sobota, 16 lipca 2016

Rozdział 16

DUM  DUM  DUM  DUM!
Jestem i o dziwo całkiem podoba mi się rozdział - zobaczymy jak wam.
Staram się pisać jak najwięcej teraz + przyspieszę o 1 rozdział trochę fabułę,
to jest szansa, że się wyrobię przed Grecją (wylot mam 28go), lub tam zostanie mi dodać ostatni/lub epilog.
No nic czytajta ludzie <3
Za błędy przepraszam, ale serio nie miałam czasu sprawdzać za bardzo tego rozdziału.
I anonimki ujawniajcie się!!! 
Wasz nawet najkrótszy kom wiele znaczy - i doda powera i weny!<3

~~~~~

To wcale nieprawda, że z człowiekiem trzeba zjeść beczkę soli, aby go poznać. To jest taka sama złuda jak mądrość starców i jak to, że człowiek zmienia się co ileś tam lat. Bo naprawdę, to wszystko wie się o drugim człowieku od razu, zaraz od pierwszej chwili, od pierwszego słowa. Tak jest naprawdę, ale ludzie przestali wierzyć samym sobie i swoim duszom. I może to właśnie jest najgorsze na świecie. Bo dzisiaj nikt nie jest na tyle silny, żeby móc uwierzyć sobie. 
Dzieliły nas nie tylko zwyczaje, ale też diametralnie się od siebie różniliśmy. Nasze style życia były tak odmienne, że wydawało się niemożliwe, byśmy mogli ze sobą wytrzymać, nie mówiąc już o miłości.
Patrzyła na mnie zaszklonymi oczami. Miałem wrażenie, jakby nasze oddechy zatrzymały się na tę chwilę. Bałem się usłyszeć odpowiedzi. Cholernie się bałem, że jej obawa związana z chorobą wygra, a ja kolejny raz przegram z częścią jej charakteru, która nakazuje jej mnie chronić. To samo było po śmierci jej rodziców, gdy zostawiła mnie na 6 lat. Kochała mnie, a jednak odeszła. Ze świadomością, że robi to dla mnie, nie mając pojęcia, że ponosiłem wtedy najgorszą śmierć z możliwych, tą za życia, która jest nieuleczalna, jak choroba. 
Widziałem po niej, jak toczy ze sobą wewnętrzną walkę. Dla mnie jednak nie miało znaczenia, ile czasu jej zostało. Pragnąłem tego, bardziej niż jakiejkolwiek innej rzeczy na świecie. Chciałem by była moją żoną i wcale nie dopóki śmierć nas nie rozłączy, ale i dłużej. Po śmierci, cokolwiek po niej następuje, tam również bym ją kochał. 
Klęczałem wciąż wpatrując się w nią. Sam nie wiem czemu zrobiłem to akurat teraz, akurat tutaj. Gdy wspomniała o chorobie i o tym, że to jest problemem, coś we mnie pękło. Nie chciałem słuchać 'co by zrobiła gdyby'... Więc to po prostu zrobiłem.
- Mike... - szepnęła, a jedna z łez wydostała się na zewnątrz, spływając po jej policzku - Czy... Czy Ty jesteś...
- Nigdy w życiu nie byłem niczego bardziej pewien jak tego, że chcę spędzić z Tobą resztę życia. Wszystko inne jest nieważne. Nie śmierć rozdziela ludzi, lecz brak miłości. A ja Ciebie kocham, kocham najbardziej na świecie.
Po tych słowach gwałtownie do mnie podeszła, niemal powalając na ziemię. Wpiła się z rozbiegu w moje usta, że niemal upuściłem pudełeczko z pierścionkiem. Pogłębiłem pocałunek, czując jak chce się odsunąć. Uniemożliwiłem jej to, więc wypowiedziała to po prostu w pocałunku. Nie wiem czy to słyszałem, czy po prostu czułem na wargach jak wypowiada słowo 'tak'. Znieruchomiałem, spoglądając jej w oczy jakbym się bał, że to wszystko to tylko urojenie w mojej głowie.
- Czy Ty...
- Tak, chcę zostać Twoją żoną - szepnęła, na co mimowolnie uśmiechnąłem się i tym razem to ja ją pocałowałem, nie mogąc opanować radości jaka rozsadzała moje serce.
