wtorek, 19 lipca 2016

Rozdział 17


No i jestem znów <3
Akcja ciutek przyspieszona, ale mam nadzieję, ze nie odbija się to mocno na samej jakości notek i całym opowiadaniu - musiałam, chcę się wyrobić przed moim wylotem z całością, bądź, aby tam dodać ostatnie ze dwie notki napisane wcześniej.
Chyba nikomu się nie uśmiecha czekać potem z ostatnimi (najważniejszymi) notkami do listopada, nie? xD
Niestety net będzie tam mega sporadycznie, tylko gdy wyjdziemy na miasto do baru/kafejki.
Nawet w ostatnim rozdziale ślub został 'skromnie' opisany - ale to głównie dlatego, że nie umiem pisać po prostu takich rzeczy, wybaczcie xD
Akcja teraz lekko przeniesiona w czasie, jak wiecie no zbliżamy się powoli do końca Serii.
Tak, będzie skomlenie bo notka faktycznie dzisiaj mi krótka wyszła xD
No nic czytajcie, oceniajcie!
Wgl to ranicie mnie :<
Ostatnio spadła znów liczba pisemnych (czyt. komentarzy) ocen, a wyświetlenia rosną.
Ja tutaj siedzę, wypruwam się aby zdążyć na czas przed praktykami, a wy co?xd
Na sam koniec już się nie chce?:C
Pamiętajcie, że każdy wasz komentarz to ogromna motywacja dla autora oraz okazanie jakiegoś tam chociaż szacunku dla jego twórczości i podziękowanie za 'stracony' na pisanie czas:)
PS: Przepraszam za błędy! Znów nie miałam czasu sprawdzić :C

~~~~~

Miłość to czasami za mało. Jest podstawą, fundamentem i w oparciu o nią można stworzyć zdrowy związek. Ale relacje z kimś, to jest nieustanna praca. Trzeba ze sobą rozmawiać, trzeba się na siebie otwierać, umieć pójść na kompromis, mieć dla siebie czas, respektować swoje granice, troszczyć się o siebie, zapewniać sobie poczucie bezpieczeństwa, umieć się czasami poświęcić, zrezygnować z czegoś, docenić drugą osobę, nieustannie być dla siebie wsparciem, wyciągać wnioski z kłótni, dziękować za dobre momenty. To wszystko brzmi tak, jakby było najprostsze na świecie, ale czasami okazuje się, że w momentach zwątpienia zaczyna brakować chęci, zapomina się o tym. Związki nie są wcale łatwe, no chyba, że to gimnazjum. Ale kiedy znajdzie się właściwego człowieka, to jego uśmiech i wspólne szczęście tylko utwierdzają w tym, że jest warto.
Od naszego ślubu minęło kilka tygodni. Ostatnio dużo myślę nad swoim wyborem, jakiego dokonałam 6 lat temu. Co mną kierowało? Doszłam w końcu do wniosku, że jeśli dajesz komuś odejść po to, by był szczęśliwy, jesteś niezmiernie odważny poświęcając się osobiście. Co jeśli jednak po odejściu ta osoba nie jest szczęśliwa? Mało tego, efektem jednej, pochopnie podjętej decyzji co wieczór myśli o Tobie, a Ty o Niej w bólu? Gdzie tu sens poświęcania się? Gdzie tu miejsce na domysły? Jeśli zależy nam na kimś, trzeba to mówić wprost. Nie wolno czekać w nieskończoność. Wszystko jest możliwe, tylko trzeba o to zawalczyć.
- Halo...? Ziemia do Miśki! Słuchasz Ty mnie czy udajesz i głupa walisz?! - Nat pomachała mi ręką przed twarzą, a ja dopiero wyrwałam się z własnej zadumy - No w końcu! Skup się, pojutrze Mike ma swój wielki dzień, a Ty bujasz w obłokach.
- Prze... Przepraszam - mruknęłam przecierając twarz rękoma - Od tygodnia siedzi w NY, wariuję bez niego tutaj.
