sobą gdybyś nie dodała komediowych wątków. Chociaż w tym momencie na ryjek wpłyną mi ogromny banan. Ja i tak trzymam się zdania, że ten krzyk Michelle to był tylko pretekst dla Michaela by ten zrobił jej wjazd do łazienki. Ja już Go znam.
Oczywiście jak zwykle rozczulić musiała mnie Eva, która tym razem wyjechała z tym rodzeństwem. I w sumie ją rozumiem w tej kwestii. I tu niektórych zdziwię. Rodzeństwo jest nie tylko od doprowadzania człowieka do szału! XD Szkoda, że Evy marzenie się nie spełni, a przynajmniej my się tego nie dowiemy.
Nie rozpisuje się zbytnio. Lecę do następnej notki! :*