Gdy w końcu się od niej oderwałem, spojrzałem na pudełeczko w mojej ręce. Wyjąłem ostrożnie pierścionek i spojrzałem na nią, jakbym się bał, że zaraz się rozmyśli. Widząc mój strach również się uśmiechnęła, po czym wyciągnęła dłoń, bym mógł założyć jej przedmiot, który trzymałem tyle lat, aż w końcu doczekał się tej chwili. 
- Jest przepiękny... - mruknęła, skupiając wzrok na swojej dłoni - Mike... Przepraszam za...
- Cii... - szepnąłem, przykładając jej palec do ust i znów nawiązując kontakt wzrokowy - Nie ma znaczenia to co mówiłaś wcześniej. To były jak widać tylko słowa, bo mimo wcześniejszego przekonania zgodziłaś się. To serce podejmuje za nas wybory.
Nie odpowiedziała, jedynie znów złożyła na mych ustach pocałunek. Tym razem delikatnie, jakby bała się, ze zrobi mi krzywdę. Czując jak drażni moje zmysły przyciągnąłem ją do siebie mocniej, aby wpić się w jej usta na dobre. Chyba czekała na ten ruch, bo już po sekundzie powaliła mnie na ziemię nie przerywając pocałunku. Leżałem plecami na ziemi, czując jak schodzi z pocałunkami na moją szyję. Westchnąłem cicho przymykając jednocześnie oczy.
- Na łonie natury jeszcze nie praktykowaliśmy - zaśmiałem się, na co oderwała się ode mnie i walnęła w pierś robiąc kwaśną minę.
- Jesteś okropny - rzuciła poważnie, jednak po sekundzie już nie mogła powstrzymać rozbawienia, jakie wpełzało na jej twarz - Potrafisz popsuć klimat.
- Ja? Wydaje Ci się.
- Wariat - zaśmiała się wstając z ziemi, co i ja w końcu uczyniłem - Wracajmy, robi się zimno. Zresztą Nat pewnie niedługo przyprowadzi Evę, nie chcę aby znów siedziała z opiekunką.
W odpowiedzi posłałem jej jedynie szczery uśmiech, po czym objąłem przyciągając do siebie i ruszyliśmy w drogę powrotną do auta. Szliśmy w milczeniu, jednak teraz żadne słowa nie były potrzebne.
Wciąż nie mogłem uwierzyć, że w końcu to zrobiłem. W końcu wewnętrzny strach przegrał, a ja zdobyłem się na krok, który kilka lat temu tak bałem się wykonać. To był moment, uderzenie serca, które zadecydowało o wszystkim. Nie wiem, czy byłem gotów by usłyszeć odpowiedź, po prostu chyba w głębi serca wiedziałem, że się zgodzi, ufałem jej. Zaufanie do drugiego człowieka to skomplikowana sprawa. Zaufanie to nie tylko poczucie, że możesz komuś wszystko powiedzieć i o wszystko zapytać. Zaufanie to także przekonanie, że ta druga osoba nie zrobi Ci krzywdy odpowiedzią. I nie zrobiła tego, nie skrzywdziła - wręcz przeciwnie - uszczęśliwiła jak nikt nigdy mnie nie uszczęśliwił.
- Chyba zanosi się na burzę - mruknęła wchodząc do pojazdu.
- Zaraz będziemy w domu - uniosłem kąciki ust, wkładając kluczyk do stacyjki.
Ruszyłem tą samą drogą, rozkoszując się jeszcze tym widokiem. Uwielbiałem widok tych drzew, tą cisze i spokój, jaka otaczała to miejsce. Długa, żużlowa droga skrywająca ten pełen wspomnień dom gdzieś na skraju lasu. Nagle auto zgasło. Przekręciłem kluczyk słysząc warkot silnika, który po chwili ustał. Zmarszczyłem brwi ponawiając czynność, jednak z identycznym skutkiem.
- Mike... Co jest?
- Nie wiem - szepnąłem bardziej do siebie niż do niej i znów spróbowałem odpalić pojazd - Cholera - warknąłem pod nosem wychodząc z pojazdu.
Gdy podnosiłem maskę, aby dostać się do silnika, pierwsze krople zaczęły już spadać na ziemię. Sprawdziłem wszystkie bezpieczniki, oraz dopływ paliwa. Gdy wykluczyłem wszystkie możliwe opcje, a woda z nieba zaczęła tworzyć niemal ścianę, wróciłem do pojazdu trzaskając drzwiami.
- Akumulator padł - warknąłem pod nosem.
- Nie da się nic zrobić?