- Spokojnie, już jutro polecimy i się zobaczysz z tym swoim księciem - zaśmiała się, upijając łyka swojego wina - Swoją drogą fajnie, że w końcu zobaczę go w akcji. Tyle się znamy, a ja nigdy nie widziałam jak śpiewa czy tańczy na żywo.
- Możemy zmienić temat? - warknęłam nerwowo bawiąc się kostkami lodu w mojej szklance - Mam dość gadki o koncercie.
- Znów masz jakieś chore domysły, że coś się wydarzy?
- Nat, ja to po prostu wiem. Dwa tygodnie temu jak wrócił do domu z próby to Isabella uratowała go od wyrżnięcia głową o kant stołu. Znów bolało go serce, znów zasłabł... A ten palant dalej swoje! - niemal krzyknęłam - Myślałam, że zmądrzeje w ostatniej chwili... Nat... Mogłabym mieć do Ciebie prośbę?
- Oczywiście... O co chodzi?
- Obiecaj mi, że będziesz cały koncert ze mną i Evą. Jeśli cokolwiek by się stało, że musiałabym lecieć z Michaelem do szpitala do LA to że się nią zajmiesz, dopóki wszystko nie wróci do normy.
- Yy... Miśka, o czym Ty do mnie mówisz? W czym Eva Ci przeszkadza, aby być wtedy u boku Michaela?
- Proszę, po prostu mi zaufaj - wzięłam jej dłonie w swoje i spojrzałam prosto w oczy - Jeśli Michaelowi coś się stanie, będę musiała być tam, a Eva nie może być świadkiem tego co się dzieje. Nie mogę teraz Ci wytłumaczyć tego wszystkiego, ale znasz mnie od dziecka, zaufaj mi i po prostu obiecaj, że zajmiesz się nią dopóki wszystko nie wróci do normy, dobrze?
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - uśmiechnęła się - Dobra, muszę uciekać. Za pół godziny mam spotkanie w biurze u ojca. Dasz sobie radę z powrotem?
- Jasne, nikt mnie nie rozpozna w przebraniu, poradzę sobie. Leć bo się spóźnisz - uniosłam lekko kąciki ust, po czym uściskałam się z przyjaciółką na pożegnanie.
Spojrzałam na zegarek. Eva kończyła zajęcia z Andreą dopiero za trzy godziny, więc miałam jeszcze trochę czasu dla siebie. Przeżywałam strasznie ten koncert. Nie mogłam aż uwierzyć, że dzielą nas od niego tylko dwa dni. W dodatku Mike musiał lecieć tam już tydzień temu, aby dograć z Q i Frankiem wszystko na ostatni guzik. Oboje uzgodniliśmy, że lepiej będzie jak zostanę z Evą w domu, a przylecimy dopiero dzień wcześniej. Mike i tak miał tyle roboty, że widywałybyśmy go co najwyżej przelotem.
Nagle rozległ się dźwięk mojej komórki. Byłam prawie pewna, że to Michael, jednak imię na wyświetlaczu sprawiło, że moje serce zwolniło swój rytm.
- Witam Panie Doktorze - rzuciłam wciskając zieloną słuchawkę - Bałam się już, że rozmyślił się Pan...
- Nie podsuwaj pomysłu bo go wykorzystam - odparł dość poważnie, wiedziałam, że jest zły za moją decyzję i o to jak go podeszłam aby się zgodził - Rozmawiałem z moim dobrym przyjacielem, głównym dyrektorem szpitala w NY. W razie czegokolwiek od razu skieruje Michaela helikopterem do nas do szpitala do LA.
- Jak Pan to załatwił? - nie kryłam zdziwienia - Myślałam, że będzie Pan musiał przyjechać tutaj...
- To by było zbyt podejrzane, wiesz przecież, że...
- Wiem - mruknęłam opadając na ławkę pod jakimś drzewem - Dziękuję, za wszystko. 
- Nie dziękuj. Ja wciąż wierzę, że ten koncert skończy się szczęśliwie.
- Mam taką nadzieję - uśmiechnęłam się słabo, sama nie wiedząc czy wierzę we własne słowa.
Schowałam komórkę do kieszeni i spojrzałam w dal, zatrzymując wzrok na ludziach spacerujących po parku. Pomyśleć, że każdy z nich ma jakieś swoje życie, rodzinę, przyjaciela, każdy się dokądś spieszy, za czymś tęskni i czegoś żałuje.
Chciałabym się móc jeszcze choć raz obudzić z myślą: Jest dobrze, po prostu. Aby spotkał mnie jeszcze jeden w życiu poranek, gdzie obudzę się w ramionach Michaela, słysząc śmiech naszej córeczki i będzie kurwa po prostu dobrze. Nie będzie koncertów, chorób, śmierci... Będziemy tylko my, nasza rodzina, miłość, to wszystko. 
- Można? - usłyszałam ten dobrze mi znany, męski głos. 
David stał obok, uśmiechając się delikatnie. Skinęłam mu tylko głową na znak zgody, po czym zajął miejsce obok mnie. Milczeliśmy chwilę, aż w końcu przerwał tę ciszę.
- Przepraszam, że nie odbierałem...
- Mogłeś chociaż odebrać i powiedzieć, że mam się odwalić - zaśmialiśmy się - Myślałam już, że się odwróciłeś ode mnie.
- Ja? Nigdy - spojrzał na mnie tymi szarymi oczami - Wiesz, że nie chcę wchodzić wam w paradę. Może dla nas to zwykła rozmowa, ale Mike'owi by się to nie spodobało i słusznie. Też bym chronił kobietę przed jej byłym, który spieprzył jej najpiękniejszy czas młodości.
- Ej, jakie spieprzył? Rozmawialiśmy już o tym  - sprzedałam mu sójkę w bok - Raczej podziękowania Ci się należą.
- A więc zdradzisz w końcu po co do mnie tak usilnie dzwoniłaś od kilku dni? - zmienił temat, zerkając na mnie ciekawsko - Raczej nie chciałaś poplotkować albo powspominać.
- Chcę, abyś coś dla mnie zrobił - odparłam, wyjmując z torebki białą, zapieczętowaną kopertę - Miałam dać ją dzisiaj Nat po tym, jak nie mogłam się z Tobą skontaktować. 
- Więc czemu jej tego nie dałaś?
- Bo nie zrobiłaby tego, o co bym poprosiła.
- A skąd pewność, że ja to zrobię?
- Jesteś jedyną osobą, która to może zrobić - odparłam dając mu list do rąk, wywołując na jego twarzy ciekawość - Chcę, abyś go wziął i obiecał mi, że jeśli na koncercie Michaela coś się wydarzy, wyląduje w szpitalu, będzie miał przeszczep to dasz mu go w dzień wypisu - powiedziałam na jednym tchu, a mężczyzna spojrzał na mnie z lekką dezorientacją - Wiem, że Nat po takich słowach by zaraz go rozpakowała, przeczytała i namieszała. W tej kwestii ufam tylko Tobie.
- A jeśli koncert zakończy się sukcesem?
- Możesz wtedy go spalić, podrzeć, spuścić w toalecie, cokolwiek... Chcę mieć pewność, że jest on w dobrych rękach, kogoś komu ufam, kto zaakceptuje każdą moją decyzję. 
- Nie mogę uwierzyć, że po tym wszystkim co Ci zrobiłem, Ty wciąż tak we mnie wierzysz.
- Ty również kiedyś we mnie uwierzyłeś. Nigdy nie miałam Ci nic za złe David. Czułam się fatalnie po tym jak mnie potraktowałeś na sam koniec, ale nigdy nie winiłam za to Ciebie. Bardziej winiłam za to świat, że był dla Ciebie tak okrutny, jednak jak widać odnalazłeś swoją drogę - uniosłam lekko kąciki ust, co i on w końcu uczynił.
Spojrzał na mnie znów tym poważnym wzrokiem i schował list do wewnętrznej kieszeni marynarki. Odetchnęłam z ulgą wiedząc, że teraz wszystko jest na swoim miejscu, a mnie pozostawało jedynie czekać i wierzyć, że cała ta akcja nie będzie miała miejsca.