- Raczej nikt nie wpada tutaj na wakacje samochodem, aby dał nam od siebie pożyczyć trochę prądu - rzuciłem oschle, jednak szybko skarciłem się za to w myślach - Przepraszam... To nie Twoja wina. Po prostu...
- Spokojnie - złapała mnie za dłoń i lekko ścisnęła - Zadzwonimy zaraz po Max'a lub Nat...
- Zadzwonię po kogoś z ochrony, nie zawracaj im głowy - odparłem wyjmując komórkę z kieszeni - Cholera... Powiedz, że masz u siebie zasięg.
- Przecież Tobie David oddał moją komórkę - spojrzała na mnie niepewnie, a ja dopiero sobie przypomniałem.
- Zostawiłem Twój telefon na komodzie w sypialni - syknąłem, próbując znów wybrać numer na swojej komórce - Idę poszukać zasięgu.
- Nie możesz, idzie burza... Nie możesz paradować po lesie szukając zasięgu.
- Za daleko, abyśmy wracali z buta do domu Twoich rodziców - spojrzałem jej prosto w oczy, w głębi serca wiedząc, że i tak by nie chciała tam wrócić - Przecież nie jesteśmy w buszu. Zaraz gdzieś złapię zasięg i przyjadą po nas, zgoda? - w tym momencie rozległ się pierwszy grzmot. Michelle spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, a ja nie miałem już pojęcia co zrobić.
- Proszę... Poczekajmy aż burza przejdzie.
- Michelle, to może się ciągnąć do rana.
- Więc zostaniemy tutaj na noc. Tylko proszę, nie wychodź... Nie zostawiaj mnie - szepnęła patrząc na mnie oczami pełnymi strachu.
Nie miałem innego wyjścia, jak tylko przystać na jej szaloną propozycję zostania na noc w aucie, gdzieś w lesie, gdy w pobliżu szalała burza.
- Przesiądź się na tył w takim razie. W bagażniku powinien być koc, zaraz do Ciebie przyjdę - cmoknąłem ją krótko i wyszedłem z pojazdu.
Mimo iż zabranie z bagażnika koca trwało ułamek chwili, ściana deszczu zdążyła w te kilka sekund przemoczyć moje ubrania doszczętnie. Wpadłem z prędkością światła na tył pojazdu, gdzie siedziała już Michelle, przyglądając mi się niepewnie.
- Zmarzniesz - mruknęła dotykając mojej mokrej koszuli - Zdejmij to lepiej.
- Już mnie rozbierasz - wyszczerzyłem się, za co dostałem sójkę w bok - Au! A to za co znowu?
- Bo jesteśmy w ciemnej dupie, a Ciebie się żarty trzymają - odgryzła się, jednak widziałem to rozbawienie na jej twarzy - Mówię poważnie. Zdejmij bo się rozchorujesz.
- Przyznaj się, że chcesz popatrzeć - zagryzłem zalotnie wargę, na co przewróciła jedynie oczami i zabrała mi koc - Mam urządzić przedstawienie?
- Striptizu w aucie Ci się zachciewa? - zaśmiała się - Jesteś okropny.
- Po prostu jestem szczęśliwy i żaden cholerny samochód, ani burza mi tego nie odbiorą - mówiłem powoli, jednocześnie przybliżając się i pochylając nad nią, aż dystans między naszymi ciałami był niebezpiecznie bliski - Kocham Panią, Pani Jackson.
- Podoba mi się - uśmiechnęła się, wplatając palce w moje włosy - Również Cię kocham Panie Jackson... - nie dałem jej powiedzieć nic więcej, bo zamknąłem jej usta swoimi.
Najpierw poddała się pocałunkom, po chwili zaskakując mnie inicjatywą i ściągając moją mokrą od deszczu koszulę. Również nie zaoponowała, kiedy powoli zacząłem rozpinać jej bluzkę. Przez głowę nawet przebiegła mi myśl, że jest właśnie tak, jak powinno być, bo każdy odpinany guzik wprawiał ją w wibracje, których nie odczułaby, gdybym gwałtownie zdjął z niej ubranie przez głowę.
Całowałem jej szyję, słysząc jedynie jej westchnienia i krople deszczu obijające się o samochód. Było już całkowicie ciemno, a kręcąca się gdzieś blisko nas burza powodowała jeszcze mroczniejszy klimat.