Wieżę, że kiedyś Mike usiądzie w fotelu bujanym na ganku o zachodzie słońca z kubkiem malinowej herbaty w ręku i będzie opłakiwał swoje życie - ale ze szczęścia. Że będzie dumny z naszej córki, z siebie, że przeżył tyle, że jego życie jest już pełne, że najważniejsze się stało.


Prawdopodobnie, podobnie jak wielu osobom, mi także, nie wystarczy palców u rąk i stóp, by policzyć wszystkie klęski, które poniosłem, które poniosły mnie z tego kim byłem, w to kim jestem. Na wszystkie zarzuty wobec siebie nauczyłem się już wzruszać ramionami, ponieważ nie mogłem być kimś innym, niż mogłem. Wszystkie moje wybory są zawsze ograniczone wiedzą, którą akurat w tej chwili posiadam.
Próba trwała od pięciu godzin. Sam nie wiem, kiedy w ciągu ostatnich dni czułem, że to co robię daje mi radość. Nawet uśmiech stał się u mnie czymś rzadszym, w zasadzie występował jedynie wtedy, gdzie rozmawiałem przez telefon z moją rodziną, tak, wtedy wiem, że się uśmiecham.
- Mike z życiem trochę! - warknął Quincy rzucając teczką o podłogę - Jesteś Królem czy w Małego Księcia się bawisz?! 
Ponownie podnosiłem mikrofon do ust, gdy znów poczułem ukłucie w piersi. Sam nie wiem kiedy upuściłem urządzenie i zgiąłem się w pół, czując jak powracają mi mroczki przed oczami. Wczoraj taka sytuacja występowała dwukrotnie, jednak zawsze po odpowiednich lekach przechodziło.
- Ej stary, wszystko gra? - nagle koło mnie znalazł się Frank - Q robimy godzinną przerwę! Jak chcesz aby dożył do koncertu, to zluzuj gumę w majtach! - warknął i zabrał mnie za sceny, pomagając ustać na nogach.
Posadził mnie na podłodze na korytarzu, który na szczęście wiał pustakami. Oparłem się plecami o zimną ścianę, czując jak ból w lewej piersi w końcu odpuszcza.
- Wezwać lekarza?
- Nie, żadnych lekarzy... Znów poda mi jakieś gówno, obiecałem Michelle, że koniec z lekami i dotrzymam słowa.
- To wody chociaż może Ci przynieść?
- Zaraz mi przejdzie - szepnąłem, spoglądając na obrączkę na mojej dłoni - Jutro już będą tutaj.
- Dlatego jutro przed południem robisz wypad stąd i zajmujesz się rodziną. Zabierz ich na kolacje, spacer, cokolwiek. Spędzicie trochę czasu razem no i zregenerujesz się przed koncertem. A w nocy jak mała będzie spać to rozwalcie z Michelle łóżko w sypialni najlepiej, od razu poczujesz się lepiej.
- Dupek - walnąłem go w ramie, unosząc delikatnie kąciki ust - Dziękuję Ci za wszystko.
- Nie ma za co, chociaż mam Cię za kretyna i samobójcę to będę Cię wspierać do ostatniej sekundy Twojego występu.
- Dziękuję, wiele to dla mnie znaczy. Ostatnio wiele się wydarzyło w moim życiu, dobrze jest mieć przy sobie takich ludzi jak Ty Frank - posłałem mu słaby uśmiech - A jak w brukowcach? Uspokoiło się już o temacie ślubu?
- Ta, teraz miejsce Twojego małżeństwa zajęła Madonna ze swoją wpadką na balu charytatywnym. Swoją drogą wcale mi jej nie szkoda, że wyrżnęła się na tych schodach, aż żałuję że tego nie widziałem - zaśmialiśmy się - A jak Michelle to wszystko zniosła?
- O dziwo bardzo dobrze. Prosiłem, aby nie czytała tych szmatławców i posłuchała. Raz jednak była sytuacja, dosłownie kilka dni po naszym ślubie, gdy Eva przyleciała do nas z gazetą w ręce krzycząc, że mamusia i tatuś są na pierwszej stronie. Jakoś jej to wszystko wytłumaczyłem, bez zagłębiania się w szczegóły.