Czekała kiedy wreszcie dotknę jej piersi, ale przebiegłem tylko dłonią pomiędzy nimi i przycisnąłem brzuch. Schyliłem się i powtórzyłem jeszcze raz manewr ze ściąganiem jej spodni, ale tym razem zrobiłem to szybko i zdecydowanie. Kiedy moja twarz znalazła się znów na wprost jej twarzy, przyglądała mi się zmrużonymi oczami, w których widziałem przyzwolenie, a nawet zachętę. Nie spiesząc się, zsunąłem z siebie spodnie po czym wprawnie odpiąłem jej czarny biustonosz. Namiętność jest silniejsza od zakochanych. Pod powiekami pozostawał zupełnie inny obraz, jednak czas powoli zamazuje zawsze te wszystkie szczegóły. Chowałem się w swoją skorupę, jednocześnie chowając do niej ją samą. Rozgrzanymi dłońmi błądziłem po jej łydkach, kolanach, udach aż w końcu ich łączeniu. Błądziłem wewnątrz i na zewnątrz, całując jednocześnie ją w usta, aby stłumić jęki i drżenie jej ciała. Nie było w aucie zbyt wiele miejsca, jednak zdawało być się do tylko dodatkowym atutem. Zmuszało to do jeszcze większej bliskości, a ja mogłem przylegać do niej całym sobą, nie mając wręcz innego wyjścia.
Ostrożnie dopomogłem jej zdjąć ze mnie ostatnią część garderoby jaką miałem na sobie. Dotknęła mnie jeszcze ostrożniej i jeszcze delikatniej pokonując instynktowny opór, cichy odruchowy lęk. Mocno przywarła do mnie, oplatając ramionami i szukając ustami moich ust. Każdy jej dotyk wprawiał moje ciało w nieopanowany szał. Pragnąłem jej bliskości, chciałem by była najbliżej jak to możliwe. Tonąłem w jej oczach, ubóstwiałem brzmienie głosu. Kochałem ją, tak jak tego nie da się opisać słowami.
Czując jak pożądanie rozsadza mnie od środka, zabrałem jej dłoń, którą położyła mi na kroczu. Posłuchała. A temu, czego poskąpiono jej oczom, kazałem zachwycać się dotykiem.
To taka nasza potajemna gra. Umysłem pętałem jej ciało, a ona ciałem pętała cały mój umysł. Patrząc prosto w zniewolone oczy, czekała na moje ostatnie skinienie, cała drżąc z niedoczekania. W końcu, najgłębiej jak tylko się da, sięgając po samą duszę, złączyłem się z nią.
Zacząłem strasznie dygotać i ona wtedy nie otwierając oczu przyciągnęła mnie do siebie, a ja na pół oślepły całowałem ją, pieściłem, wszystko dookoła huczało, grzmiało, trzaskało, może dom się rozsypywał albo palił wielkim ogniem, a ja już zupełnie ślepy wdzierałem się w nią,  już całkowicie głuchy nie rozróżniałem jej szeptów albo skarg. Czułem jak rozpada się pode mną raz za razem, zaciskając się wokół mnie w największym uniesieniu. W końcu i ja zespoliłem się i chyba po prostu umierałem.
A potem chyba umarłem, bo po finale leżałem długo bez ruchu, co chyba ją zaniepokoiło, gdyż dotknęła dłonią mojego policzka i przyglądała mi się z troską. Wyszedłem z niej w końcu, podpierając się na łokciach nad jej głową.
- Tak strasznie Cię kocham - szepnąłem całując ją jednocześnie w usta i przewracając tak, że to ona nagle zalazła się na mnie, leżąc na moim torsie.
Chwyciłem leżący obok koc i nakryłem nas, przyciskając ją jednocześnie mocniej do siebie. Ułożyła się na mnie wygodnie, chowając twarz w zagłębienie mojej szyi. Czułem jeszcze jej nierównomierny oddech, a w aucie unosił się zapach tapicerki, potu i seksu. Oraz tak dobrze wyczuwalny dla mnie zapach jej skóry, zapach kojarzący mi się z domem, bezpieczeństwem i miłością.
- Mike... - szepnęła nagle, spoglądając na mnie niepewnie - Myślałeś nad datą...
- Ślubu? - otworzyłem oczy i również na nią spojrzałem - Owszem.
- Najlepiej będzie zaczekać do koncertu.
- Nie ma mowy - zaśmiałem się całując ją jednocześnie we włosy - Jutro wieczorem zostaniesz moja żoną.
- Że jak? - spojrzała na mnie z przerażeniem - Przecież...
- Jutro zostaniesz moją żoną. Nie będę z tym czekał, zbyt długo już czekałem, nie popełnię znów tych samych błędów.
Nie odpowiedziała słowami, pocałunek stał się odpowiedzią na to i już wiedziałem, że jutro wedle prawa będzie moją żoną. Świat uważa, że zawarcie małżeństwa jest zwieńczeniem wszystkiego, podobnie jak w komedii. A tak naprawdę jest dokładnie na odwrót: małżeństwo to dopiero początek wszystkiego.


Żeby pocałunek był naprawdę dobry, musi coś znaczyć, musi być z kimś, kto dla Ciebie wiele znaczy, żeby w momencie, kiedy zetkną się Wasze usta, poczuć to w całym ciele. Pocałunek tak gorący i namiętny, że nie chciałbyś zaczerpnąć powietrza. Taki, jakim zawsze obdarowywał mnie Michael.
Słońce wpadające przez szybę raziło mnie niemiłosiernie. Otworzyłam w końcu oczy, osłaniając je dłonią przed promieniami. Gdy poruszyłam się mocniej, czując pod sobą bijące od jego ciała ciepło, dopiero wszystko mi się przypomniało. Spał, obejmując mnie szczelnie ramionami. Koc zsunął się z nas delikatnie, przez co mogłam podziwiać wzrokiem jego nagie ciało. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym zaczęłam kreślić pacem niewidzialne wzroki na jego piersi. Pocałowałam go w mostek, po czym mimowolnie mój wzrok zatrzymał się na mojej dłoni. Pierścionek.
Nie mogłam do tej pory uwierzyć, że to się stało. Kiedyś byłabym pewna, że odmówiłabym w tej sytuacji. W sytuacji gdy wiem, że mój czas nieubłaganie dobiega końca. Jednak gdy uklęknął wtedy przede mną tak niespodziewanie, nie miałam czasu na analizę za i przeciw. Istniał wtedy tylko on, jego nadzieja w oczach i moje walące serce, które krzyczało tylko jedną i niezmienną odpowiedź. Może i postępuje samolubnie, zgadzając się go uszczęśliwić, aby za niedługo to szczęście odebrać - jednak już raz postąpiłam sprzecznie z sercem, robiąc coś dla jego dobra. Tym razem postanowiłam zaufać emocjom, zaufać jego słowom, zaufać pewności Michaela i naszej miłości, która jako jedyna jeszcze nigdy nas nie zawiodła.
- Podoba Ci się? - usłyszałam nagle jego zaspany głos.
Oderwałam wzrok z pierścionka i spojrzałam na ukochanego, który uśmiechał się szczerze.
- Jest przepiękny, jednak nie dlatego jest dla mnie tak ważny - mruknęłam podciągając się wyżej, aby złożyć na jego ustach drobny pocałunek - Mike... Która godzina?
- Poczekaj - szepnął wyciągając rękę ku przedniemu siedzeniu gdzie leżała jego komórka - Cholera... Jest po dziewiątej...
- No to na co czekasz! - zerwałam się jak poparzona, zrzucając z nas koc. 
Mike oczywiście rozwalił się ponownie, podziwiając widoki z tym swoich chytrym uśmieszkiem. No tak, w końcu ciągle byliśmy nadzy.
- Będziesz się tak gapił?
- Wczoraj było zbyt ciemno, aby nacieszyć oczy.
- Wariat - rzuciłam w niego kocem, tak że wylądował na jego twarzy - Gdzie jest mój stanik?
- A może byłaś bez niego?
- Bardzo zabawne - przewróciłam oczami, dostrzegając go w końcu na kierownicy. Serio aż tak wiele się tutaj działo tej nocy?
Nałożyłam na siebie resztę garderoby, co w końcu i Mike zaczął robić. Chciałam jak najszybciej być w domu. Znów Eva spędziła noc bez nas, a czas z moją córką był dla mnie teraz na wagę złota.
- Bill będzie po nas za godzinę, jeśli na drodze nie będzie niespodzianek - powiedział, zakończając rozmowę przez telefon - Zasięg jest już normalnie. Burza musiała wczoraj coś zepsuć. 
- A co z samochodem? - spytałam niepewnie - Zostawisz go tutaj?
- Bill przyjedzie odstawić nas do domu, a potem zajmie się sprawą auta, nie martw się już - mruknął ujmując moją twarz w dłonie po czym cmoknął krótko - Jak wrócimy to odpoczniesz jeszcze, a ja będę musiał wykonać kilka telefonów odnośnie wieczoru.
- Wieczoru?