- A co pisali?
- Wtedy akurat stwierdzili, że ślubem chcę zapobiec kolejnemu odejściu Michelle ode mnie - zaśmiałem się z kpiną pod nosem - Nie wiem skąd Ci ludzie to wszystko biorą i wymyślają...
- Ej, nie przejmuj mi się tylko tym teraz tutaj - szturchnął mnie lekko w bok - Teraz masz się skupić na koncercie, jasne?
- Tak jest kapitanie! - zasalutowałem, uśmiechając się w końcu szczerze.
Jeszcze dwa dni, tylko cholerne dwa dni i będzie po wszystkim. Skończą się kłótnie z Michelle o próby, skończą się ciągłe wyjazdy, prośby mojej córki abym został z nią w domu. Muzyka znów stanie się dla mnie pasją, a nie utrapieniem. Znów będzie jak dawniej, musi być.


Wychowanie dziecka bez błędów nie istnieje. I nie tylko nie istnieje, lecz wręcz nie powinno istnieć. Rodzice są ludźmi. Popełniają więc błędy i nie wiedzą wszystkiego. Natomiast odpowiedzialni rodzice nie są mitem. Przeciwnie. Dzieci mają prawo do odpowiedzialnych rodziców. Przyznawanie się do błędów albo niewiedzy jest prawidłowym zachowaniem z ich strony. Powinno ono zarazem być uzupełnione przez dążenie do naprawiania błędów, oraz poszukiwania odpowiedzialności.
To co mówimy do dziecka, czego go uczymy, samo w sobie nie czyni w nim jeszcze żadnego wrażenia. We wnętrzu dziecka znajduje się natomiast odzwierciedlenie tego, jacy my sami jesteśmy, czy jesteśmy dobrymi ludźmi, czy też może jesteśmy źli, gniewni – i to ujawniają wasze gesty. 
Siedziałam w pokoiku mojej córeczki na podłodze, czytając jedną z książek Michaela. Eva bawiła się obok mnie lalkami, co chwila odstawiając zabawki, aby skupić swoją uwagę na leżącym na dywanie Luckym.
- Mamusiu, a dziadziuś nas nie lubi? - wyrwała nagle, a ja spojrzałam przerażona na nią znad książki.
Od razu domyśliłam się, że przyczyną jej pytania jest sytuacja z obiadu, na którym poinformowaliśmy rodzinę i przyjaciół o naszych zaręczynach i ślubie. Oczywiście wszyscy się cieszyli, wszyscy, oprócz Josepha. Nie zważając na moich przyjaciół, na przyjaciół Michaela, ani nawet na własną żonę odstawił niemałą szopkę, co najgorsza w dodatku przy Evie.
- To nie tak kochanie, że dziadziuś nas nie lubi - wyciągnęłam do niej rączki, po czym szybko znalazła się w moich ramionach - Wiesz, dziadziuś chyba po prostu nas nie zna jeszcze dobrze.
- A nie może poznać? - no tak, dla dziecka wszystko jest takie łatwe.
- Na pewno jak już Cię pozna, to pokocha tak samo mocno jak babcia. On Cię już na pewno bardzo kocha, tylko nie potrafi tego pokazać - ucałowałam ją we włoski - Kochanie... Pamiętasz jak rozmawiałyśmy o aniołkach?
- Chcą mi Cię zabrać - burknęła obrażona  - Ale przecież mówiłaś, że należy się dzielić. One nie mogą?
- To nie jest takie proste - zaśmiałam się przez łzy, przytulając ją do siebie jeszcze mocniej - Aniołki chcą mnie zabrać do siebie, ale pewna część mnie zawsze będzie z wami. Pamiętasz gdzie?
- O tutaj - położyła sobie rączkę w miejscu serca - Będziesz zawsze w serduszku. Moim i tatusia.
- Właśnie tak. Nawet, jeśli nie będzie mnie ciałem, to ja będę obok i będę Cię chronić i kochać tak samo jak teraz. 