- Naszego ślubu - powiedział niemal bezgłośnie, uśmiechając się przy tym pięknie - Tylko my, nie potrzebuję tam nikogo więcej. A jutro zwołamy obiad dla rodziny i przyjaciół. Powiemy im wtedy o wszystkim.
- Raczej mówi się o zaręczynach, a nie o zaręczynach i ślubie - zaśmiałam się, nie spuszczając z niego wzroku.
- Nie kiedy następują one po sobie z dnia na dzień - również się zaśmiał, po czym przytulił mnie mocno, przyciskając do drzwi samochodu.
Tkwiłam tak w jego objęciach, prosząc w duchu aby nigdy już nie puszczał. To było moje miejsce na ziemi. Przy jego piersi, w jego ramionach, przy bijącym sercu, którego rytm był najpiękniejszą piosenką, jaką mógł dla mnie zaśpiewać.


Gdy weszliśmy do domu od progu zaatakowała nas Eva. O dziwo nie miała za złe, że znów gdzieś jej zniknęliśmy. Wszystko się wyjaśniło gdy nagle w holu pojawiła się Nat, która jak się okazało została u nas na noc razem z małą. Byłam jej wdzięczna za tę pomoc, gdyż gdyby nie to, znów nasza córką musiałaby się zając Isabella, a nie chciałam aby spędzała tyle czasu z obcymi jej ludźmi.
- No to opowiadaj gdzie was na tyle wywiało! - odparła moja przyjaciółka, gdy weszłyśmy do salonu, a Mike pognał z Evą na piętro - Bałam się już, że coś wam się stało... Na policję chciałam dzwonić nawet!
- Mike zabrał mnie do domu rodziców - wydukałam, na co jej mina wyraźnie przygasła - Cieszę się, że tam pojechałam. To miejsce to kopalnia najpiękniejszych lat mojego życia.
- I tak wam się tam spodobało, że na noc zostaliście?
- Oczywiście - przewróciłam oczami opadając na kanapę obok niej - Jak wracaliśmy coś się stało z samochodem. Byliśmy w lesie, obok szalała burza a telefon stracił zasięg. Musieliśmy poczekać do rana.
- I co w aucie spaliście?
- Nie było wyboru - zagryzłam nerwowo wargę, przypominając sobie tę noc - W zasadzie było bardzo przyjemnie.
- No wiesz! Nawet w aucie?!
- Ciszej wariatko - zakryłam jej usta dłonią śmiejąc się - To nie było planowane... - przerwałam, gdy zobaczyłam że jej wzrok zatrzymał się na mojej ręce, a dokładniej na przedmiocie zdobiącym palec.
- Czy wy...
- Tak - odpowiedziałam niepewnie się uśmiechając - Oświadczył mi się.
- Miśka nareszcie! - rzuciła się na mnie powalając na kanapę - Tak! W końcu!
- Nie krzycz - nie mogłam przestać się śmiać - Jeszcze drugi koniec kraju Cię nie słyszał.
- Tak się ciesze...
- Wiem, ja również - mruknęłam siadając z powrotem normalnie na sofie - Mike chce wziąć ślub dzisiaj wieczorem.
- Że jak?
- Ma być to zwykła ceremonia, tylko dla nas. Jutro chcemy zaprosić wszystkich na obiad aby powiedzieć o tym... Ty już będziesz poinformowanym gościem, ale proszę nie wygadaj się nikomu, nawet Maxowi - spojrzałam na nią błagalnie - Obiecaj.
- No obiecuję no! - znów uwiesiła mi się na szyi - Pomogłabym Ci sie przygotować na dziś wieczór, ale za 3h muszę być w pracy a jeszcze...
- Daj spokój, i tak zrobiłaś dla nas dużo, za dużo.
- Od czegoś się ma przyjaciół, nie? - uniosłam kąciki ust uśmiechając się słabo.
To właśnie w niej kochałam. Była zawsze, bez względu na moje błędy, porażki i upadki. Nie chciała nic w zamian, po prostu była, kochała mnie, a ja kochałam ją. Jak siostrę, jak rodzinę, jakby więzy krwi nie mówiły o naszym pochodzeniu.
Gdy drzwi się za nią zamknęły, udałam się na górę, skąd słyszałam już krzyki Michela i naszej córki. No tak, zostawienie ich samych to ciągłe krzyki i wrzaski - a jeśli jest cisza, to znaczy że jest jeszcze gorzej niż można by się tego spodziewać.
- A wam co tak wesoło? - weszłam do pokoiku mojej dziewczynki, gdzie siedzieli razem na łóżku przyglądając się jakiemuś pudełkowi - Co tam kombinujecie?
- Mam coś dla Ciebie. Evie się podoba, liczę, że Tobie również - podszedł do mnie i wręczył wielki, ozdobny karton - Wiem, że ta cała wczorajsza sytuacja Cię zaskoczyła, ten pośpiech... Pomyślałem, że może Ci się to dzisiaj przydać. Idź do naszej sypialni, rozpakuj, zrób z tym to co powinnaś i wróć do nas.
Spojrzałam na niego niepewnie, po czym w końcu skinęłam głową i zdezorientowana zrobiłam jak kazał. Położyłam pakunek w sypialni na łóżku i zdjęłam wieczko. Wyjęłam ostrożnie materiał ze środka i przyjrzałam się długiej, błękitnej sukience. Zupełnie nie pomyślałam o tym, że nie miałam się na dzisiaj kompletnie w co ubrać. 
Była przepiękna. Wpatrywałam się w nią czując, jak szklą mi się oczy. Sama nie wiedziałam z jakiego powodu, bo moje serce przepełniała teraz tylko i wyłącznie radość. W końcu zebrałam się w sobie i pognałam do łazienki, gdzie założyłam suknię i upięłam włosy w wysokiego koka. Udałam się tak z powrotem do pokoiku naszej córki, gdzie panował dziwny spokój. Domyślałam się, że usłyszeli jak zamykam drzwi od naszej sypialni i teraz wyczekiwali na mnie. Nie myliłam się. 
Weszłam do środka niepewnie, spoglądając na tych dwóch wariatów, którzy tylko głupkowato się uśmiechali. Eva pierwsza oprzytomniała i podbiegła do mnie mocno się przytulając.
- Mam najśliczniejszą mamusię na świecie! - odparła, na co ucałowałam ją w główkę i próbowałam się na dobre nie rozpłakać.
W końcu podszedł do mnie Michael, któremu nie wiem czemu tak bardzo bałam się teraz spojrzeć w oczy. Widząc to uniósł mój podbródek zmuszając do kontaktu wzrokowego.
- Ślicznie wyglądasz - szepnął lekko muskając moje usta, na co nie wytrzymałam i uwiesiłam mu się na szyi czując wewnętrzny lęk - Ej, prowadzę Cię pod ołtarz na nie na ścięcie głowy - zaśmiał się widząc moje pojedyncze łzy, które starł kciukiem gdy się od niego oderwałam - Masz mnie, moją miłość, teraz pozwól mi dać również swoje nazwisko. 


Czasami odnajdujemy w życiu coś pięknego, coś co nie pasuje do otaczającej nas zwyczajnej rzeczywistości, tak jak widok księżyca w dzień... Zatrzymujemy się przy każdej takiej chwili, pragnąc rozciągnąć każdą sekundę w nieskończoność. To te uciekające sekundy piękna stanowią godziny naszego szczęścia.
Bo jeśli jest coś pięknego, jeśli dwoje ludzi się kocha, jeśli są szczęśliwi, to się nie szuka niczego innego, żadnego substytutu. Kiedy byłam już w nim zakochana, miałam gdzieś facetów, inni mężczyźni zupełnie mnie nie obchodzili, nawet gdyby stanął przede mną książę na białym koniu, pewnie bym nie zauważyła. Liczył się on i tylko on. 
Całą drogę z limuzynie trzęsły mi się ręce. Mike obejmował mnie ramieniem, co chwila całując we włosy jakby chciał w ten sposób mnie uspokoić. Nie wiem czemu tak się bałam. W końcu to była ceremonia bez gości, jednak najważniejsza w całym moim życiu. Eva nie mogąc już usiedzieć w miejscu wpakowała się tacie na kolana. Uśmiechnęłam się mimowolnie, wtulając w moją rodzinę jak najmocniej.
Gdy byliśmy już na miejscu cała obawa ze mnie zeszła. Patrzyłam w te jego sarnie oczy, które były tak pewne siebie, że niemal czułam jak przekazują mi swoją energię i siłę w spojrzeniu. W pomieszczeniu unosił się przyjemny zapach, a widok szczęścia na twarzy mojego ukochanego był dla mnie najpiękniejszym obrazem na świecie. Serce waliło mi jak szalone, że nie mogłam się skupić na słowach wypowiadanych przez mężczyznę stojącym przed nami. Nie spuszczałam wzroku z Michaela, czerpiąc z tej chwili tyle, ile się da.