- Ale nie będę mogła Cię przytulać i tatuś też nie będzie mógł...
- Musisz być kochanie silna nie tylko dla mnie, ale też dla taty - uniosłam jej bródkę, aby na mnie spojrzała - Tatusiowi też będzie smutno, ale musisz mu pokazać, że nie ma się czego bać. Tak jak on przychodził do Ciebie gdy płakałaś w nocy bo miałaś zły sen, tak samo teraz Ty będziesz musiała go przytulać i wspierać. 
- Niech aniołki jeszcze zaczekają - znów wtuliła się w moją pierś - Jeszcze chwilkę chociaż, tylko troszeczkę...
- Oh, kochanie - ucałowałam ją ponownie w główkę czując jak łzy zaczynają mi spływać po policzkach.
Nie wiedziałam już jak z nią rozmawiać. Nie potrafiłam, ale czułam, że jest silna. Da sobie radę, będzie miała przy sobie najwspanialszego ojca, a z takim wsparciem niemożliwy jest całkowity upadek. Przechodziłam już utratę rodzica, wiem jak to boli tym bardziej, że mnie dotknęło to podwójnie, w jednej chwili, w ułamku sekundy zabrano mi dwie najważniejsze w moim życiu osoby. 
Nagle rozległ się dźwięk mojej komórki. Sięgnęłam po urządzenie leżące na łóżku mojej córeczki i widząc napis na wyświetlaczu uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Masz, to tatuś. Tylko tym razem zielona słuchawka, a nie czerwona, bo tata znów pomyśli, że nie chcemy z nim rozmawiać - zaśmiałam się, a w oczach mojego dziecka na dźwięk słowa 'tatuś' automatycznie pojawiły się iskierki.
Szybko zabrała mi telefon i odszukała odpowiedni guzik na klawiaturze.
- Tata! - wykrzyknęła do słuchawki skacząc po całym pokoju - Tęsknię za Tobą bardzo... Ale jutro się zobaczymy?... A gdzie nas zabierzesz?... Naprawdę?!... Tak!... Mamusia? Chyba dobrze się czuje - spojrzała na mnie, a już wiedziałam, że wypytywał ją o moje zdrowie - A chcesz mamusię do telefonu?... Tak, jest obok... - mruknęła z uśmiechem i nim oddała mi słuchawkę rzuciła jeszcze - Bardzo Cię kocham tatusiu! Do jutra.
Wzięłam od niej urządzenie również zdobywając się na uśmiech.
- A Ty co już ja przepytujesz o moje zdrowie? - rzuciłam na wstępie, pewna że się uśmiecha.
- Mnie nie ma, a ktoś musi mi donosić co się z Tobą dzieje.
- Już jutro będziesz mógł się mną zająć, bez obaw - oparłam się o ścianę, patrząc w przestrzeń przed sobą - A jak próby?
- W porządku.
- Nie mówisz tego jakoś przekonywująco... Mike, stało się coś? Znów miałeś omdlenia, prawda?
- Nie, nic mi nie jest - szepnął łagodnym głosem, ale to mnie i tak nie przekonało - Spokojnie, za dwa dni będzie po wszystkim i zapomnimy o tym koncercie.
- Jasne...
- Michelle, proszę Cię, nie chcę się kłócić.
- Ja też nie - odparłam automatycznie, gdyż wizja, że możliwe, że nasze ostatnie chwile spędzimy na kłótni, była nie do zniesienia - Przepraszam, martwię się o Ciebie.
- Kocham Cię...
- Ja Ciebie również. Nie przeszkadzam Ci już, do zobaczenia jutro.
- Frank odbierze was z lotniska, ja poczekam w hotelu aby nie robić zamieszania na ulicy.
- Oczywiście, dobranoc.
- Dobranoc - mruknął i rozłączył się.
Spojrzałam znów na moją córeczkę, która siedziała obok Lucky'ego bawiąc się jego uszkami. Pies spał spokojnie, co chwile przeciągając się i poruszając nieznacznie ogonkiem. Sama nie wiem, o czym w tej chwili myślałam. Może się bałam tego, co miało nadejść?
Wierzę w to, że można myśleć "o niczym", a więc o czymś, czego nie da się określić. Nie wiemy po prostu, o czym myślimy. Kiedy nie myślimy w słowach, myślimy "o niczym", ponieważ nie można tego wyrazić słowami. Myślimy o czymś, co nie potrzebuje konturu słowa. To coś leży w głowie. Mówienie odfruwa, milczenie leży, leży i pachnie, mnie pachniało zapachem ukochanej osoby. Jego zapachem, zapachem Michaela.

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~

"Jeżeli potwór nie napawa cię przerażeniem, 
przestaje być potworem."

3 komentarze:

  1. Hej!
    Ej. xD Robi się coraz bardziej tajemniczo. :p Ja się już zaczynam bać. xD I wydaje mi się, że już każdy kto czyta wie, co się za chwilę stanie, i chyba napawa mnie to jakimś takim smutkiem. :( Nigdy jakoś nie znosiłam dobrze smutasów wszelkiego rodzaju, ale tutaj jakoś wytrzymałam prawie do samego końca, to chyba dobrze. xD I zauważyłam, że inaczej jest czytać takie smutaski u kogoś, a inaczej samemu coś takiego pisać. To chyba dobrze. xD
    Rozdział, choć rzeczywiście trochę krótszy niż zwykle to i tak świetny. Czasami lepiej krótko i na temat.
    Czekam na następną z niecierpliwością jak zawsze, pozdrawiam i dużo weny życzę. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super juz się nie mogę doczekać tego koncertu

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka!!!! <3333
    Przepraszam za takie spóźnienie, chyba nie muszę mówić dlaczego. No, ale grunt, że dotarłam, przeczytałam i komentuje!
    Notka taka króciutka, ale za to jak zwykle świetnie napisana. A tam gadasz o błędach, Twoja interpunkcja i ortografia jest na bardzo wysokim poziomie więc nigdy nie było sytuacji by mnie coś poraziło w oczy. Chociaż dzisiaj było bardzo dużo "wieŻy". <3
    Dobra przejdę do treści bo jak zwykle gadam o tym co nie trzeba. Ogólnie to nie mogę uwierzyć, że 3 częściowa seria, którą piszesz już +/- rok się JUŻ kończy. Kiedy to zleciało? Właściwie to jest mi strasznie przykro, baa pewnie nie tylko mi. Znowu odchodzę od tematu!
    Koncert? Weź mnie nie załamuj, a tak było fajnie. Strasznie się boje tej akcji, którą w razie potrzeby zaplanowała Michelle i Doktor Stewart. Boje się wszystkiego co z nią związane. Począwszy od reakcji Michaela, Evy i przyjaciół Miśki po cały przebieg tych wydarzeń. Mimo, że strasznie się "cykam" to i tak mnie to w jakiś sposób ciekawi. Jestem pewna, że opiszesz to cudownie!
    Czy tylko mnie rozwaliła napomnienie o akcji z czerwoną i zieloną słuchawką, to było takie z życia wzięte. Nie, ale ogólnie powtarzam to 763246 raz - kocham, wielbię i ubóstwiam Eve. Za wszystko - nawet jak się uśmiechnie to cieknie mi po nogawkach. Świetnie ją wykreowałaś, naprawdę. Nie powiem - złapało mnie za serce gdy Michelle zaczęła napominać o tych "aniołkach". Jest to strasznie przykre, a zaraz trudne.
    Oczywiście jak zwykle muszę odgrywać płaczki: strasznie martwię się o tego palanta. Wystarczy chwila, a serce może odmówić mu posłuszeństwa.
    Czekam na ostatnie notki, trzymam kciuki by wszystko poszło po Twojej myśli a propos wstawiania rozdziałów.
    Co do "skromnie opisanego ślubu" nie chciałam Cię tym urazić i Cię w pełni rozumiem. Sama nigdy nie opisywałam tego hucznie.
    Życzę masyyy weny! Trzymaj się cieplutko!!! :*

    OdpowiedzUsuń