Nagle obdarował mnie jednym ze swoich najpiękniejszych łobuzerskich uśmiechów, i wtedy niemal czułam, że zakochuję się w nim kolejny raz. Niewiele pamiętam z tej ceremonii. Jedynie radość, szczęście, szalenie łomoczące serce, jego oczy i uśmiech.
Czy wierzę więc, że można tak kochać, że nawet śmierć nie zatrze tego w pamięci? Czy wierzę, że miłość może nas przeżyć i przywrócić nam życie? Czy wierzę, że czas może bez końca łączyć na nowo tych, którzy kochali się na tyle mocno, żeby tego nie stracić?
Wierzę, bez względu gdzie ma mnie ta wiara doprowadzić.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~


"Gdy chcę Ją sfotografować, nie mówię: - Uśmiechnij się. 
Mówię: - Kocham Cię. I Ona się wtedy uśmiecha."

2 komentarze:

  1. No. xD To ja rozumiem, zgodziła się. :D Naprawdę miałam stracha, że odrzuci. o.o Wtedy to by był chyba najprawdziwszy armagedon.
    Powiem też, że kiedy czytałam ten fragment o burzy itd xD bałam się, żeby nie wyłaził z tego auta bo go piorun pierdyknie. I nawet spodziewałam się takiej akcji, ale nic nie było. Na szczęście. xD Chociaż chyba aż tak zdziwiona bym nie była? W samochodzie byli bezpieczni. xD Zboki! Nie wyżyci po prostu. :D Ale rozdział jak zawsze super. :)
    Nie mam dziś weny na komentarze, nie wiem czemu. xD Ale podoba mi się i chcę więcej takich :P
    Życzę weny i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka!
    W końcu dotarłam! Do napisania koma się od godziny przymierzam, a sama zaraz ide na rzeź [czyt: pisanie notki].
    Zgadzam się! Ta notka wyszła Ci świetnie! W końcu były same pozytywy. Dosłownie! :D
    Ja czułam, baa wiedziałam, że się zgodzi. To było do przewidzenia. Gdyby się nie zgodziła prawdopodobnie złamało by to Michaelowi serce, a Miśka
    nie była by w stanie zrobić tego po raz wtórny. Ogólnie się strasznie ciesze! Bo jakby się tu nie cieszyć?
    Pamiętam jak kiedyś kadałyśmy (bodajże na naszej konfie) o hotach i mówiłaś, że planujesz takowy opisać w samochodzie. Minęła pierwsza część opowiadania - nie było. Druga - znowu nie. Już myślałam, że zrezygnowałaś, a tu jest! Miałaś świetny pomysł z "tłem" hota. Burza, padnięty akumulator, brak zasięgu, środek lasu. Cóż by innego mogli zrobić nasze Zakochańce. Przyznam, że cudnie opisałaś uczucia Michaela! Bardzo mi się podobało. :*
    Michael widać miał już wszystko zaplanowane no bo nawet kiecuszke Miśce skombinował. Cud (przyszły) mąż! W ogóle ta sukienka strasznie skojarzyła mi się z kreacją Kopciuszka. :D Tak na marginesie.
    No i ślub! W końcu! "Małżeństwo to początek wszystkiego" - zgadzam się! Nie sądze by ich miłość znalazła swój kres nawet jeśli życie ziemskie minęło. Może i po ślubie na pierwszy rzut oka nic się większego nie zmieni. Prócz tzw "papierka" i obrączek na dłoni gdyż miłość pozostaje ta sama wraz ze wszystkimi towarzyszącymi jej emocjami. W głębi staną się jednością, której nie jesteśmy w stanie zrozumieć i właściwie nie musimy tego rozumieć. Dla mnie ślub jest umocnieniem więzów miłości. Na ślubie powtarza się tak dobrze znaną ludziom formułkę "Ślubuje Ci miłość, wierność..", a każde następne "Kocham Cię" jest odnowieniem tego przyżeczenia.
    Ja bym chyba padła równo gdybym widziała Michaela z takim uśmiechem, z takim spojrzeniem przed ołtarzem (czy innym podestem xD). Mimo, że skromnie przedstawiony ten ślub to i tak pięknie opisany.
    Wybacz za ten bełkot, padam totalnie już dzisiaj na ryj.
    Życzę Ci masyyy weny!! I czekam z niecierpliwością na następny również smaczny jak ten rozdzialik!
    Trzymaj się!!! <3

    OdpowiedzUsuń